Hmm... zastanawiałam się przez chwilę, jak wybrnąć z sytuacji, kiedy to, co chcę o książce napisać, już zostało napisane...i to w dodatku na okładce książki.
Własna depresja jest interesujące, cudze - zazwyczaj są kłopotliwe i wprawiają w zażenowanie Ale "Drobne szaleństwa" to chyba najbardziej wciągająca książka o depresji, jaką zdarzyło mi się przeczytać.
Tak o książce Kai Malanowskiej napisała Kinga Dunin i ja mogę się pod tym podpisać.
Maja Murzynowska - główna bohaterka (i alter ego autorki?) - ma depresję. I co najbardziej przerażające, nie panuje nad nią. Chce, żeby było dobrze, stara się... ale nie potrafi utrzymać w ryzach samej siebie. Zaniedbuje dziecko, zrywa kontakt ze znajomymi i bezlitośnie wykorzystuje tych, którzy jeszcze przy niej trwają, traci pracę, płacze, tarza się na podłodze i we własnym nieszczęściu. Co ciężko wytrzymać nie tylko otoczeniu, ale przede wszystkim jej samej.
Kolejna opinia z okładki, z którą nie sposób się nie zgodzić. Maja ma 35 lat, dziecko, męża, dobrą pracę... i załamuje się. I podejrzewam, że wybudowanie domu nad rozlewiskiem niewiele by to pomogło, tak jak i zakupy, ploty z koleżanką czy nowa fryzura.
W trakcie lektury kombinowałam, jak książka się zakończy. I zdziwiłam się, bowiem ostatnią rzeczą, na jaką liczyłam, jest happy end. A tu proszę - zaskoczenie. W trakcie lektury miałam także ochotę wielokrotnie potrząsnąć bohaterkę i krzyknąć jej do ucha, żeby już przestała... żeby "znormalniała", wzięła się w garść. I przyznaję ze wstydem, że widocznie należę do osób, które są w stanie zaakceptować określony rodzaj depresji: po śmierci bliskiej osoby, po rozwodzie, po jakimś traumatycznym wydarzeniu... ale tak po prostu?
Polecam książkę, chociaż lojalnie uprzedzam, że lektura ta niezbyt współgra z wakacyjnym nastrojem (z drugiej strony kto powiedział, że latem należy czytać wyłącznie książki lżejszego kalibru?). Przedstawia one bowiem życie pewnej kobiety bez retuszu, takie, jakiego chyba żadna z nas nie chciałaby wieść. W zamian otrzymujemy bolesny zapis zmagań z samą sobą, gdzie okazuje się, że chcieć, nie zawsze oznacza móc - niestety.
Przy okazji polecam rozmowę z autorką na stronie Krytyki Politycznej.
K. Malanowska, Drobne szaleństwa dnia codziennego, wyd. Krytyka Polityczna (seria literacka), Warszawa 2010, s. 235.
Przeczytam na pewno, ale mam nadzieję, że mnie nigdy, przenigdy depresja nie dopadnie.
OdpowiedzUsuńŚciskam:*
No nie wiem... Chyba jednak za bardzo przypomniałaby mi najgorsze lata mojego życia. Obawiam się takich lektur.
OdpowiedzUsuńJeśli gdzieś znajdę, to na pewno przeczytam. Ta Kinga Dunin z okładki silnie mi się kojarzy z moją ostatnią lekturą, więc można chyba powiedzieć, że to będzie dalszy ciąg fali feminizmu.;)
OdpowiedzUsuńTucha - ja książkę czytałam też jak zapis zjawiska, który mnie nie dotyczy i mam nadzieję, że nigdy dotyczyć nie będzie, ale lekturę gorąco polecam.
OdpowiedzUsuńFutbolowa - książka jest mocna, nie ukrywajmy, ale ja robię tak, że jeśli nie chcę o czymś czytać, to nie czytam albo odkładam na później. Pozdrawiam! :)
Moreni - Agnieszka Graff wydała nową książkę, też w Krytyce
Politycznej - to tak na marginesie. Czy ta książka jest feministyczna? Ja bym jej tak nie nazwała, ale na pewno bardzo różni się od tego, co serwuje popularna literatura dla kobiet.
Właśnie te różnice mnie kuszą.:) Szwaji nie mogę ostatnio strawić ("Artystka wędrowna" wisi, wisi i jeszcze długo powisi), z Grocholą bywa różnie, a tych wszystkich rozlewisk kijem nie tknę. Więc nielukrowana literatura dla kobiet to towar deficytowy.;)
OdpowiedzUsuńMoreni - zgadzam się co do towaru deficytowego; deficytowy, a więc cenny, co nie zmienia faktu, że kilka typowo "babskich" lektur śmieje się do mnie z półki :))))
OdpowiedzUsuńNikt nie powiedział, że latem należy czytać książki tylko lekkiego kalibru. Ale pomyśl. Jak są takie upały, to da się czytać cokolwiek innego? ;).
OdpowiedzUsuńChyba ta książka do mnie nie przemawia... Depresja nie jest rzeczą, którą miło jest przeżyć i o niej czytać...
Ja też miałam ochotę Mają potrząsnąć, ale raczej z powodu jej nadmiernego skupienia się na własnej osobie;)
OdpowiedzUsuńA ja bym miała ochotę przeczytać tę książkę, pewnie z rozbawieniem, w niektórych sytuacjach znalazłabym siebie. 35 lat to dziwny wiek dla kobiety, jakieś takie rozdroże czy coś;)Czasami wolę dotknąć bolesnej prawdy, nawet gdyby okazała się nudą niż bicia słodkiej piany radości życia;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAlino - jak widać na moim przykładzie: da się :)
OdpowiedzUsuńAniu - jej egocentryzm rzucał się w oczy wtedy, kiedy bohaterka uświadamiała sobie, że od dwóch miesięcy nie zajmuje się swoją córką, a wcześniej można było przeczytać, co w tym czasie robiła: odwiedzała znajomych we Wrocławiu, "zwiedzała" warszawskie puby...
Pani La Mome - ja mogę w wieku 25 lat powiedzieć to samo: jakoś mi dziwnie, że bliżej mi do trzydziestki niż dwudziestki, tak jak to ujęłaś: rozdroże :) Szkoda, że nie znam żadnej książki, której bohaterka ma 25 lat i związane z tym dylematy... chyba sama taką napiszę :P Pozdrawiam :)
ja to powinnam mieć zakaz wchodzenia na twojego bloga- w sumie to teza mojej mamy- nie moja, bowiem za każdym razem gdy go czytam krzyczę do mamy: "mamo a to mi kupisz...?" - efekt odpoczynku u rodziców:) a dziś krzyczałam znowu...
OdpowiedzUsuń