Szybkie pytania: ile swoich przodkiń potraficie wymienić? Mama, babcia - wiadomo. A dalej? U mnie, niestety, jest z tym bardzo kiepsko. Mama - Wisława, wiem dużo. Mama mamy, Lila, wiem niedużo. Moja prababcia natomiast, Aniela... nie wiem nic oprócz tego, że była mamą mojej babci. A jej mama? Nie wiem nawet, jak miała na imię. Z kobietami od strony taty jest równie źle... albo nawet jeszcze gorzej. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ "współczesna" bohaterka powieści "Matki, żony, czarownice", Asia, uzyskała niezwykły spadek. Jest to nie tylko okazały dom we Francji, ten jest mniej ważny, bo to tylko mury, chociaż wiele się w nich wydarzyło. Asia uzyskała wiedzę o kobietach ze swojej rodziny, z której wynika, że były one nie tylko piękne, lecz mądre, kochające, niezwykłe, wyrastające ponad swoje czasy.
Przyznam, że książkę zaczęło czytać mi się kiepsko. Ploteczki z koleżankami, narzekanie na beznadziejnych facetów, coraz mniej wybredne żarty wraz z opróżnianiem kolejnych butelek wina... - O nie - pomyślałam. Nie takiej lektury się spodziewałam! Chciałam porządnej sagi, z historią i czarownicami w tle - i wszystko to dostałam, tylko kilkadziesiąt stron musiałam na to poczekać. Czy było warto? I tak, i nie.
Asia, o której już wspomniałam, to typowa "czterdziestka": po rozwodzie, zakochana w swoim drugim mężu i córce. Jednak chyba nie zdradzę wielkiej tajemnicy jeśli powiem, że mąż okaże się "ciapą", która zdradzi ją z koleżanką z pracy i Asia będzie musiała ułożyć sobie życie od nowa. Jej losy na tle historii kobiet, które autorka prezentuje, wypadają bardzo przeciętnie. A co takiego niezwykłego wydarzyło się wcześniej?
Otóż wszystkie te kobiety łączy to, że mocno kochały i zostały mocno w tej miłości zranione. I tutaj, mam wrażenie, autorkę fantazja nieco poniosła. Mamy bowiem mezalians kobiety ze szlacheckiego rodu z chłopem i to jest okej. Dalej jednak pojawia się np. romans z Norwidem, którego córka odwiedza potem w przytułku, a ojciec umiera praktycznie na jej rękach - trochę traci nieprawdopodobieństwem. Dalej: fatalna historia o romansie czarownicy z inkwizytorem, w którym za grosz nie ma prawdopodobieństwa psychologicznego. A w międzyczasie pojawia się jeszcze wątek kobiety romansującej ze znanym malarzem, w czym bardzo kibicuje jej mąż... homoseksualista, przez którego została zgwałcona w noc poślubną, jednak potem zostają najlepszymi przyjaciółmi. Nie kupuję tych historii zupełnie.
Kupuję natomiast sam pomysł i jestem tu pełna uznania dla autorki, że odważyła się podjąć tak wielowątkową opowieść, w dodatku nie jest zapisana ona chronologicznie, a mimo to, poszczególne kawałki pasują do siebie, jeden logicznie wynika z drugiego, wzajemnie się uzupełniają. Poza tym bardzo podoba mi się pewna powtarzalność motywów, jakimi operuje autorka. Trudno powiedzieć, czy to przypadek, czy "coś" przekazywane w genach, czy też może po prostu fatum, które ciąży nad rodem Asi, ale żeby w pełni zrozumieć sens opisywanych historii, trzeba poznać je wszystkie.
Powieść oczywiście polecam, mimo pewnych niedociągnięć, szczególnie tym, którzy tak jak ja, uwielbiają wszelkie sagi i opowieści rodzinne. Przyjemna lektura, szczególnie w towarzystwie herbatki z malinami i koca :)
J. Miszczuk, Matki, żony, czarownice, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011.
Mi ta książka średnio przypadła do gustu ;)
OdpowiedzUsuńDomi - dlaczego :)? Mnie było trudno uwierzyć w niektóre historie, po prostu czułam, że są od początku do końca zmyślone, zbyt nieprawdopodobne nawet jak na fikcję :)
OdpowiedzUsuńJa mam tak, jak Domi. A dlaczego? Pisałam o tym u siebie.
OdpowiedzUsuńNo i teraz troszkę się boje jej lektury, a mam na półce egzemplarz. Też po cichu liczyłam na jakieś "czarownice" w tle, a nie plotki przy winie:)
OdpowiedzUsuńCzytam właśnie. Nawet mi się podoba:D
OdpowiedzUsuńOstatnio często pojawia się ta książka na blogach. Zwróciła więc w końcu moją uwagę. Mimo niedociągnięć, o których piszesz, kusi mnie tą rodzinną opowieścią o kobietach. Więc pewnie kiedyś po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńO kobietach, ich demonach, które rodzą się w każdej rodzinie najlepiej pisze Majgull Axelsson - nie ma od niej lepszej. Po każdej je książce jestem wstrząśnięta, co kobieta (najczęściej matka) potrafi zrobić innej kobiecie (córce najczęściej) mając na względzie jej "dobro".
OdpowiedzUsuńTej książki nie czytałam, ale mój nos mola książkowego podpowiada mi, że wieje sztampą...
Agnieszko - właśnie przeczytałam, mamy podobnie. Książka z jednej strony jest naprawdę wciągająca, jednak są rzeczy, które drażnią. O ile te cudowne porody o których piszesz nie przeszkadzały mi, tak romanse z Norwidem i inkwizytorem już tak. I masz rację, nie wspomniałam o tym: Asi wszystko szło jak po maśle... a przecież niestety tak to nigdy nie wygląda.
OdpowiedzUsuńKolmanko - czarownice właśnie są słabym wątkiem, stąd moje rozczarowanie :(
Alannado - czekam na dalsze opinie :)
Balbino - tak jak mówię: przy niej można miło spędzić czas, to, co nie podoba się jednemu, pewnie spodoba się drugiemu. Na pewno imponuje sam zamysł :)
Made of Nothing - sztampa? I tak, i nie :) Natomiast do Majgull Axelsson przymierzam się już od dłuższego czasu, ale nie mogę na nią trafić :(
Kolejna książka, którą mam na półce. I przyznam, że te czarownice w tytule najbardziej mnie do niej zachęciły. Ale skoro zamiast czarownic są ploteczki to już się boję :)
OdpowiedzUsuńClaudette - te ploty to tylko na początku są, takie wprowadzenie do życia Asi i jej przyjaciółek :)
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawe
OdpowiedzUsuń