niedziela, 30 stycznia 2011
Marcel - kumpel Mikołajka (Marcel Pagnol - Chwała mojego ojca...)
W Marcelu Pagnolu zakochałam się już w trakcie lektury jego pierwszej książki pt. "Żona piekarza". Teraz moje zakochanie przerodziło się w prawdziwą miłość :)
Zanim zabrałam się za czytanie "Chwały", przeczytałam kilka recenzji na blogach. Większość z nich zwraca uwagę na ciepło bijące ze stron tej książki, z czym nie sposób się nie zgodzić. Autor opisuje swoje zabawy w Indian, spacery po parku z ciotką Różą, którą gdy miała dwadzieścia sześć lat uznawał za bardzo starą, wspomina szkołę, gdzie nauczycielka była bardzo ładna (i miała wąsik). I już po tym, co napisałam można wywnioskować, że wspomnienia zebrane w tej przeuroczej książce są nie tylko "ciepłe", ale też przezabawne. Upłakałam się ze śmiechu, czytając o tym, jak mały Marcel zaplanowałam sobie, że ukatrupi kaczora, płakałam ze śmiechu czytając o tym, jak Marcel udawał, że się myje.
Opowieści Marcela Pagnola o "sielskim, anielskim" dzieciństwie bardzo przypominała mi książki o Mikołajku. W obu przypadkach dzieci mają swoje problemy, które dorosłym wydają się niezrozumiałe, ale znów dorośli także zachowują się tak, że można mieć problem z ich zrozumieniem. No i jeszcze te rysunki, które wykonał Jean Jacques Sempé...
Proszę się jednak nie dać zwieść pozorom. Zakończenie tej książki przerywa ten błogostan i sama nie wiem, czy to dobrze, czy źle
Nie wiem też, czy "Chwała mojego ojca..." będzie miała ciąg dalszy, ale wyczytałam, że to dopiero dwie pierwsze części ze wspomnień Marcela Pagnola. I nie ukrywam, że bardzo liczę na jakiś ciąg dalszy - po prostu ciekawa jestem, co będzie dalej :)
Książkę oczywiście gorąco polecam, a dla fanów Mikołajka to lektura obowiązkowa!
M. Pagnol, Chwała mojego ojca, Zamek mojej matki, wyd. Esprit, Kraków 2010, s. 410.
Etykiety:
(auto)biografie,
do śmiechu,
Marcel Pagnol,
on pisze - europa
niedziela, 23 stycznia 2011
Wszyscy pisarze mówią (W biegu...książka podróżna - Marcin Wilk)
Książkę Marcina Wilka przeczytałam "w biegu" już kilka dni temu, ale czasu na napisanie o niej zabrakło. Jednak to, że "W biegu" czytałam "w biegu", nie oznacza, że zrozumiałam tytuł - ale o tym za chwilę.
O treści ukrytej między dwiema czerwonymi okładkami, wiele mówi podtytuł książki. Autor, który w swojej codziennej pracy odpowiada za dział literacki w Gazecie Polskiej, prezentuje w tym zbiorze swoje rozmowy z pisarzami - i te były dla mnie najbardziej interesujące. Są to teksty, które powstały już jakiś czas temu, czyli np. z Olgą Tokarczuk rozmawia o książce "Bieguni", a nie o najnowszej powieści, z Ireną Matuszkiewicz analizuje powieść "Przebudzenie" (polecam! Historia Jadzi jest naprawdę dobra!), zaś z autorem "Oskara i pani Róży" prowadzi rozmowę o dziecięcym filozofowaniu, co nasunęło mi skojarzenie z inną bardzo dobrą książką, czyli "Czteroletnią filozofką" Anny Nasiłowskiej.
Inne znane nazwiska pojawiające się w tej książce? Ilona Łepkowska (moja niechęć do tej pani stale rośnie), Izabela Sowa, Etgar Keret, Michel Faber, Dina Rubina (!), John Irving (!!!), Hanna Samson, Janusz L. Wiśniewski, Aleksanrda Marinina, Agata Tuszńska, Monika Szwaja, Katarzyna Grochola, Eduardo Mendoza - wymieniać dalej?
Z kilkoma osobami zaś spotkałam się pierwszy raz: Francesco Cataluccio, Ingo Schulze, Andrew Dawidson, Joanne Harris... Z "wielkich nazwisk" wymienić mogę chociażby Teresę Walas oraz Johna Delumeau.
Wywiady czyta się świetnie. Podoba mi się to, że autor nie zadaje banalnych pytań w stylu "kiedy pomyślałeś sobie pierwszy raz, że pisanie to jest to" czy "jak to jest być pisarzem. Ogromnie też podoba mi się tematyka wywiadów oraz dobór tych, którzy odpowiadają - cieszę się, że są to głównie pisarze, gdyż rozmowy z nimi czytać uwielbiam.
Dlaczego natomiast nie rozumiem tytułu, mimo iż zostaje on wyjaśniony w przedmowie? Bo określenie "książka podróżna" nijak się ma do treści. Autor dzieli wywiady na "Podróż sentymentalną", "Podróż w pogoni za miłością", "Podróż w głąb pamięci". Brzmi to ładnie, ale moim zdaniem jest nieco naciągane. W najmniejszy jednak sposób nie psuje to przyjemności lektury, którą gorąco polecam - nie tylko zabieganym :)
PS A blog autora znajduje się TU.
M Wilk, W biegu... książka podróżna, Universitas, Kraków 2010, s. 316.
O treści ukrytej między dwiema czerwonymi okładkami, wiele mówi podtytuł książki. Autor, który w swojej codziennej pracy odpowiada za dział literacki w Gazecie Polskiej, prezentuje w tym zbiorze swoje rozmowy z pisarzami - i te były dla mnie najbardziej interesujące. Są to teksty, które powstały już jakiś czas temu, czyli np. z Olgą Tokarczuk rozmawia o książce "Bieguni", a nie o najnowszej powieści, z Ireną Matuszkiewicz analizuje powieść "Przebudzenie" (polecam! Historia Jadzi jest naprawdę dobra!), zaś z autorem "Oskara i pani Róży" prowadzi rozmowę o dziecięcym filozofowaniu, co nasunęło mi skojarzenie z inną bardzo dobrą książką, czyli "Czteroletnią filozofką" Anny Nasiłowskiej.
Inne znane nazwiska pojawiające się w tej książce? Ilona Łepkowska (moja niechęć do tej pani stale rośnie), Izabela Sowa, Etgar Keret, Michel Faber, Dina Rubina (!), John Irving (!!!), Hanna Samson, Janusz L. Wiśniewski, Aleksanrda Marinina, Agata Tuszńska, Monika Szwaja, Katarzyna Grochola, Eduardo Mendoza - wymieniać dalej?
Z kilkoma osobami zaś spotkałam się pierwszy raz: Francesco Cataluccio, Ingo Schulze, Andrew Dawidson, Joanne Harris... Z "wielkich nazwisk" wymienić mogę chociażby Teresę Walas oraz Johna Delumeau.
Wywiady czyta się świetnie. Podoba mi się to, że autor nie zadaje banalnych pytań w stylu "kiedy pomyślałeś sobie pierwszy raz, że pisanie to jest to" czy "jak to jest być pisarzem. Ogromnie też podoba mi się tematyka wywiadów oraz dobór tych, którzy odpowiadają - cieszę się, że są to głównie pisarze, gdyż rozmowy z nimi czytać uwielbiam.
Dlaczego natomiast nie rozumiem tytułu, mimo iż zostaje on wyjaśniony w przedmowie? Bo określenie "książka podróżna" nijak się ma do treści. Autor dzieli wywiady na "Podróż sentymentalną", "Podróż w pogoni za miłością", "Podróż w głąb pamięci". Brzmi to ładnie, ale moim zdaniem jest nieco naciągane. W najmniejszy jednak sposób nie psuje to przyjemności lektury, którą gorąco polecam - nie tylko zabieganym :)
PS A blog autora znajduje się TU.
M Wilk, W biegu... książka podróżna, Universitas, Kraków 2010, s. 316.
Etykiety:
krótka forma,
literatura polska
wtorek, 18 stycznia 2011
Co by tu...?
Zastanawiam się, o czym powinnam napisać: czy o tych siedmiu książkach, które właśnie czytam na zmianę i których nie mogę skończyć*; czy może o tych nowościach, na które planuję wydać kolejną wypłatę; czy też o książkach, o których czytam w innych książkach i które wydają mi się lekturą konieczną?
PS Kolejny post będzie jednak recenzją :)
PS 2 Słuchaliście już płyty córki Stinga?
* główną przyczyną nie jest to, że książki są nieciekawe... po prostu "Gotowe na wszystko" są ciekawsze :P
PS Kolejny post będzie jednak recenzją :)
PS 2 Słuchaliście już płyty córki Stinga?
* główną przyczyną nie jest to, że książki są nieciekawe... po prostu "Gotowe na wszystko" są ciekawsze :P
niedziela, 16 stycznia 2011
Czasami człowiek musi... (Kudłata - Dorota Berg)
... przeczytać "babską" książkę :) Przyznaję się do tego i nie mam zamiaru się wstydzić: tak jak czasem zamiast ambitnego kina, mam ochotę na przygłupią komedię, tak raz na jakiś czas nadchodzi taki okres, że po prostu muszę sięgnąć po "babskie" czytadło, w który ONA jest kobietą po przejściach, ma cellulit i nadwagę, szuka księcia z bajki, który będzie lepszy od jej "eks" i któremu na koniec szczęka opadnie z zazdrości... Taki schemat realizowany jest w wielu powieściach i nie inaczej jest w "Kudłatej" autorstwa Doroty Berg, ale przyznaję, że książkę czytało mi się bardzo miło i napis na okładce, "historia antydepresyjna", świetnie oddaje jej klimat. I nawet nie przeszkadzało mi to, że po prostu WIEDZIAŁAM, że na koniec książę i tak musi się zjawić...
Wiktoria ma trzydzieści lat, wspomniany już cellulit i nadwagę, dwójkę dzieci i trzy zwariowane przyjaciółki. Po rozwodzie, który nie był dla niej jakąś znowu straszną tragedią, mebluje swoje życia od nowa i nie ma w nim miejsca dla facetów. Oczywiście do czasu...
To, co najbardziej podobało mi się w tej książce to przemyślenia głównej bohaterki, które naprawdę są "antydepresyjne", jej czasem absolutnie nieprzewidywalne zachowania oraz to, że jest do bólu... kobieca. Ma huśtawki nastroju, sama do końca nie wie, czego chce, raz pozuje na dzielną Matkę Polkę, by za chwilę stać się słabą kobietką, potrzebującą chusteczki, by jeszcze za moment pokazać pazurki... Być może w innych okolicznościach by mnie to irytowało, ale biorąc pod uwagę szaro - bury nastrój, w jakim ostatnio jestem, "Kudłata" naprawdę dostarczyła mi potężnej dawki optymizmu i humoru.
Polecam mieć powieść na uwadze, gdy dopadnie Was deficyt dobrego nastroju :)
D. Berg, Kudłata, Prószyński i S-ka, Warszawa2010, s. 312
Wiktoria ma trzydzieści lat, wspomniany już cellulit i nadwagę, dwójkę dzieci i trzy zwariowane przyjaciółki. Po rozwodzie, który nie był dla niej jakąś znowu straszną tragedią, mebluje swoje życia od nowa i nie ma w nim miejsca dla facetów. Oczywiście do czasu...
To, co najbardziej podobało mi się w tej książce to przemyślenia głównej bohaterki, które naprawdę są "antydepresyjne", jej czasem absolutnie nieprzewidywalne zachowania oraz to, że jest do bólu... kobieca. Ma huśtawki nastroju, sama do końca nie wie, czego chce, raz pozuje na dzielną Matkę Polkę, by za chwilę stać się słabą kobietką, potrzebującą chusteczki, by jeszcze za moment pokazać pazurki... Być może w innych okolicznościach by mnie to irytowało, ale biorąc pod uwagę szaro - bury nastrój, w jakim ostatnio jestem, "Kudłata" naprawdę dostarczyła mi potężnej dawki optymizmu i humoru.
Polecam mieć powieść na uwadze, gdy dopadnie Was deficyt dobrego nastroju :)
D. Berg, Kudłata, Prószyński i S-ka, Warszawa2010, s. 312
poniedziałek, 10 stycznia 2011
Pisarz i maratończyk (O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu - Haruki Murakami)
Styczeń jest dobrym miesiącem na nadrabianie zaległości w autorach - jakkolwiek to brzmi. Udało mi się przeczytać "Śmiech w ciemności" (i tym samym przestałam cierpieć na kompleks "A ja jeszcze nic nic Nabokova nie czytałam") oraz "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" (i mam kolejny kompleks, tym razem Murakamiego, z głowy).
Czy Murakami mnie zachwycił? Otóż nie, a wiem, że zachwyty budzi. Wiem też, że nie jest to "typowa" książka tego autora i to cały czas mam na uwadze.
"O czym mówię" czytało mi się bardzo dobrze - pewnie dlatego, że biegać próbuję, a pisać bym chciała. Autor zaś łączy oba te tematy.
W książce uderzył mnie jeden wątek. Chodzi o ten, w którym autor wyjaśnia, w jaki sposób został pisarzem. Otóż...no cóż: "wziął i napisał" książkę.Najpierw jedną, potem drugą, a na koniec stwierdził, że chciałby poświecić się pisaniu. A teraz jest chyba najbardziej popularnym japońskim pisarzem. Jaki z tego wniosek? Niektórzy po prostu pisarzami się rodzą.
Co autor uważa za najważniejsze przy pisaniu? Po pierwsze: talent. Po drugie: skupienie. Po trzecie: wytrwałość. Proste, czyż nie?
Nie ukrywam, że właśnie te fragmenty poświęcone pisaniu podobały mi się najbardziej, gdyż uwielbiam książki, które pozwalają podpatrywać autora przy pracy.Jednak zdecydowanie więcej miejsca Murakami poświęca bieganiu, przygotowaniom do maratonów, refleksjom, jakie zrodziły się na bieżni.
Nie wiem, czy to dla autora charakterystyczne, ale podoba mi się sposób, w jaki płynnie przechodzi z jednego tematu na drugi, jak popada w dygresje, by za moment "jeszcze na moment" wrócić do tematu głównego.
I tak, jak pisałam na początku: Murakami nie zachwyca w tej książce. Ale już na pewno zachęca, żeby sięgnąć po jego powieści... i w końcu zacząć biegać :)
H. Murakami, O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu, MUZA, Warszawa 2010, s.191.
Etykiety:
(auto)biografie,
literatura światowa
sobota, 8 stycznia 2011
Cieszcie się życiem jak Wesoły Ryjek! :)
O tej książce miałam napisać już dawno temu, ale tak wyszło, że piszę dopiero teraz. "Wesoły Ryjek" jest moim łupem jeszcze z krakowskich Targów, toteż mam egzemplarz z autografem :)
Lubicie przygody Pana Kuleczki, Katastrofy i Pypcia? Jeśli tak, to na pewno obdarzycie sympatią Wesołego Ryjka. Co prawda jest to książka dla nieco młodszego odbiorcy niż seria o Panu Kuleczce, ale jest w niej to samo ciepło i ten sam klimat, tak charakterystyczny dla Wojciecha Widłaka.
Wesoły Ryjek to prosiaczek, który dziwi się światu i dzięki temu przeżywa ciągle nowe przygody. Ma kochających rodziców, którzy objaśniają mu świat. Ma ulubionego przyjaciela: Żołwia przytulankę. Wojciech Widłak kreuje świat bez przemocy, bohaterowie są sympatyczni, mają dla siebie czas, a otaczająca rzeczywistość, chociaż czasem nieznana, jest miejscem bezpiecznym i przyjaznym.
Wesołego Ryjka nie sposób nie lubić. Zaraża optymizmem i my, dorośli, możemy tylko pozazdrościć mu umiejętności dostrzegania niezwykłego, w rzeczach zwykłych.
Rzadko czytam książki dla dzieci, ale dla Wojciecha Widłaka robię wyjątek. Przeczytałam "Wesołego Ryjka" dwa razy i wiem, że teraz rozsądnie byłoby oddać książkę jakiemuś dziecku - ale nie mogę, gdyż bardzo lubię takie ciepłe opowieści. Może jeszcze do tego dojrzeję :)
A skąd tytuł?
Wojciech Widłak dokładnie tak napisał mi na stronie tytułowej: "Dla Ani - żeby cieszyła się życiem jak Wesoły Ryjek". Czego i Wam życzę :)
W. Widłak, Wesoły Ryjek, wyd. Media Rodzina, Poznań 2010, s.46.
Etykiety:
dla dzieci,
on pisze - polska
czwartek, 6 stycznia 2011
Facet to dureń (Śmiech w ciemności - Vladimir Nabokov)
Przez całe studia powtarzano mi, że nie ma to jak chwytliwy tytuł tekstu - czy ten jest wystarczająco chwytliwy? Zobaczymy :)
Ale zacząć chciałam od czegoś innego. Ile razy czytaliście książki o zdradzie? Setki, prawda? Wydaje mi się, że nie ma bardziej banalnego tematu od zdrady i nieszczęśliwej miłości. Kiedy autor decyduje się na podjęcie takiego tematu, to musi on być albo grafomanem, albo geniuszem. Zgadnijcie, do której grupy zaliczam Nabokova?
Główny bohater książki "Śmiech w ciemności" od pierwszych stron niezmiernie mnie irytował, a gdybym miała określić go jednym słowem, to byłby to przymiotnik "ciapowaty". Albinus głupieje już w pierwszym rozdziale, a to "zgłupienie" to nic innego, jak zauroczenie wulgarną i wyrachowaną Margot. Albinus jak ćma leci prosto w ogień, który ostatecznie go spali: porzuca żonę i dziecko, rezygnuje z szacunku, jakim darzą go inni, trwoni pieniądze, by zaspokoić wszystkie zachcianki młodej kochanki. A przy tym jest tak ślepy i głuchy na rzeczywistość, że gdyby nie był przy tym skończonym durniem, to pod koniec powieści może byłoby mi go żal...
Jednak mimo tej irytacji, ogromnie się cieszę, że przeczytałam "Śmiech w ciemności" - nie tylko dlatego, że to po prostu bardzo dobra powieść. Jest to bowiem pierwsza książką Nabokova, którą udało mi się skończyć. Do "Lolity" robiłam chyba z pięć podejść - pierwsze jeszcze w ósmej klasie szkoły podstawowej - i nic. A że "Nabokov wielkim pisarzem jest", to miałam coś w rodzaju kompleksu na tym punkcie.
Bardzo polecam też zapoznanie się z posłowiem autorstwa Leszka Engelkinga. Analizuje on motywy filmowe w twórczości pisarza, ale też wskazuje na rzeczy, których ja w trakcie czytania nie wyłapałam. Ogromnie spodobało mi się to, że na początku powieści Albinus wchodzi do kina, gdzie właśnie kończy się film. Na ekranie widać zamaskowaną postać z pistoletem i cofającą się dziewczynę... Albinus nie przywiązuje wagi do tego obrazu, nie interesuje go, gdyż nie zna początku opowieści. Nie zdaje sobie sprawy, że oto sam zaczyna tworzyć jej prolog... Brawa dla autora, który takich smaczków ukrył w powieści więcej! A tytuł jest tak wieloznaczny, że sama chciałabym kiedyś taki wymyślić :)
Gorąco polecam! A tymczasem zaczynam polowanie na "Adę albo żar" :)
V. Nabokov, Śmiech w ciemności, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 246.
Ale zacząć chciałam od czegoś innego. Ile razy czytaliście książki o zdradzie? Setki, prawda? Wydaje mi się, że nie ma bardziej banalnego tematu od zdrady i nieszczęśliwej miłości. Kiedy autor decyduje się na podjęcie takiego tematu, to musi on być albo grafomanem, albo geniuszem. Zgadnijcie, do której grupy zaliczam Nabokova?
Główny bohater książki "Śmiech w ciemności" od pierwszych stron niezmiernie mnie irytował, a gdybym miała określić go jednym słowem, to byłby to przymiotnik "ciapowaty". Albinus głupieje już w pierwszym rozdziale, a to "zgłupienie" to nic innego, jak zauroczenie wulgarną i wyrachowaną Margot. Albinus jak ćma leci prosto w ogień, który ostatecznie go spali: porzuca żonę i dziecko, rezygnuje z szacunku, jakim darzą go inni, trwoni pieniądze, by zaspokoić wszystkie zachcianki młodej kochanki. A przy tym jest tak ślepy i głuchy na rzeczywistość, że gdyby nie był przy tym skończonym durniem, to pod koniec powieści może byłoby mi go żal...
Jednak mimo tej irytacji, ogromnie się cieszę, że przeczytałam "Śmiech w ciemności" - nie tylko dlatego, że to po prostu bardzo dobra powieść. Jest to bowiem pierwsza książką Nabokova, którą udało mi się skończyć. Do "Lolity" robiłam chyba z pięć podejść - pierwsze jeszcze w ósmej klasie szkoły podstawowej - i nic. A że "Nabokov wielkim pisarzem jest", to miałam coś w rodzaju kompleksu na tym punkcie.
Bardzo polecam też zapoznanie się z posłowiem autorstwa Leszka Engelkinga. Analizuje on motywy filmowe w twórczości pisarza, ale też wskazuje na rzeczy, których ja w trakcie czytania nie wyłapałam. Ogromnie spodobało mi się to, że na początku powieści Albinus wchodzi do kina, gdzie właśnie kończy się film. Na ekranie widać zamaskowaną postać z pistoletem i cofającą się dziewczynę... Albinus nie przywiązuje wagi do tego obrazu, nie interesuje go, gdyż nie zna początku opowieści. Nie zdaje sobie sprawy, że oto sam zaczyna tworzyć jej prolog... Brawa dla autora, który takich smaczków ukrył w powieści więcej! A tytuł jest tak wieloznaczny, że sama chciałabym kiedyś taki wymyślić :)
Gorąco polecam! A tymczasem zaczynam polowanie na "Adę albo żar" :)
V. Nabokov, Śmiech w ciemności, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 246.
Etykiety:
do przemyślenia,
vladimir nabokov
wtorek, 4 stycznia 2011
Ha! Pierwszy miły dla oka stos w 2011 roku :)
W sumie nie wiem, czy stos jest miły dla oka, gdyż zdjęcie kiepskiej jakości, ale książki cieszą - bez dwóch zdań!
Na "Biblię dziennikarstwa" "czaiłam się" odkąd tylko się ukazała, ale skutecznie blokowała mnie cena (89,90). Ale od czego są promocje w Empiku? Jeśli od tych prawie 90 zł odjęło się 30%, to mogłam to jakoś przełknąć. I mam!
Tego samego dnia zamówiłam sobie także "Warsztat pisarza" (i teraz się wydało, że mam ambicje pisać nie tylko artykuły, lecz także książki) oraz kupiłam najcieńszą, przecenioną o 25% książkę Murakamiego - nie czytałam jeszcze nic tego autora, więc kierowałam się objętością: jak mi się nie spodoba, to przynajmniej 190 stron a nie 500.
I tyle :)
Etykiety:
stosiki
niedziela, 2 stycznia 2011
Opowiadania kryminalno - moralne (Między prawem a sprawiedliwości - Paweł Pollak)
Jakiś czas temu "nawróciłam się" na powieści kryminalne. Wcześniej nie lubiłam tego typu książek i w sumie do tej pory mogę na palcach jednej ręki (czy: u jednej ręki?) policzyć, ile ich przeczytałam. No, wyjątkiem jest Chmielewska, którą połknęłam prawie całą, ale tutaj akurat decydujący był aspekt humorystyczny jej książek, a nie kryminalny. Natomiast ostatnio, za sprawą recenzji czytanych na blogach i pewnej wypowiedzi mojej przyjaciółki Magdaleny, ogromnie ciągnie mnie do lektur, w których są zwłoki, prosektorium, ekipa śledcza, dochodzenie, sala sądowa, wyrok... Książka Pawła Pollaka idealnie wpasowała się w te moje preferencje i przeczytałam ją z prawdziwą przyjemnością.
Przede wszystkim, co zaznaczam od razu, "Między prawem a sprawiedliwością" to nie powieść, a cztery opowiadania. Autor podjął się, moim zdaniem, karkołomnego zadania, gdyż mierzy się z kontrowersyjnymi i sensacyjnymi tematami, znanymi z pierwszych stron gazet takich jak "Fakt".
Akcja opowiadań dzieje się w Nowym Jorku. Ich stałymi bohaterami są policjanci, adwokaci, prokuratorzy, którzy starają się rozwikłać sprawy dotyczące eutanazji, świadomego zarażania wirusem HIV, handlem organami, kazirodczymi związkami... itd.
W każdej sprawie zapada wyrok, jednak ze względu na ich charakter, ten wcale nie wydaje się słuszny i sprawiedliwy. Bo czy można jednoznacznie potępić człowieka, który zepchnął z balkonu jedną osobą, by ocalić życie innym? Z drugiej strony: czy miał prawo dokonać tego arbitralnego wyboru? Albo czy fakt, iż psychopata, który więził, gwałcił i zabijał swoje córki, na koniec rozumie swój błąd i szczerze żałuje, stanowi dla niego jakiekolwiek usprawiedliwienie?
Autor nie odpowiada na te pytania, zostawia z nimi czytelnika, który, jak ja, nie zawsze godzi się z wyrokami, gdyż te balansują właśnie między tytułowym "prawem a sprawiedliwością". Ale też podoba mi się to, że Paweł Pollak pokazuje, co dzieje się z jego bohaterami po wyjściu z sali sądowej - i te zakończenia zawsze były dla mnie zaskoczeniem.
Jeśli miałabym krótko scharakteryzować zawartość tomu, to określiłabym ją jako "opowiadania kryminalno - moralne", które z jednej strony wstrząsają czytelnikiem przedstawionymi sytuacjami, ale z drugiej strony skłaniają do zadumy i weryfikacji swoich dotychczasowych poglądów.
Bardzo polecam!
***
Jak już pewnie zauważyliście, dziś zamiast okładki książki, pojawia się zdjęcie autora, którego miałam przyjemność poznać i od którego otrzymałam egzemplarz - z autografem! Panie Pawle, bardzo dziękuję!
PS A strona autora znajduje się TU.
P. Pollak, Między prawem a sprawiedliwością, wyd. Branta, Bydgoszcz 2010, s. 376.
Przede wszystkim, co zaznaczam od razu, "Między prawem a sprawiedliwością" to nie powieść, a cztery opowiadania. Autor podjął się, moim zdaniem, karkołomnego zadania, gdyż mierzy się z kontrowersyjnymi i sensacyjnymi tematami, znanymi z pierwszych stron gazet takich jak "Fakt".
Akcja opowiadań dzieje się w Nowym Jorku. Ich stałymi bohaterami są policjanci, adwokaci, prokuratorzy, którzy starają się rozwikłać sprawy dotyczące eutanazji, świadomego zarażania wirusem HIV, handlem organami, kazirodczymi związkami... itd.
W każdej sprawie zapada wyrok, jednak ze względu na ich charakter, ten wcale nie wydaje się słuszny i sprawiedliwy. Bo czy można jednoznacznie potępić człowieka, który zepchnął z balkonu jedną osobą, by ocalić życie innym? Z drugiej strony: czy miał prawo dokonać tego arbitralnego wyboru? Albo czy fakt, iż psychopata, który więził, gwałcił i zabijał swoje córki, na koniec rozumie swój błąd i szczerze żałuje, stanowi dla niego jakiekolwiek usprawiedliwienie?
Autor nie odpowiada na te pytania, zostawia z nimi czytelnika, który, jak ja, nie zawsze godzi się z wyrokami, gdyż te balansują właśnie między tytułowym "prawem a sprawiedliwością". Ale też podoba mi się to, że Paweł Pollak pokazuje, co dzieje się z jego bohaterami po wyjściu z sali sądowej - i te zakończenia zawsze były dla mnie zaskoczeniem.
Jeśli miałabym krótko scharakteryzować zawartość tomu, to określiłabym ją jako "opowiadania kryminalno - moralne", które z jednej strony wstrząsają czytelnikiem przedstawionymi sytuacjami, ale z drugiej strony skłaniają do zadumy i weryfikacji swoich dotychczasowych poglądów.
Bardzo polecam!
***
Jak już pewnie zauważyliście, dziś zamiast okładki książki, pojawia się zdjęcie autora, którego miałam przyjemność poznać i od którego otrzymałam egzemplarz - z autografem! Panie Pawle, bardzo dziękuję!
PS A strona autora znajduje się TU.
P. Pollak, Między prawem a sprawiedliwością, wyd. Branta, Bydgoszcz 2010, s. 376.
sobota, 1 stycznia 2011
O tych, których nie widać (Nie ma o czym mówić - Marta Szarejko)
Marta Szarejko jest autorką znaną mi z "Bluszcza" i w "Bluszczu" bardzo lubię jej teksty czytać. Toteż ogromnie się ucieszyłam na wieść o tym, że wydaje książkę, a raczej - biorąc pod uwagę jej rozmiary - książeczkę. I co? I uczucia mam ambiwalentne.
Z jednej strony autorka sięga po tematy i bohaterów, o których rzadko można poczytać w książkach. Jeśli już, to raczej np. w reportażach społecznych, mających uwrażliwiać na określone zjawiska, problemy i sytuacje. Marta Szarejko oddaje głos ludziom z marginesu społeczeństwa, mieszkańcom dworców, bezdomnym, bywalcom barów i szpitali psychiatrycznych. Każdy z nich snuje swoją własną, pokręconą opowieść. Czytając odniosłam wrażenie, że kreuje ich na ludzi bez przeszłości i przyszłości, przedstawia wyrywek ich życia dotyczący jedynie tego, co teraźniejsze. Jednocześnie pokazuje, że wśród tych ludzi zdarzają się wielkie, indywidualności, a każda z przedstawionych historii godna jest opowiedzenia.
I to są niewątpliwie plusy "Nie ma o czym mówić". Jest jednak jeden ogromny minus tej książki, który niestety rzutował na jej odbiór. Styl.
Szarejko stylizuje wypowiedzi swoich bohaterów na mowę potoczną, na strumień świadomości, na bełkot osoby chorej psychicznej, na monolog człowieka, który obsesyjnie powtarza ciągle tą samę historię - co dla mnie okazało się po prostu niestrawne i szczerze mówiąc dokończyłam tą książkę tylko dlatego, że ma ona zaledwie 114 stron i lubię autorkę. Więcej nie dałabym rady.
Dlatego też nie podejmuję się oceniać "Nie ma o czym mówić", gdyż dla mnie jest ona przykładem... przerostu treści nad formą, czyli treść tak, ale nie w takiej formie. Przeczytajcie i oceńcie sami :)
M. Szarejko, Nie ma o czym mówić, AMEA, Budzyń 2010, s. 114.
Z jednej strony autorka sięga po tematy i bohaterów, o których rzadko można poczytać w książkach. Jeśli już, to raczej np. w reportażach społecznych, mających uwrażliwiać na określone zjawiska, problemy i sytuacje. Marta Szarejko oddaje głos ludziom z marginesu społeczeństwa, mieszkańcom dworców, bezdomnym, bywalcom barów i szpitali psychiatrycznych. Każdy z nich snuje swoją własną, pokręconą opowieść. Czytając odniosłam wrażenie, że kreuje ich na ludzi bez przeszłości i przyszłości, przedstawia wyrywek ich życia dotyczący jedynie tego, co teraźniejsze. Jednocześnie pokazuje, że wśród tych ludzi zdarzają się wielkie, indywidualności, a każda z przedstawionych historii godna jest opowiedzenia.
I to są niewątpliwie plusy "Nie ma o czym mówić". Jest jednak jeden ogromny minus tej książki, który niestety rzutował na jej odbiór. Styl.
Szarejko stylizuje wypowiedzi swoich bohaterów na mowę potoczną, na strumień świadomości, na bełkot osoby chorej psychicznej, na monolog człowieka, który obsesyjnie powtarza ciągle tą samę historię - co dla mnie okazało się po prostu niestrawne i szczerze mówiąc dokończyłam tą książkę tylko dlatego, że ma ona zaledwie 114 stron i lubię autorkę. Więcej nie dałabym rady.
Dlatego też nie podejmuję się oceniać "Nie ma o czym mówić", gdyż dla mnie jest ona przykładem... przerostu treści nad formą, czyli treść tak, ale nie w takiej formie. Przeczytajcie i oceńcie sami :)
M. Szarejko, Nie ma o czym mówić, AMEA, Budzyń 2010, s. 114.
Etykiety:
do przemyślenia,
krótka forma,
ona pisze - polska,
uwaga: debiut
Subskrybuj:
Posty (Atom)