Tytuł" MaDusia
Autor: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo: Akapit Press
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 296
Jestem jedną z tych czytelniczek, które na książkach Małgorzaty Musierowicz się wychowały. Ba! Jeśli miałabym ułożyć swoją subiektywną listę ulubionych pisarek, to poznańska autorka znalazłaby się na pewno w pierwszej piątce.
Za co uwielbiam Jeżycjadę? Chyba za to wszystko, o co czasem tak trudno w życiu. Za czytających bohaterów. Za szaloną Idusię, moją ukochaną Natalię (czemu, czemu, czemu nie poślubiła Nerwusa?), za Genowefę, zupełnie niedzisiejszego Ignacego Borejko, za Aurelię, za Bobcia, za cytat Józinka o "pompocie", za Kłamczuchę i kwieciste wypowiedzi Bernarda. Oczywiście nie mogę nie wspomnieć o tym, że książki Musierowicz niosą w sobie taką dawkę ciepła i dobrych uczuć, że powinny być przepisywane jako lek na depresję. Nie, dla mnie te książki absolutnie nie są przesłodzone, wyczekuję na każdy kolejny tom, niektóre z pozycji czytałam po siedem, o ile nie więcej razy. W związku z powyższym nie wiem, jak mam napisać to, że "McDusia" jest... taka sobie, żeby nie powiedzieć słaba.
Pozornie wszystko jest okej. Są znani bohaterowie (chociaż Natalii jest mi za mało!), jest kamienica na Jeżycach, jest stół, przy którym pije się herbatkę. Mamy grudzień, Boże Narodzenie, ślub Laury. Do Poznania przyjeżdża Magdusia, wnuczka profesora Dmuchawca, w której z miejsca zakochuje się jeden z młodszych bohaterów, chociaż ona sama strzela oczami w kierunku kogoś innego.
Fakt, czytałam z rumieńcami na twarzy. Fakt, z radością witałam pojawienie się kolejnych bohaterów. Fakt, udzielił mi się klimat. Jednak kiedy dobrnęłam do ostatniej strony, poczułam się dziwnie rozczarowana. Jak to? To już? Tylko tyle? Tyle czekania... na to?
"McDusia" jest dla mnie książką o niczym. Perypetie miłosne głównej bohaterki biegną sobie przewidywalnym szlakiem, ślub Laury jakoś specjalnie mnie nie zainteresował, jeśli będę myśleć o innych bohaterach, to raczej w kontekście wcześniejszych tomów. W książce tej nie ma niczego, co by wysuwało się na pierwszy plan. Nie ma szczególnie zabawnych dialogów, odniosłam też wrażenie, ze niektóre sceny to typowe, przepraszam za słowo, "zapchaj dziury" - w końcu trzeba dobić do tych 300 stron...
I na tym poprzestanę. Z sentymentu, z miłości i przywiązania do Borejków nie chcę źle o kolejnej części Jeżycjady pisać. Zamiast tego oczekuję na kolejny tom, Wnuczkę do orzechów... i mam nadzieję, że ta, w pozytywnym sensie, powali mnie na kolana :)