Rzadko przytaczam w recenzjach opisy znajdujące się na okładkach książek, ale tym razem robię wyjątek, gdyż ten bardzo mnie zaintrygował. Dwie kobiety, starsza i młodsza, jedna uczy drugą życiowej mądrości, przy czym gotują razem... tak to sobie wyobrażałam. Ale nie do końca tak w tej książce jest. Owszem, losy Alice i Babetty przedstawione są równolegle, ale chyba nie można powiedzieć, że się splatają i wzajemnie na siebie wpływają. Powiedziałabym raczej, że obie kobiety na chwilę spotykają się kilka razy, by potem prowadzić dwie skrajnie różne egzystencje.
Alice zostaje zgwałcona, co kładzie się cieniem na całe jej życie. Nie tylko trudno nawiązać jej normalne relacje z mężczyznami, ale też przez długi czas szuka czegoś, co mogłoby wypełnić jej godziny, z którymi nie wie, co zrobić. Zaczyna więc gotować, w końcu trafia do najlepszej londyńskiej restauracji. Jednak przygotowywanie potraw nie jest tam przyjemnością, a ciężką pracą i nie ma w sobie nic ze sztuki.
Oczywiście mnie ten watek zainteresował, gdyż od dawna uwielbiam wszelkie wtręty kulinarne w lekturach. Szczególnie, że temu londyńskiemu gotowaniu przeciwstawione zostało gotowanie włoskie: niespieszne, z lokalnych produktów, będące przyjemnością samą w sobie. Wielka kuchnia modnej restauracji kontrastuje z kameralną pizzerią. W stylu włoskim gotuje Babetta, chociaż w książce za wiele na ten temat nie ma.
A skoro już jesteśmy przy Babettcie, to bardzo podobały mi się rozdziały jej poświęcone. Babetta nie jest tradycyjną włoską "mammą", lecz cichą staruszką, która całe życie spędziła w jednym miejscu, z jednym mężczyzną. I wydaje się być z tego zadowolona, ma, w odróżnieniu od Alice, swoje miejsce w życiu. Chociaż i jej nie obce są refleksje, czy na pewno przeżyła swoje życie tak,jak powinna.
Co mi się jeszcze podobało to fakt, że książka nie jest przesłodzona, a Alice to naprawdę świetna bohaterka. Poznajemy ją jako młodą dziewczynę, książka zaś kończy się, gdy ma ok. 40 lat. Alice boi się podejmować samodzielne decyzje, tkwi dla wygody w sytuacjach, które potem okazują się jednak niekomfortowe. Boi wiązać się z ludźmi i boi się ufać - przez co rani osoby, które chcą jej być bliskie. Jednocześnie sama wielokrotnie zostaje zraniona. Wydaje się krucha i delikatna, ale przecież pracuje w kuchni zdominowanej przez mężczyzn i świetnie sobie w tym środowisku radzi. Ot: bohaterka pełna sprzeczności.
"Przepis na szczęście" pokazuje, że oczywiście jednego przepisu na szczęście nie ma. Ba! Nie wiadomo, czy takowy w ogóle istnieje. Nicky Pellegrino napisała książkę "włoską", a jednocześnie psychologiczną. Lekką, ale też poruszająca istotne problemy. Łatwą w odbiorze i wciągająca, ale jednocześnie niegłupią. Jednym słowem: naprawdę dobrą.
***
Mój ulubiony cytat:
- Moim zdaniem gotowanie to coś najbardziej intymnego, co można dla kogoś zrobić - powiedział miękko. Własnymi rękoma tworzę coś dla ciebie, a ty potem wkładasz to do ust. Czy może być coś bardziej intymnego? (...) Moim zdanie wokół gotowania powstało mnóstwo nonsensów. (...) Ludzie chcą o tym mówić, pisać i robią wiele zamieszania. Układają na środku talerza maleńki kopczyk, a dookoła malują kolorowymi sosami jakieś dziwne wzory.Jaki w tym sens? To przecież nie jest sztuka, to zaledwie jedzenie. Więc gotuj, jedz, ciesz się i basta!
N. Pellegrino, Przepis na życie, wyd. Prószynski i S-ka, Warszawa 2010, s. 400.