niedziela, 7 stycznia 2018

Powieść nowego Balzaka/Zoli/Houellebecqa - niepotrzebne skreślić (Recenzja książki Dzikusy Sabri Louataha)

Dzikusy. Książka, na której punkcie Francja podobno oszalała. Chwalona przez krytyków, doceniana przez czytelników. Inspirowana Biesami Dostojewskiego. Porównywana i do Millenium Stiega Larssona, i do powieści Zoli, i do powieści Balzaka. 

Ideał?





Zacznę od tego, że do Dzikusów trochę źle się zabrałam. Miałam plan, że przeczytam książkę jeszcze przed świętami, ale przeliczyłam się. Fakt, pierwszy tom wchłonęłam błyskawicznie, ale już wtedy zaczęły mi się plątać wątki i poszczególni bohaterowie. Tych jest bowiem od pierwszych stron prawdziwe zatrzęsienie.

Akcja powieści rozpoczyna się weselem Slima i Kenzy, na które zaproszone zostają dwie arabskie rodziny. Wiadomo: na takich imprezach spotykają się ludzie, którzy nie widują się codziennie, jest więc okazja, aby poplotkować i porozmawiać. Jednak im dalej w noc, tym nastroje stają się coraz mniej szampańskie, do głosu dochodzą różnego rodzaju animozje i na jaw wychodzi to, jak bardzo zróżnicowana jest społeczność arabska mieszkająca na terenie Francji.

I ten pierwszy tom był dla mnie zdecydowanie bardziej interesujący. Uwielbiam wszelkiego rodzaju sagi i historie rodzinne, uwielbiam na kartach powieści śledzić, jak poszczególni członkowie rodziny wpływają na siebie. Tutaj sytuacja jest szczególna: z jednej strony autor przedstawia radosne wydarzenie, z drugiej zaś można wyczuć napięcie: dzień po zaślubinach Francja ma mieć nowego prezydenta. Czy będzie to pierwszy arabski prezydent?

Pierwszy tom to tak naprawdę wprowadzenie - liczące trzysta stron, ale jednak wprowadzenie - do tego, co ma wydarzyć się dalej. Nagle historia rodziny, nietypowej, to fakt, w dramatyczny sposób splata się z polityką i najnowszą historią Francji. Nagle staje się jasne, dlaczego osiemnastoletni Karim, świadek pana młodego, zachowywał się tak dziwne. Nagle wiadomo, kim jest Nazir, wielki nieobecny na weselu, który zdaje się pociągać na wszystkie sznurki. I nagle wszystkie porozrzucane wcześniej wątki zaczynają układać się w jedną spójną całość.

I tak z powieści rodzinno - familijnej Dzikusy zmieniają się w emocjonujący thriller polityczny. I tutaj zaczęły się u mnie kolejne schody: doszli nowi bohaterowie i znów pogubiłam się, kto jest kim i jakie związki łączą go z pozostałymi bohaterami. Odłożyłam książkę na prawie dwa tygodnie, po czym zaczęłam ją czytać jeszcze raz, od początku, tym razem robiąc notatki. Lektura może przebiegała nieco wolniej, ale naprawdę mnie wciągnęła.


Louatah przedstawia kraj pogrążony w chaosie, kreuje sytuację, jakiej nie przewidują procedury i najważniejsze osoby w państwie nie wiedzą, jak się zachować. Z jednej strony jest więc Francja w ogniu (dosłownie), z drugiej zaś znów oglądamy rodzinę Narruszów, jednak tym razem w o wiele mniej radosnych okolicznościach, gdyż grzech jednego z jej członków kładzie się cieniem na pozostałych.

Dlaczego Francuzi tak bardzo pokochali tę książkę? Bo Louatah naprawdę świetnie pisze, narracja po prostu płynie. Bo wymyśla naprawdę dobre, spójne historie, gdzie wszystko do siebie pasuje. Bo perfekcyjnie łączy wielką historię z tą małą, rodzinną. Bo stawia śmiałe diagnozy dotyczące nie tylko kondycji Francji, ale też Europy. Bo... można by tak jeszcze trochę wymieniać.

Dwa tomy za mną, czekam na kolejne dwa. I czuję, że te dopiero mogą okazać się ciekawe!

Przeczytacie?

Sabri Louataf, Dzikusy, tom I i II, W.A.B, 2017, s. 301 i 414.

1 komentarz:

  1. Boję się, że ta książka namiesza mi w głowie i się pogubię xD Porównywana do takich klasyków na pewno nie jest lekturą łatwą. Ale jestem zaintrygowana mocno :)

    OdpowiedzUsuń