Wiem, że koniec wakacji to nie koniec lata, ale cóż... wrzesień bardziej kojarzy mi się z jesienią, niż latem. Dlatego chyba nie ma lepszego dnia w roku, by posłuchać tej piosenki The Cure:
Miałam ją "wrzucić" razem z recenzją "Pensjonatu pod Wierzbowym Jeziorem", ale nie wiem, czy skończę dziś czytać. W każdym razie: miłego słuchania :)
Jak zwykle niecierpliwie czekam na Twoją recenzję. Uzależniłam się, czy jak?;-)
OdpowiedzUsuń:) Cudownie, od rana mam wyrzuty za to że łapię doła z powodu końca wakacji i całkowity zakaz słuchania TEJ właśnie piosenki, która co rok towarzyszy mojemu powrotowi do pracy. A ty mi tu podstępnie taką dywersję robisz? ;)
OdpowiedzUsuńJak słucham tej piosenki i patrzę na Roberta Smth'a wiem, że będzie zimno, deszczowo i nic tylko się uchlać;)))
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemna piosenka. Jeszcze tylko świeczuszki i gorąca czekoladka:)
OdpowiedzUsuńAnulko - jeśli to uzależnienie, to cieszę się z niego :)
OdpowiedzUsuńDededan - bardzo Cię przepraszam, naprawdę :) TA piosenka to mój hymn na pożegnanie lata i też się przed nią broniłam... do 12 mniej więcej. A potem stwierdziłam, że nie ma co się oszukiwać, że jest dobrze i poddałam się jesiennemu nastrojowi i głosowi Roberta Smitha :)
Pani La Mome - nic, tylko sobie poczytać :) Pod kocem :)
Kolamnko - ja od wczoraj popijam kakao, którego nie piłam od marca :)
Kuurczę, doła przez tę piosenkę załapałam! ;) Ale jest śliczna, muszę to przyznać. Przyjemnego kończenia lektury, Skarletko ;)
OdpowiedzUsuńKocham ten utwór :) Czuję, że w ten weekend pocjuruje :)
OdpowiedzUsuń