Z dobrymi książkami jest... dziwnie. Najpierw, zachwycony czytelnik - recenzent daje sobie "chwilę" na odsapnięcie, przemyślenie, poukładanie myśli, potem na ta "chwila" przedłuża się do prawie miesiąca... i oto kiedyś zachwycony, a teraz mocno zdezorientowany czytelnik zasiada przed komputerem i nie wie co napisać . Tak mam w tym przypadku.
"Tony i Susan" to powieść, która wbiła mnie w fotel. Poruszyła, zachwyciła, maksymalnie wciągnęła. A gdy skończyłam czytać, zaczęłam kombinować. Czy oby na pewno dobrze ją zrozumiałam? Zaraz, zaraz... jak należy interpretować tę scenę? Hmm, co też autor mógł mieć na myśli? I przekombinowałam. I doszłam do wniosku, że takie pytania nie mają sensu. Że lepiej za jakiś czas przeczytać książkę raz jeszcze i może dojrzy się w niej coś, co przy pierwszej lekturze umknęło. Bo mam wrażenie, że "Tony i Susan" wymaga drugiego podejścia. Kiedy bowiem czyta się pierwszy raz, całkowicie pochłania fabuła. Za drugim razem zaś... no właśnie Za drugim razem można wydobyć to, co mam wrażenie, przy pospiesznej lekturze umyka.
Tony nie istnieje naprawdę. Jest bohaterem książki, którą napisał Edward, były mąż Susan. Edward prosi kobietę, żeby przeczytała Nocne zwierzęta, które napisał. Susan czyta - i chwilami nie wierzy w to, co czyta. A czytelnik nie wierzy razem z nią.
Głównym bohaterem Nocnych zwierząt jest, jak już wspomniałam, Tony. Tony, wraz z żoną i córką, wybierają się na wakacje. Na drodze dochodzi do przepychanki między dwoma samochodami, Tony jest zmuszony zjechać na pobocze. Pozwala, by dwoje mężczyzn uprowadziło, a następnie zgwałciło i zabiło te dwie najbliższe mu kobiety. Sam nie robi nic, co dla mnie było szokiem. Ale z drugiej strony odniosłam wrażenie, że autor zagrał tu z czytelnikiem: tak przedstawił wydarzenia, że właściwie wychodzi na to, iż nie było dobrego moentu, aby zareagować. Wychodzi na to, że Tony mógł tylko stać i patrzeć na rozgrywającą się tragedię - a przecież to absurd!
Mężczyzny absolutnie nie tłumaczy to, że nie jest typem macho, że jest człowiekiem kulturalnym, brzydzi się przemocą i nigdy wcześniej jej nie stosował. Nie tłumaczy go to też fakt, że nigdy wcześniej nie był w podobnej sytuacji, że jest profesorem, a więc typem intelektualisty a nie mięśniaka i że on był sam, a napastników trzech. Przecież chodziło o jego żonę i córkę! Tony opamiętuję się po fakcie, gdy jest już za późno. Współpracuje z policją, stara się rozpoznać sprawców, na koniec zaś.... no właśnie! Zakończenie tej powieści jest niesamowite i nie zamierzam go zdradzać.
Susan zaś to wszystko czyta, analizuje, a przy okazji rozmyśla o swoim byłym związku z Edwardem, sfrustrowanym pisarzem i, mam wrażenie, takim samym niedojdą jak powieściowy Tony. I nie ukrywam też, że w którymś momencie miałam ochotę huknąć w ucho i ją, i Tony'ego. Za ten marazm, analizowanie wszystkiego, powolność.
Na okładce powieści straszny napis: Zapomniane arcydzieło amerykańskiej literatury. "Straszy", ponieważ ja tych wszystkich "arcydzieł" zawsze mocno się obawiam i do takich haseł podchodzę sceptycznie. Zapewniam jednak, że tu nie ma się czego bać i jeśli którąś z ostatnio czytanych powieści miałabym nazwać arcydziełem, to może właśnie tą? Polecam książkę wymagającemu czytelnikowi, który lubi w powieściach emocje, ale takie, które nie wnikają z szalonej akcji, lecz ze śledzenie mrocznej strony ludzkiej duszy, gdzie bohater zostaje postawiony w sytuacji skrajnie nietypowej i w której zachowuje się zupełnie nie tak, jak byśmy tego oczekiwali. Ale dzięki temu też, przedstawionej historii nie sposób wyrzucić z pamięci.
A. Wright, Tony i Susan, MUZA, Warszawa 2011, s. 381.