Tytuł: Zgubione szczęście
Autor: Tom Winter
Wydawnictwo: Wielka Litera (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 287
Czasem tak jest. Kończy się jedną książkę, która głęboko wryła się w pamięć i potem chce się już tylko przeczytać coś lekkiego, niezobowiązującego, "na przeczekanie".
Czasem bywa jednak tak, że ta kolejna książka okazuje się perełką, chociaż spodziewaliśmy się zupełnie czegoś innego. Nie jest książką "na przeczekanie", a lekturą, o której potem się myśli i poleca innym.
Ja tak miałam w przypadku Zgubionego szczęścia. Opis na okładce brzmi tak:
Carol czuje, że jej nieudane małżeństwo jest pułapką bez wyjścia. Jak wiele kobiet, cały czas próbuje zadowolić innych, a tymczasem własne życie przecieka jej przez palce. Bierze więc papier, długopis i wypisuje swoje rozczarowanie w listach do... nikogo. Jednak trafiają one w ręce Alberta pracującego na poczcie w dziale niedoręczonych przesyłek. Staje się on mimowolnym powiernikiem jej sekretów i zwierzeń.
Brzmi niewinnie, prawda? Ot, będzie to kolejna historia o sfrustrowanej kurze domowej z przedmieścia, której źle się żyje w uroczym domku z ogródkiem.
Tymczasem nie. W tej książce jest coś, co chwyta za gardło: sytuacja, w jakie znalazła się Carol i jej chory mąż, bezradność i smutek starego człowieka, którego jedynym towarzystwem jest kot z zagipsowanymi łapami, wizja świata, w którym człowiek staje się zbędny, bo szybciej i bardziej wydajnie pracują za niego maszyny.
Trudno mi określić nastrój tej książki. Z jednej strony jest on melancholijny i duszny, z drugiej zaś autor podszedł do swoich bohaterów z tak dużą dozą empatii i wrażliwości, przedstawił ich historie w taki sposób, że chyba bardziej niż ich smutek, czułam... sympatię?
Nie jestem tylko pewna, czy do końca podoba mi się happy end, który znajdziemy w ostatnim rozdziale, jednocześnie zaś wydaje mi się to rozwiązanie najlepszym z możliwych.
Polecam i będę wypatrywać kolejnych książek Toma Wintera. A po Zgubione szczęście, jego debiut, warto sięgnąć.