niedziela, 17 stycznia 2010

Marilyn, ostatnie seanse - Michel Schneider


I stało się: oto pierwsza książka, której na tym blogu serdecznie nie polecam.
"Marilyn, ostatnie seanse" autorstwa Michaela Schneidera. Moja motywacja żeby sięgnąć po tę książkę była bardzo prosta. Marilyn jest ikoną. Jest legendą. Jest gwiazdą, której blask, mimo upływu lat nie przemija. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby o tajemniczych okolicznościach śmierci M.M. Ta książka miała być właśnie o tym: o ostatnich dniach życia aktorki, o jej ostatnich seansach u psychoanalityka. Miała odpowiadać na szereg pytań związanych z Marilyn. Miała... ale mnie tylko wybitnie zmęczyła.
Marylin Monroe przez wiele lat poddawała się psychoanalizie. Jej ostatnim terapeutą był Ralph Greenson. To dla niego, kilka dni przed śmiercią, nagrała kilka taśm, w których opowiada terapeucie o tym, czego nie była w stanie powiedzieć w jego gabinecie. Ich treść została ujawniona po wielu latach i to wydarzenie staje się bodźcem do napisania "Ostatnich seansów".
Michel Schneider stara się pokazać dziwny związek psychanalizy i Hollywood. Po lekturze można dojść do wniosku, że taka terapia była czymś równie naturalnym jak mycie zębów. Autor snuje więc opowieść o relacji M.M. i jej psychoanalityka, przy okazji serwując kilka anegdotek o hollywoodzkich gwiazdkach. Tyle, że ich nazwiska w większości nic mi nie mówią. O samej Marylin również dowiedziałam się niewiele. Że była pogubiona, pragnęła miłości, że stała się ofiarą własnego wizerunku. Że jej życie, to prawdziwe, rozgrywało się z dala od błysku fleszy, była tam zupełnie kimś innym. Mało odkrywcze.
Na początku lektury bardzo irytowała mnie ciągła zmiana miejsca i czasu akcji. Nie jestem znawczynią biografii Marylin, także dość szybko dałam sobie spokój z próbą uporządkowania miejsc i bohaterów. Ale to jeszcze mogłabym jakoś przeżyć. Najbardziej irytowało mnie coś innego: język tej książki. Pretensjonalny i sztuczny. Nieznośny.
Oto próbka, z samego początku:
Jedynie fikcja pozwala dotrzeć do rzeczywistości. Lecz tym, do czego się dochodzi pod koniec opowieści, tak jak pod koniec życia, nie jest prawda o ludziach. Ten, kto pisze i kto nie jest mną, podobnie jak moi bohaterowie Marilyn i Ralph, patrzy na swoją dłoń, która słowo po słowie, odwraca nurt czasu, jak na całkiem obcą. Pisze z lewa na prawo, ale to, co zostawia na kartce, można czytać jak lustrzane odbicie obrazu, aż w końcu zadrży na ciemnym ekranie napis NO SIGNAL.
I tak przez czterysta stron. Można się zmęczyć, oj można...I w sumie nie wiem, czemu nie odłożyłam tej książki po kilkudziesięciu stronach, tylko czytałam dalej...może legenda boskiej Marilyn zrobiła swoje? Nie wiem.

Dlatego teraz zupełnie zmieniając klimat zabieram się za "Domofon" Zygmunta Miłoszeewskiego, by z Hollywood przenieść się na warszawskie Bródno. Elenoir pisze o książce bardzo pozytywnie. Sprawdzę;-)

10 komentarzy:

  1. Rzeczywiście, po tej malutkiej próbce można się zniechęcić. Straszliwie zaplątany język! Dzięki za recenzję, chyba poważnie zastanowię się, czy mam czas i siły, by "Ostatnie seanse" przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. No pięknie, a ja ją właśnie kupiłam :(
    Ale ja jestem fanką MM i zbieram o niej wszystko, niezależnie od tego, czy dobre czy nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. No ja właśnie fanką nie jestem, przeczytałam z ciekawości...i nadal fanką nie jestem;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałam bardzo przeczytać tę książkę, ale teraz to mi się odechciało :) Chociaż zazwyczaj jest tak,że wolę się przekonać na własnej skórze...Oo, pożyczę "ostatnie seanse", nie kupię!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak dobrze, że istnieją blogi o książkach! :D Na stronie znaku jest właśnie promocja na tę właśnie książkę od rana zastanawiałam się nad kupnem, i proszę! Jednak sobie odpuszczę, zostanę przy opcji wypożyczenia jej z biblioteki ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesli czytałaś tylko żeby czegoś się dowiedzieć to rzeczywiście mogłaś się rozczarować. Na przyszłość - po co tworzyć oczekiwania?! Książka jest dobra, roczarowuje troche Twoja recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo często sięgam po książki w konkretnym celu i raczej tego nie zmienię. A czy książka jest dobra? Kwestia gustu - moją opinię już znasz :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja uważam, że to jedna z lepszych książek o MM. Doceniam ją za to, że nie jest powierzchowna, ale głęboka i wnikliwa. Niemniej jednak to idealna pozycja dla fanów Marilyn lub fanów psychologii tudzież freudowskiej myśli.

    OdpowiedzUsuń
  9. a ja przeczytalam, jak prawie wszystkie inne o MM. i wbrew ww opiniom- ta nalezy do moich ulubionych. Czytalo mi sie ja dobrze. bardzo emocjonalnie do niej podeszlam. Ni wiem czemu. Fakt, czasem musialam ja odlozyc, poczytac cos lekkiego, by od niej. Jednak i mimo tego z checia za jakis czas wroce do niej.

    OdpowiedzUsuń
  10. W moim poczuciu kapitalna książka. Dość specyficzny sposób prowadzenia narracji, ale bardzo dopracowany i sugestywny. Miałem poczucie towarzyszenia pani Monroe w trudnych chwilach. I więcej dowiedziałem się o niej, niż z dotychczasowych źródeł. Przy okazji - polecam "Blondynkę".

    OdpowiedzUsuń