czwartek, 30 września 2010

Między kuchnią i sensem życia (Przepis na życie - Nicky Pellegrino)


Przepis na życie wydaje się z pozoru czymś błahym: miłość, szczęście, rodzina, przyjaciele i trochę jedzenia. Czy to aż tak proste? Alice to młoda kobieta, która próbuje wrócić do równowagi po rozstaniu z chłopakiem i traumie gwałtu. Wyjeżdża do Londynu do przyjaciółki Leili i zatrudnia się we włoskiej restauracji. W tym samym czasie matka Leili, słynna malarka, postanawia kupić willę nieopodal pełnego uroku, włoskiego miasteczka i zaprasza do siebie na wakacje obie dziewczyny. W sąsiedztwie rezydencji mieszka w małym domku stara Babetta, która wraz z mężem zajmuje się ogrodami Villa Rosa i uwielbia gotować wspaniałe włoskie potrawy. Historie Alice i Babetty splatają się, a upalne, pełne słońca lato jest malowniczym tłem dla miłosnych perypetii, komplikacji, ale i pozytywnych zaskoczeń, w które obfituje życie…

Rzadko przytaczam w recenzjach opisy znajdujące się na okładkach książek, ale tym razem robię wyjątek, gdyż ten bardzo mnie zaintrygował. Dwie kobiety, starsza i młodsza, jedna uczy drugą życiowej mądrości, przy czym gotują razem... tak to sobie wyobrażałam. Ale nie do końca tak w tej książce jest. Owszem, losy Alice i Babetty przedstawione są równolegle, ale chyba nie można powiedzieć, że się splatają i wzajemnie na siebie wpływają. Powiedziałabym raczej, że obie kobiety na chwilę spotykają się kilka razy, by potem prowadzić dwie skrajnie różne egzystencje.

Alice zostaje zgwałcona, co kładzie się cieniem na całe jej życie. Nie tylko trudno nawiązać jej normalne relacje z mężczyznami, ale też przez długi czas szuka czegoś, co mogłoby wypełnić jej godziny, z którymi nie wie, co zrobić. Zaczyna więc gotować, w końcu trafia do najlepszej londyńskiej restauracji. Jednak przygotowywanie potraw nie jest tam przyjemnością, a ciężką pracą i nie ma w sobie nic ze sztuki.

Oczywiście mnie ten watek zainteresował, gdyż od dawna uwielbiam wszelkie wtręty kulinarne w lekturach. Szczególnie, że temu londyńskiemu gotowaniu przeciwstawione zostało gotowanie włoskie: niespieszne, z lokalnych produktów, będące przyjemnością samą w sobie. Wielka kuchnia modnej restauracji kontrastuje z kameralną pizzerią. W stylu włoskim gotuje Babetta, chociaż w książce za wiele na ten temat nie ma.

A skoro już jesteśmy przy Babettcie, to bardzo podobały mi się rozdziały jej poświęcone. Babetta nie jest tradycyjną włoską "mammą", lecz cichą staruszką, która całe życie spędziła w jednym miejscu, z jednym mężczyzną. I wydaje się być z tego zadowolona, ma, w odróżnieniu od Alice, swoje miejsce w życiu. Chociaż i jej nie obce są refleksje, czy na pewno przeżyła swoje życie tak,jak powinna.

Co mi się jeszcze podobało to fakt, że książka nie jest przesłodzona, a Alice to naprawdę świetna bohaterka. Poznajemy ją jako młodą dziewczynę, książka zaś kończy się, gdy ma ok. 40 lat. Alice boi się podejmować samodzielne decyzje, tkwi dla wygody w sytuacjach, które potem okazują się jednak niekomfortowe. Boi wiązać się z ludźmi i boi się ufać - przez co rani osoby, które chcą jej być bliskie. Jednocześnie sama wielokrotnie zostaje zraniona. Wydaje się krucha i delikatna, ale przecież pracuje w kuchni zdominowanej przez mężczyzn i świetnie sobie w tym środowisku radzi. Ot: bohaterka pełna sprzeczności.

"
Przepis na szczęście" pokazuje, że oczywiście jednego przepisu na szczęście nie ma. Ba! Nie wiadomo, czy takowy w ogóle istnieje. Nicky Pellegrino napisała książkę "włoską", a jednocześnie psychologiczną. Lekką, ale też poruszająca istotne problemy. Łatwą w odbiorze i wciągająca, ale jednocześnie niegłupią. Jednym słowem: naprawdę dobrą.

***

Mój ulubiony cytat:

- Moim zdaniem gotowanie to coś najbardziej intymnego, co można dla kogoś zrobić - powiedział miękko. Własnymi rękoma tworzę coś dla ciebie, a ty potem wkładasz to do ust. Czy może być coś bardziej intymnego? (...) Moim zdanie wokół gotowania powstało mnóstwo nonsensów. (...) Ludzie chcą o tym mówić, pisać i robią wiele zamieszania. Układają na środku talerza maleńki kopczyk, a dookoła malują kolorowymi sosami jakieś dziwne wzory.Jaki w tym sens? To przecież nie jest sztuka, to zaledwie jedzenie. Więc gotuj, jedz, ciesz się i basta!

N. Pellegrino, Przepis na życie, wyd. Prószynski i S-ka, Warszawa 2010, s. 400.

7 komentarzy:

  1. Muszę przyznać, że cytat jest świetny. Choć szczerze mówiąc, ja bardzo lubię też patrzeć na jedzenie i uwielbiam je przystrajać. Czasem aż chce się zrobić zdjęcie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W koszynku na seklar.pl mam tę książkę i również inną tej autorki, ale teraz nie pamiętam tyułu:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz dopatrzyłam tag "książki, po których ma sie dobre sny", super!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nyx - a u mnie estetyka podania prawie zawsze cierpi :) Staram się, ale nie zawsze wychodzi - dlatego tak bardzo cytat przypadł mi do gustu :)

    Saro - może "Włoskie wesele" :)?

    Agnes - :) Lubię takie książki i utworzyłam dla nich osobną kategorię :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo mi się podoba to co napisałaś o tej książce, wydaje mi się, że będzie mi się podobała. Chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Beatrix - a mi bardzo podoba się ta książka: uważam, że to sztuka pisać lekko o czymś, co wcale lekkie nie jest.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. To prawda. Są takie książki - o trudnych sprawach, ale napisane tak, że czyta się je z przyjemnością. Na pewno poszukam tej książki, dziękuję i również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń