
Peter Pezzelli to autor, którego uwielbiam od pierwszej książki jego autorstwa, jaką udało mi się przeczytać. Pamiętam, że "Kuchnię Franceski" czytałam wylegując się na leżaku i marząc o oliwkach i makaronie. "Lekcje włoskiego" "połknęłam w paskudnej, listopadowej aurze, zaś "Villą Mirabellą" cieszyłam się teraz, gdy dni stają się coraz dłuższe i człowiek ma ochotę zrobić porządek w swoim życiu... zupełnie jak Jason, główny bohater.
Znacie to uczucie, kiedy budzicie się rano i od razu czujecie niejasny niepokój? Zaś gdy sobie uświadomicie, skąd on wynika, robi się jeszcze gorzej: niepokój nie znika, tylko stopniowo przemienia się w ciężar nie pozwalający oddychać pełną piersią, a później przechodzi w panikę. Ja takiego uczucia doznałam kilka razy, zaś pierwszy miał chyba miejsce przed pisemną maturą z historii... ale na szczęście szybko zrzuciłam z siebie ten balast :)

Jason ma problem o wiele większy niż ja z maturą historii, bowiem jednego dnia traci pracę, dziewczynę, być może dziecko, marzenia, przyjaciół, pieniądze. Krótko mówiąc: gorzej być nie może, a jednocześnie chłopak ma świadomość, że sam jest sobie winien. Przed światem chowa się w Rhode Island, gdzie stopniowo zaczyna pomagać w prowadzeniu pensjonatu swojemu tacie i rodzeństwu. I kolejny raz sprawdza się stara prawda, że na duże kłopoty, najlepszym lekarstwem jest dużo roboty.
Jason powoli odzyskuje spokój. Nabiera pewności, że życie jeszcze przed nim, a szczęście leży być może w innym miejscu, niż początkowo go szukał. "Villa Mirabella" to bardzo ciepła, optymistyczna opowieść o wychodzeniu z życiowych zakrętów, pokonywaniu życiowych trudności, najlepiej z rodziną.
Bardzo lubię klimat książek tego autora i nie mogę doczekać się kolejnych, tym bardziej, że wypatrzyłam, że mają pojawić się dwa kolejne tytuły: "Każdej niedzieli" i "Dom w Italii". Już się cieszę na lekturę! Ach, i koniecznie muszę napisać o okładce. Niby nie powinno oceniać się książek na jej podstawie, ale nic nie poradzę, że lubię, kiedy książka po prostu jest ładna - a wszystkie książki tego autora bardzo pięknie prezentują się obok siebie na półce i lubię na nie spoglądać. Ot, taka uwaga.
Czy polecam? Polecam :)
P. Pezzelli, Villa Mirabella, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2011, s. 338.
Znacie to uczucie, kiedy budzicie się rano i od razu czujecie niejasny niepokój? Zaś gdy sobie uświadomicie, skąd on wynika, robi się jeszcze gorzej: niepokój nie znika, tylko stopniowo przemienia się w ciężar nie pozwalający oddychać pełną piersią, a później przechodzi w panikę. Ja takiego uczucia doznałam kilka razy, zaś pierwszy miał chyba miejsce przed pisemną maturą z historii... ale na szczęście szybko zrzuciłam z siebie ten balast :)

Jason ma problem o wiele większy niż ja z maturą historii, bowiem jednego dnia traci pracę, dziewczynę, być może dziecko, marzenia, przyjaciół, pieniądze. Krótko mówiąc: gorzej być nie może, a jednocześnie chłopak ma świadomość, że sam jest sobie winien. Przed światem chowa się w Rhode Island, gdzie stopniowo zaczyna pomagać w prowadzeniu pensjonatu swojemu tacie i rodzeństwu. I kolejny raz sprawdza się stara prawda, że na duże kłopoty, najlepszym lekarstwem jest dużo roboty.
Jason powoli odzyskuje spokój. Nabiera pewności, że życie jeszcze przed nim, a szczęście leży być może w innym miejscu, niż początkowo go szukał. "Villa Mirabella" to bardzo ciepła, optymistyczna opowieść o wychodzeniu z życiowych zakrętów, pokonywaniu życiowych trudności, najlepiej z rodziną.
Bardzo lubię klimat książek tego autora i nie mogę doczekać się kolejnych, tym bardziej, że wypatrzyłam, że mają pojawić się dwa kolejne tytuły: "Każdej niedzieli" i "Dom w Italii". Już się cieszę na lekturę! Ach, i koniecznie muszę napisać o okładce. Niby nie powinno oceniać się książek na jej podstawie, ale nic nie poradzę, że lubię, kiedy książka po prostu jest ładna - a wszystkie książki tego autora bardzo pięknie prezentują się obok siebie na półce i lubię na nie spoglądać. Ot, taka uwaga.
Czy polecam? Polecam :)
P. Pezzelli, Villa Mirabella, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2011, s. 338.