niedziela, 28 listopada 2010

Życie z psiej perspektywy (Świat według psa - Dorota Sumińska)


Dorotę Sumińską uwielbiam, odkąd przeczytałam jej książkę "Zwierz w łóżku". Od tego czasu z niecierpliwością wyczekuję na jej audycje w radiowej Jedynce, dzięki którym zapałałam miłością do kretów, postanowiłam, że jak tylko dorobię się własnego podwórka to wezmę psa ze schroniska oraz że nie będę się wściekać, gdy wdepnę w kałużę pozostawioną przez szczeniaka.

Po lekturze "Świata według psa" moje sympatia do autorki jeszcze wzrosła. Przede wszystkim dlatego, że odkąd pamiętam, uwielbiam jamniki - a narratorem tej powieści jest jamnik Bolek. Boluś jest takim trochę psim filozofem, który przygląda się ludziom i ich zachowaniom. I próbuje zrozumieć, co przychodzi mu z trudem, bo psy nie kłamią, są wierne, jak kochają, to do końca. A ludzie, no cóż, niekoniecznie.

Dorota Sumińska próbuje tłumaczyć wiele psich zachowań i pokazywać, jaka powinna być reakcja ludzi na nie. Forsuje też pogląd, że psy są w stanie zrozumieć więcej, niż nam się wydaje. Że nie jest tak, że pies zapomni, że można mu zrobić największą krzywdę, a on i tak niewiele z tego pojmie.

Jamnik Bolek może mówić o szczęściu. Co prawda z pierwszego domu został oddany, gdyż w którymś momencie jego obecność zaczęła przeszkadzać, ale znalazł kolejny dom, u starszej pani Irmy, która nie tylko kochała psy, ale przede wszystkim była dobrym człowiekiem. Bolek tłumaczy jednak, że psi los ma w sobie nutę tragizmu: pies nie może decydować o sobie, jest całkowicie zależny od innych. I często, niestety, ludzie skazują zwierzęta na piekło.

Ale, ale... proszę nie myśleć, że "Świat według psa" to książka smutna. Boże broń! Bolek jest rezolutnym, ale też trochę śmiesznym psem, który uwielbia jeść i spać - kolejność przypadkowa. Jego przemyślenia są często naiwne, a interpretacja świata, z ludzkiego punktu widzenia, zabawna. Poza tym napisana została z ogromną empatią: widać, że autorka zwierzęta po prostu kocha.

Bardzo spodobało mi się zdanie z okładki: Jamnik opowiadający o bliskich sobie ludziach, zwierzętach, otaczającym go świecie i o sobie. Bajka? A może historia, która mogła się zdarzyć i w waszym domu?

No właśnie: takie historie jak ta przedstawiona w "Świecie według psa"dzieją się codziennie, w każdej minucie, tuż obok. Co prawda nie mam psa, ale po lekturze zaczęłam zastanawiać się, co myśli sobie o mnie mój kot. Bo że myśli - nie wątpię.

Gorąco polecam: dla miłośników psów lektura obowiązkowa!

D. Sumińska, Świat według psa, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, s. 250.

środa, 24 listopada 2010

O Krakowie z czułością (B.i B. Sienkiewiczowie - Onegdaj w Krakowie)



"Onegdaj w Krakowie" połknęłam w jeden wieczór, do herbatki malinowej.

Nie należę do osób zauroczonych Krakowem, nigdy jakoś specjalnie nie pociągała mnie jego aura, nigdy też nie miałam okazji się w nim zakochać. Wynika to z faktu, że po prostu rzadko w Krakowie bywam (żeby nie powiedzieć: wcale nie bywam), stąd moje skojarzenia z tym miastem są banalne: Wawel, jak Wawel to i smok, Rynek, Piwnica pod Baranami... i długo, długo nic.

Czy książka "Onegdaj w Krakowie" zmieniła te moje stereotypowe zapatrywania? Trudno powiedzieć, na pewno jednak pokazała mi Kraków taki, jakiego nie miasto sprzed trzydziestu, a nawet czterdziestu lat takim, jak go zapamiętali. I nie jest to bynajmniej obraz ociekający lukrem. Mniej tu atrakcji turystycznych, więcej zakurzonych bram i zadymionych kawiarni. Autorzy piszą o szkole i studiach, kościołach, kinie i teatrze, stołówkach i sporcie, a nawet o... pogodzie (czy wśród moich czytelników jest ktoś z Krakowa i podejmie się wyrażenia poglądu na temat wpływu krakowskiej mgły na samopoczucie?).

Książka jest wyraźnie podzielona na fragmenty pisane przez Niego i przez Nią. Co dziwne, te skreślone damską ręką wydają mi się bardziej konkretne, więcej w nich realizmu, mniej melancholii i nostalgii. A może po prostu w panu Bartłomieju odezwała się "epicka rozlewność" przodków? Tak, tak: skojarzenia z autorem "Potopu" jak najbardziej uzasadnione, to wnuk "tego Sienkiewicza".

Oj, polecam, polecam. Dla zakochanych w Krakowie - lektura obowiązkowa. A i tym niezakochanym dostarczy ona miłych chwil. A przy okazji muszę koniecznie nadmienić, że książka napisana jest przepiękną polszczyzną, co uważam za jeden z jej największych atutów.

B. Kluczykowska - Sienkiewicz, B. Sienkiewicz, Onegdaj w Krakowie, wyd. MG, Kraków 2010, s. 140.

niedziela, 21 listopada 2010

O mężczyźnie, który uczył się włoskiego (Lekcje włoskiego - Peter Pezzelli)


"Lekcje włoskiego" to druga po "Kuchni Franceski" książka Petera Pezzelliego, jaką mogłam przeczytać. Tym razem jednak do lektury przystąpiłam z bardzo konkretnymi oczekiwaniami: miały być Włochy, miało być włoskie jedzenie, a książka miała być "ciepłą opowieścią". I wszystko to na jej kartach znalazłam, chociaż znów nie jest to dobrze znany typ powieści realizujący schemat: "pojechałam do Rzymu i zakochałam się we włoskim jedzeniu, a potem uwiódł mnie przystojny Włoch".

Po pierwsze, głównym bohaterami tej powieści są mężczyźni: Carter oraz jego nauczyciel włoskiego, Giancarlo. Powieść rozpoczyna się od dość zabawnej rozmowy między dwoma panami. Amerykanin Carter deklaruje, że chce nauczyć się włoskiego, gdyż zafascynowała go włoska kultura (o której tak naprawdę nic nie wie). Na to Giancarlo pyta wprost: "Jak ona ma na imię?".

Otóż "ona" ma na imię Elena, a Carter po kilku minutach rozmowy dochodzi do wniosku, że "ta albo żadna". I wszystko byłoby dobrze, gdyby tajemnicza piękność następnego dnia nie wyjechała do Włoch. Carter postanawia ją odszukać. I, przy okazji, nauczyć się od Giancarlo włoskiego.

Między uczniem a nauczycielem rodzi się coś w rodzaju przyjaźni, która nie jest łatwa, gdyż Giancarlo to samotnik, od trzydziestu lat nie był w swoim rodzinnym kraju, co wiąże się z pewną tajemnicą (a tajemnica ta ma na imię Antonella). Carter wyrusza do Włoch, w poszukiwaniu swojej miłości. Oczywiście zachwyca się pięknem tego kraju, lecz jednocześnie... chyba nie mogę powiedzieć :) Natomiat Giancarlo, który bynajmniej nie miał w planach ruszać się gdziekolwiek z Rhode Island, niespodziewanie odbywa podróż, która zmieni całe jego życie. Na lepsze? Na gorsze? No pewnie, że nie powiem :)

Mnie ta książka wprawiła w świetny nastrój, a przy lekturze chyba z dwieście razy przesłuchałam piosenkę. I bardzo spodobał mi się cytat dotyczący biegania:

- Co sprawia, że wszyscy ci ludzie nabierają ochoty, by gnać dookoła boiska przez cały dzień? - Bo to zdrowe. (...) Dobrze działa na ciało, a jeszcze lepiej na głowę.

Nie wiem, czy rym był zamierzony, ale bardzo ładnie to wyszło :)

P. Pezzelli, Lekcje włoskiego, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2010, s.

sobota, 20 listopada 2010

Roczniak :D


Ha! Dziś zorientowałam się, że mój blog ma już rok!

Pisałam wtedy, że nie lubię wymyślać pierwszego zdania i nie sądziłam, że wytrwam w pisaniu dłużej niż kilka tygodni. Tymczasem dodałam tu prawie dwieście postów. Od początku tego roku odwiedziło mnie prawie 37 tys. osób. Setki komentarzy, wymiana myśli, wzruszenia przy lekturze i przede wszystkim WY, drodzy Czytelnicy, tak samo zakochani w książkach jak ja.

Blogu mój drogi! Życzę nam wszystkiego najlepszego! :)


wtorek, 16 listopada 2010

Zauroczenia POD AMOREM część druga (Cukiernia pod Amorem. Cieślakowie - Małgorzata Gutowska - Adamczyk)


Na drugi tom "Cukierni pod Amorem" czekałam od chwili, kiedy skończyłam czytać pierwszy. Zawsze tak mam, że na jakieś książki czekam szczególnie, odliczam dni do premiery... i tak jest właśnie w tym przypadku.

O tym, że zakochałam się w pierwszym tomie, pisałam kilka miesięcy wcześniej. I, no cóż, "Cieślakowie" sprawili, że moja miłość do tej serii jeszcze wzrosła. Mówię, a raczej piszę, to z całą odpowiedzialnością za słowo: tom drugi jest zdecydowanie lepszy od pierwszego, co najmniej z kilku powodów.

Przede wszystkim część bohaterów jest już czytelnikowi znana, dlatego teraz wita się z nimi, jak z dobrymi znajomymi. Autorka w dalszym ciągu mówi o rodzinie Zajezierskich, lecz także o tej jej gałęzi, która wywodzi się z nieprawego łoża i łączy z Cieślakami, których nazwisko figuruje w tytule. Po drugie: Gina. To nowa postać, główna bohaterka. Autorka stworzyła tu intrygujący portret przedwojennej aktorki, kobiety z pasją, twardo stąpającej po ziemi, ale też delikatnej, spragnionej miłości. Po trzecie: akcja książki toczy się w bardzo ciekawych czasach: od 1890 roku do 1939. A więc nie tylko wojna, ale i kawiarniano - teatralna atmosfera lat dwudziestych. Po czwarte wreszcie: w tej książce zdecydowanie więcej się dzieje niż w tomie wcześniejszym. Zredukowany został wątek współczesny na rzecz wydarzeń, które już minęły.

Co szczególnie przykuło moją uwagę? Detale. Małgorzata Gutowska - Adamczyk drobiazgowo przedstawia topografię ówczesnej Warszawy, pisze o jej sklepach, teatrach, ulicach, ludziach. Chwilami, czytając, miałam wrażenie, jakby patrzyła na fotografie. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie powiedziała autorce (tym bardziej, że miałam taką okazję), iż jestem pod ogromnym wrażeniem tej dbałości o szczegóły. Odpowiedź była bardzo prosta: przecież są książki na ten temat :)

Mając pamięci "Zajezierskich" i tajemniczy wątek pierścienia, ciekawa jestem, jakie będzie wyjaśnienie zagadki: skąd pierścień na gutowskim rynku? Przy okazji autorka zdradziła mi, gdzie będą rozgrywały się wydarzenia trzeciego tomu... i ciekawa jestem tym bardziej :)

Na trzeci tom "Cukierni pod Amorem" czekam z niecierpliwością i trochę mnie martwi to, że będę musiała poczekać prawie rok. Czuję jednak, że warto, gdyż serię uważam za jedno z moich literackich odkryć. Jak już wielokrotnie pisałam, uwielbiam wielopokoleniowe, uwielbiam książki, które napisane zostały piękną polszczyzną bez wulgaryzmów, uwielbiam lektury, które nie próbują przykuć uwagi czytelnika sensacyjną fabułą, lecz po prostu opowiadają jakąś historię, od której nie sposób się oderwać. A w "Cukierni pod Amorem" dokładnie to znalazłam.

***

Podczas Targów Książki w Krakowie miałam przyjemność spotkać się z autorką i nie mogłam sobie odmówić zrobienia pamiątkowego zdjęcia - i właśnie chęć jego zamieszczenia sprawiła, że książka ta prawie dwa tygodnie musiała poczekać na recenzję :)



poniedziałek, 15 listopada 2010

"Wiwisekcja" - komunikat blogowy.

Właśnie minęłam dwusetną stronę "Wiwisekcji" :) A po drodze czytam i "Lekcje włoskiego", i "Onegdaj w Krakowie"... :)

Jeśli kogoś dziwi, dlaczego o tym piszę, proszę zajrzeć TU.

niedziela, 14 listopada 2010

Jedna noga nad przepaścią, a druga na ziemi (Eksploratorzy przepaści - Enrique Vila-Matas)


Na Targach Książki spotkałam się z opinią Pani z jednego z wydawnictw, że opowiadania to gatunek, który pasuje do naszych "żyj szybko" czasów. Są krótkie, czasem wystarczy kwadrans, by je przeczytać i nie są aż tak wymagające jak np. powieść.

Ja do opowiadań mam stosunek mieszany, chociaż od jakieś czasu zaczynam się do nich przekonywać: teraz np. oprócz "Wiwisekcji", czytam świetne opowiadania Pawła Pollaka, a dosłownie kilka minut temu skończyłam zbiór "Eksploratorzy przepaści" Enrique Vila - Matas. I dochodzę do wniosku, że w tym akurat przypadku forma opowiadania jest jak najbardziej wskazana, gdyż nie sądzę, abym dokończyła tą książkę, gdyby była powieścią.

Autor powiązał wszystkie opowiadania z tej książki jedną myślą główną: ich bohaterowie stoją nad "przepaścią", za którą nie ma już nic, albo, jak kto woli, za którą znajduje się pustka. Są to więc osoby, które stykają się z chorobą, które mają za sobą lub czeka ich operacja, to osoby, którym kiedyś przepowiedziano śmierć i teraz robią wszystko, aby "odczarować" przepowiednię lub są to ludzie samotni w kosmosie (dosłownie).

Mam zakodowaną w głowie pewną grupę tematów, które uważam za "śliskie" i czasem zdarza mi się obserwować, jak pisarz się na nich, brzydko mówiąc, wywala. Za takie tematy uważam np. wszelkie wątki "przełomowe" w życiu bohatera, po których już nigdy nic nie będzie takie samo. Czasem ma być patetycznie, a wychodzi kiczowato... Jednak autorowi "Eksploratorów przepaści" nic takiego się nie zdarza. Po pierwsze dlatego, że zdaje się jak ognia unikać patosu: jego bohaterowie to szarzy ludzie, którzy czasem sami sobie się dziwią, że nachodzą ich takie, a nie inne myśli, czują się zdziwieni faktem, że nagle ich życie się przełamuje i dopuszczają do głosu coś, co wcześniej było głęboko ukryte. Po drugie zaś używa ironii, a zabieg ten, stosowany w granicach rozsądku, bardzo lubię.

Dlatego też bardzo dobrze oceniam te opowiadania i polecam wszystkim zabieganym do czytania w tramwaju, w kolejce w sklepie czy w poczekalni do lekarza :)

sobota, 13 listopada 2010

9 Crimes



Jej, zapomniałam na długo o tej piosence. A przecież jest to jeden z najpiękniejszych utworów, jakie kiedykolwiek słyszałam...

Magdalenka, pamiętasz? :)

piątek, 12 listopada 2010

Co może kryć pudełko od papierosów? (Post optymistyczny :)))) )


Czy ja mam ostatnio jakieś powody do narzekania? Myślę, myślę... i nie przypominam sobie. Aleeee... że nigdy nie byłam minimalistką, skutecznie sobie ostatnimi czasy dobry humor poprawiam. A raczej: poprawiają mi. Od mojej przyjaciółki dostałam dziś rogale marcińskie - kto próbował, ten zrozumie, skąd mój zachwyt (nie ma ich na zdjęciu, bo nie mogą być w dwóch miejscach jednocześnie: na zdjęciu i u mnie w brzuchu). Ukochany sprezentował mi Krowę, a co. I teraz Mućka gapi się na mnie z monitora. A z portalu granice.pl dostałam zdrową alternatywę dla papierosów: poprawiacze humoru w pudełku :)

Pudełeczka owe zawierają po czterdzieści karteczek z radami i cytatami, jak nie dać się chandrze, jak poprawić sobie nastrój szybko i łatwo, jak opanować stres. Okej, przyznaję, Ameryki nie odkrywają, ale dla mnie w tym przypadku liczy się pomysł: karteczka zamiast papierosa. I wierzę, że w kryzysowej sytuacji mogą zadziałać, gdyż dobra energia aż od nich bije.

Dlatego wcale nie dziwi mnie, że te "literackie(?)dziwadełka" brały udział w plebiscycie "Książka na jesień". A ja już wiem, jak będzie wyglądała pierwsza część nagrody dla tego, kto ustrzeli datę końca mojej lektury :))) (dla niewtajemniczonych: szczegóły TU).

czwartek, 11 listopada 2010

Książka pachnąca gorzkimi migdałami


Taaaaak,

a ja zamiast czytać "Wiwisekcję", jestem w połowie "Miłości w czasach zarazy". Szczerze mówiąc chciałam napisać o tej książce, ponieważ czytałam ją całkiem niedawno, ale nie planowałam ponownej lektury (książka trafiła do mnie jako prezent z wydawnictwa MUZA, za co ogromnie dziękuję!).

No cóż... po kilku pierwszy zdaniach: To było nieuniknione: zapach gorzkich migdałów przypominał mu zawsze los trudnych miłości.
A mi to zdanie przypomniało, z jak wielką przyjemnością czytałam kiedyś tą książkę i rewelacyjnie czyta mi się ją także teraz - w końcu Marquez to Marquez. A Florentina Arizę darzę ogromną estymą za to, że całą noc chodził brzegiem morza i recytował miłosne wiersze pod wiatr - to zdanie z poprzedniej lektury zapamiętałam najlepiej :)

Marqueza czytałam jeszcze "Sto lat samotności" (nie zrozumiałam zakończenia) i zastanawiam się, którą z książek z nowej serii kupić sobie jako pierwszą: "Jesień patriarchy", "Opowieść rozbitka" czy "Dwanaście opowiadań tułaczych". Bo wydawnictwo Muza wiedziało co robi, wysyłając mi "Sto lat samotności": na pewno dokupię sobie chociaż część tomów z nowego wydania :)

środa, 10 listopada 2010

Kto zgadnie kiedy...


... skończę czytać "Wiwisekcję", którą napisał Patrick White? Jestem na 17 stronie a książka ma ich, bagatela, 823 :)

Sama przewiduję koniec lektury w okolicach Bożego Narodzenia, ale jeśli ktoś ma ochotę "ustrzelić" termin, to proszę bardzo :) Osobie, która będzie najbliżej, odpalę jakąś nagrodę - niespodziankę :)

O moich postępach w czytaniu będę Was na bieżącą informować :)

wtorek, 9 listopada 2010

Kobieta z lustrem (Pismo Leonarda - Dina Rubina)


Znalazłam kolejną książkę, która mnie urzekła za sprawą głównej bohaterki. I nie ukrywam, że czytałam ją jako studium postaci, gdyż Anna, postać wykreowana przez Dinę Rubina, jest zjawiskowa.

Kim jest Anna? To najpierw dziewczynka, a potem kobieta, obdarzona niezwykłym "darem". Otóż Anna widzi przyszłość. Słowo "dar" ujęłam jedna w cudzysłów, gdyż staje się to jej przekleństwem. Przyszłość, dla większości osób, jest niewiadomą i dzięki temu żyją w błogiej nieświadomości. Bohaterka Rubiny potrafi jednak "zobaczyć" kogoś śmierć, czym ściąga na siebie złe spojrzenia, niechęć, agresję.

Anna od pierwszych stron jest postacią niezwykłą. Po śmierci matki opiekuje się nią ciotka. Dziewczynka jest przeraźliwie chuda i nie potrafi "normalnie" pisać: nie tylko posługuje się lewą ręką, lecz zdania przez nią tworzone zapisywane są "pismem Leonarda", od prawej, do lewej strony. Dzieje się to w czasach, kiedy leworęczność nie jest akceptowana i Anna zostaje zmuszana do pisania prawą ręką. Można to uznać za pierwszą próbę przystosowania jej do obowiązującej normy... Anna jednak przystosować się nie da, chociaż bardzo chce. Zostaje akrobatką i kaskaderką. W cyrku poznaje różnych odszczepieńców, to prawdziwa wylęgarnia dziwaków, jednak próbująca ukryć swoje zdolności Anna i tam "odstaje".

Na główną bohaterkę "Pisma Leonarda" można spojrzeć z kilku perspektyw, a to dzięki temu, iż do głosu dopuszczeni zostają mężczyźni, którzy odegrali w jej życiu istotną rolę. Ich opowieści tłumaczą niektóre niezrozumiałe decyzje bohaterki, pokazują, kogo kochała i pozwalała zweryfikować, czy zafascynowana lustrami Anna znalazła w końcu swoje lustrzane odbicie w postaci drugiego człowieka...

Całą powieść można czytać na wiele sposobów: jako opowieść o wykluczeniu i inności, można skupić się wątkach psychologicznych lub tych magicznych. W powieści bowiem mamy dwa światy: ten realny, czasem straszny, czasem śmieszny, oraz tajemniczy świat luster Anny, w którym nic nie jest pewne i niczego nie należy brać za prawdę.

Piękna, wielowymiarowa opowieść, która wiedzie czytelnika przez całą Europę, właściwie przez cały XX wiek i pozwala się zagłębić w skomplikowane meandry ludzkiej psychiki. Od czytelnika wymaga maksymalnego skupienia, ale w zamian oferuje miłe wrażenie, że oto ma się w rękach Wielką Literaturę.

D. Rubina, Pismo Leonarda, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 463.

poniedziałek, 8 listopada 2010

Gęś by to kopła, czyli na Targach było cuuudownie :)

Dlaczego gęś miałaby TO kopnąć? Bo Skarletka, czyli ja, wybrała się na Targi z chimerycznym aparatem, który odmówił robienia zdjęć w kluczowych momentach. Bo Kaś swojego aparatu zapomniała. Bo zdjęcia od mojej przyjaciółki Ani będę miała dopiero w piątek - czyli z zapowiedzianej relacji jak na razie nici.

Co jeszcze ma gęś kopnąć? Ano mnie, gdyż pomyliłam godziny pociągów i nie mogłam być na spotkaniu blogowiczek, na którym bardzo być chciałam.

Pozytywne rzeczy oczywiście też mnie spotkały. Przede wszystkim: Kaś. Kobieta rozgadana, zamaszysta i absolutnie cudowna - bratnia dusza po prostu. Dzięki niej wierzę, że może istnieć chemia między kobietami - jakkolwiek to brzmi :))))

Po drugie: ogromnie podobała mi się atmosfera święta panująca na Targach i to, że pisarze byli na wyciągnięcie ręki: można było podejść, porozmawiać, poprosić o autograf.

Po trzecie: wytargowałam książkę Marty Szarejko za 15 zł :)

Minusy? Tłok, ścisk, duchota. I za mało promocji. Ale nic to, bo to wszystko staje się nieważne, kiedy pomyślę o dwóch spotkaniach.

Pierwsze: z panem Pawłem Pollakiem. Przemiły człowiek, który podarował mi swoją najnowszą książkę "Między prawem a sprawiedliwością". I drugie, najmilsze, z panią Małgorzatą Gutowską - Adamczyk. Jest to autorka, którą od czasów pierwszego tomu "Cukierni pod Amorem" po prostu wielbię i z którą jakiś czas temu nawiązałam internetową znajomość. Pani Małgosia nie tylko rozpoznała mnie w tłumie i poczęstowała ostatnim ciasteczkiem, ale wyciągnęła z torebki swoją książkę "Niebieskie nitki", którą specjalnie dla mnie przyniosła. Dostałam dwa autografy, buziaka i miłe słowa. I chodzę teraz dumna i... zakochana. Nie tylko w powieściach pani Małgorzaty, ale i w samej autorce :)

Mój krakowski stosik prezentuje się skromnie, ale i tak jestem z niego ogromnie dumna:


A taki autograf znajduje się w drugim tomie "Cukierni pod Amorem":


Kolejne fotki zaprezentuję przy okazji recenzji zakupionych książek.

piątek, 5 listopada 2010

To już jutro!

Co będzie jutro?
Moje pierwsze krakowskie Targi Książki.
I moje pierwsze spotkanie z Kasią, na które ogromnie się cieszę.
Kasiu, jeszcze tego nie wiesz, ale swoje pierwsze kroki skierujemy na stoisko F14, gdzie na zaproszenie księgarni Gandalf swoje książki podpisywać będzie Małgorzata Gutowska - Adamaczyk - nie mogę się doczekać.

A ponadto Roma Ligocka, Michał Rusinek... i wiele, wiele książek :)

Mam tylko nadzieję, że nie padnie mi bateria w aparacie i w niedzielę pochwalę się fotorelacją :) I pewnie przywiozę stos książek.... mrrrrau :)

czwartek, 4 listopada 2010

Unde malum? (Łąka Umarłych - Marcin Pilis)


Są takie książki, o których zwyczajnie nie wiem, co napisać. Miałabym problem z pisaniem o "Medalionach", miałam problem z napisanie o "Oczyszczeniu" Sogi Oksanen i mam problem z "Łąką Umarłych".

Od razu mówię, że książka jest rewelacyjna. Czytałam ją o szóstej trzydzieści (rano!) w zatłoczonym autobusie i ani razu nie przysnęłam - może być lepsza rekomendacja :)?

A poważnie: autor powieści sięga po tematykę uniwersalną. Mianowicie: stawia odwieczne pytanie, skąd na świecie bierze się zło. A raczej: skąd zło w człowieku? Dlaczego człowiek zabija? I dlaczego robi to, chociaż nie musi? Wreszcie zostaje tu poruszony problem winy i kary oraz katów i ofiar. I wyrztów sumienia, które się ma lub nie.

"Łąka umarłych" opowiada o wydarzeniach, które rozgrywają się w trzech planach czasowych: w okresie wojny, w latach siedemdziesiątych oraz w 1996, kiedy niemiecki oficer przybywa do odciętej od świata wioski, gdzie w czasie wojny mordował Żydów. Jest u schyłku życia, lecz coś jeszcze musi załatwić...
Wszystko zaczyna się jednak, gdy w Lipach Wielki pojawia młody student, Andrzej, i zanim jeszcze zdąży się do wioski zbliżyć, ktoś na niego napada. Jego ojciec miał w Lipach obserwatorium, po wojnie także często je odwiedzał. Andrzej niewiele wie o życiu ojca w tym miejscu, po jego śmierci, nieświadomy niebezpieczeństwa, jakie nad nim ciąży, postanawia je odwiedzić. Wraz z jego pojawieniem się kolejny raz do głosy dochodzi Historia i wydarzenia sprzed lat, które wpływają na losy żyjących mieszkańców Lip...

Autor podejmuje z czytelnikiem swoistą grę. Wiadomo, że coś złego wydarzyło się w wiosce. Wiadomo, że nie jest ona "normalnym" miejscem, ludzie są w niej dziwni, a mury górującego nad nią klasztoru skrywają jakąś tajemnicę. Można odnieść wrażenie, że to więzienie, do którego obcy nie mają dostępu, a wyjść z niego nie można. Dlaczego? Autor do końca tego nie zdradza, trzymając w napięciu i sprawiając, że od książki nie można się oderwać.

Polecam! Naprawdę gorąco polecam, szczególnie tym, którzy z założenia nie czytają książek polskich autorów, gdyż uważają, że są ona mało interesujące i "gorsze" od tych wydawanych za granicą. A piszę to, ponieważ z taką opinią niedawno się spotkałam: że polskiej literatury współczesnej nie da się czytać. Otóż da się: i towarzyszą temu ogromne emocje!

M. Pilis, Łąka Umarłch, Wydawnictwo SOL, Warszawa 2010, s. 383.

poniedziałek, 1 listopada 2010

O tym, dlaczego się cieszę - i tym razem nie chodzi o książki :)

Kto miał wiedzieć, już wie, a kto nie wie, niech się dowie: zaczynam jutro pracę (jupi!) i jestem z tego powodu przeszczęśliwa :)

Będą kolejne recenzje, oczywiście, że będą... do pracy będę dojeżdżać, także wykroiły mi się dwie godziny w ciągu dnia, które planuję przeznaczyć na lekturę (i na audiobooki).

A co czytam? Kończę drugi tom "Cukierni pod Amorem" - powiedzieć, że jestem zachwycona to mało, oraz właśnie zaczynam "Łąkę umarłych" Marcina Pilisa, że świetnej "Serii Autorskiej" wydawanej przez wydawnictwo SOL i która właśnie trafiła do sprzedaży (promocja w EMPIKu!). Także... do przeczytania!

A poza tym wygrałam KOTKA :)