środa, 14 listopada 2012

Książka zamiast antykoncepcji? (Marek Susdorf - Dziennik znaleziony w piekarniku)

Autor: Marek Susdorf
Tytuł: Trzy śmiertelne historie. Dziennik znaleziony w piekarniku
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 96
Rok wydania: 2012


No nic... nie ma co udawać, że nie przeczytałam tej książki i odkładać napisanie recenzji w nieskończoność. Minęło bowiem kilka dni... a ja nawet nie potrafię powiedzieć, czy lektura mi się podobała, czy nie. Nie wiem, czy ocenić ją pozytywnie, czy negatywnie. Wiem natomiast, że raczej się tej ambiwalencji uczuć nie pozbędę - więc taka niezdecydowana przystępuję do pisania. 

Powieść Marka Susdorfa utrzymana jest w dość popularnym ostatnio nurcie, który ja nazywam  "macierzyństwo bez lukru". Książka stanowi "autohagiografię Magdaleny D." Magdalena D. ma półrocznego-męża-Krzyśka, malutkie dziecko i wielką złość... na wszystko. Na siebie, na byłego narzeczonego (czy może raczej na współlokatora), na męża, na pary, które wyglądają na szczęśliwe, na "to dziecko", na teściów, na niezapłacone rachunki... i na tym bynajmniej lista się nie kończy. 

Magdalena, aby wyładować gdzieś swoją frustrację, zaczyna pisać dziennik. I w tym momencie przypomina mi się fragment innej książki, który mówi o tym, jak bezradni są współcześni dwudziestolatkowie. Z jednej strony pokazuje im się kolorowe życie, które jest tuż, tuż... na wyciągnięcie ręki. Z drugiej zaś często nie mają oni szans na wyprowadzenie się od rodziców, założenie własnej rodziny, usamodzielnienie się... bo ich zwyczajnie na to nie stać.

Tematyka, musicie więc przyznać, że ciekawa, acz wtórna. Fakt, że książkę napisał mężczyzna - również intryguje. Ale. A raczej: ALE. Tego "ALE" nie mogłam się pozbyć w trakcie czytania i właśnie to "ALE" sprawia, że nie potrafię tej książki ocenić dobrze.

Magdalena nie snuje narracji, Magdalena nie opowiada, Magdalena wrzeszczy. Z przekleństwami, z nazywaniem siebie spasioną świnią, z pretensjami do całego świata. Nie ma takiej rzeczy, z której Magdalena byłaby zadowolona. Sposób, w jaki pisze o sobie po porodzie, o samym porodzie i potem o macierzyństwie sprawia, że książkę tę można by przepisywać jako środek antykoncepcyjny. Może taki był zamysł, może tak miało być... ale chwilami zwyczajnie odechciewało mi się czytać. Książka nie jest gruba, liczy zaledwie 94 strony, a ja po lekturze czułam się autentycznie wyczerpana. 

Główna bohaterka neguje bowiem wszystko. Czepia się najmniejszych drobiazgów, które stają się dla niej pretekstem do wylania z siebie żalu, złości. rozgoryczenia. I może gdyby ta złość czemuś służyła, gdyby bohaterka potrafiła "coś" z nią zrobić, gdyby próbowała cokolwiek zmienić... ale nie. Magdalena D. kreuje samą siebie na męczennicę, której życie daje w kość. Jednocześnie też rezerwuje dla siebie rolę "prawdziwej kobiety", bowiem ta, która nie doświadczyła ciąży, rozstępów, karmienia piersią i podcierania tyłka niemowlęciu kobietą nie jest. Jest do bólu skupiona na sobie, na swoim ciele, na losie, który ją spotkał... a ja takiej postawy nienawidzę, mam na nią alergię. Zamiast jej współczuć, zwyczajnie mnie wkurzała.

Warto tutaj wspomnieć o języku. Lubię wszelkie eksperymenty i zabawę słowem - a tutaj mamy tego bez liku. Potrafię docenić to, jak zręcznie autor posługuje sie strumieniem świadomości, miesza style, używa na przemian polszczyzny literackiej i podwórkowej. Ale absolutnie nie potrafię przekonać się do bohaterki i takiego kreowania rzeczywistości, jakie ma tutaj miejsce. 

Będę kolejne tomy "śmiertelnych historii". Czy sięgnę? Raczej tak, z ciekawości. Chociaż po "Dziennik znaleziony w piekarniku" z pewnością ponownie nie sięgnę.

11 komentarzy:

  1. Nie ciągnie mnie do tej książki. Sama jestem mamą i wiem, że macierzyństwo to nie tylko cud,miód i malina. Nie muszę tego jeszcze czytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałam podobne odczucia po przeczytaniu tej książki - doskonale ujęłaś swoje myśli :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedna z tych lektur, która podoba mi się i bardzo nie podoba jednocześnie :)

      Usuń
  3. O tak, tak - ambiwalentne uczucia dopadły także mnie... Temat ważny i ciekawie przedstawiony, ale z drugiej strony czegoś mi zabrakło. A język, niestety, nie ułatwia przyswojenia sobie tej lektury. Jednak, tak czy siak, chcę zapoznać się z kolejnymi "Śmiertelnymi historiami". :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A co miałaś na myśli pisząc, iż intryguje, że autorem jest mężczyzna? Nie rozwinęłaś tego wątku, a przyznam, że mnie tez to zaintrygowało. Czy myślisz, że przez to Magdalena jest nieprawdziwa, czy wręcz odwrotnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy dowiedziałam się o czym jest książka, w ciemno założyłam, że o bolączkach macierzyństwa będzie raczej pisała kobieta. A tu proszę, niespodzianka. Bardzo mnie na początku zaintrygowało/zaciekawiło, co też mężczyzna może mieć do powiedzenia w tym temacie - był to jeden z głównych powodów, dla których sięgnęłam po tę książkę :)

      Usuń
    2. Może autor tak właśnie widzi niektóre młode matki? Podejrzewam, że autorka nie zdecydowałaby się stworzyć takiej bohaterki nawet wtedy, gdyby miała obok siebie pierwowzór, bo takie zachowania są chyba tematem tabu wśród kobiet: istnieją, ale nie mówi się o nich, a tym bardziej nie pisze. I dlatego książka, którą zrecenzowałaś wydaje mi się ciekawa jako pewnego rodzaju novum.

      Usuń
    3. Nie twierdzę, że nie jest ciekawa, punkt wyjścia jest świetny. Natomiast nie do końca podoba mi się realizacja - nie lubię narzekania dla samego narzekania, nie lubię postaw męczeńskich, nie do końca potrafię określić, przeciwko komu skierowany jest bunt... Zresztą: to nie jest bunt, tylko wylanie żalów, które niczemu nie służy. Ot, kwestia gustu :)

      Usuń
  5. Ciekawe czy autor miał kogoś na myśli pisząc tę książkę? Tak sobie pomyślałam, że może wynika to z jego doświadczeń życiowych, czy może patrzy na nas kobiety właśnie tak jak to opisuje - z nienawiścią, a może to tylko moja wyobraźnia? Pewnie kiedyś tę książkę przeczytam bo zaciekawiłaś mnie nią, ale na dzień dzisiejszy wolę coś bardziej optymistycznego, na moją jesienną chandrę:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie przemawia do mnie tego rodzaju literatura. Raczej będę omijała tą książkę szerokim łukiem.

    P.S. WSZYSTKIEGO najlepszego i samych udanych (jak do tej pory) recenzji w dniu TRZECICH urodzin blogu :-)

    OdpowiedzUsuń