Wróciłam... i niedługo znów wybywam :) Moją nieobecność przeszłą i przyszłą sponsoruje pewien piotrkowski orzech, pod którym to nie poleżałam sobie tak długo, jakbym chciała, gdyż pogoda leżeniu pod orzechem raczej nie sprzyjała. A że czytać można nie tylko pod orzechem, ale i pod parasolem, także przez najbliższy czas będę miała o czym pisać :)
***
A zacznę od książki, którą przeczytałam najdawniej, czyli w czwartek. "Siedem kobiet" Rebecci Miller to zbiór siedmiu opowiadań, których główną bohaterką (co można wywnioskować z tytułu) jest zawsze kobieta.
I teraz krótka refleksja na temat opowiadań jako gatunku w ogóle. Nie ukrywam: rzadko je czytam, głównie dlatego, że czasem zwyczajnie nie potrafię rozgryźć "co pisarz chciał nam powiedzieć". Tak było np. w przypadku opowiadań Elizabeth Gilbert: niby mi się podobały, ale kończyły się w takim momencie, który dla mnie nie było żadnym zakończeniem i uważałam, że powinien być jakiś ciąg dalszy. Z drugiej jednak strony są opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, które czytałam z wielką przyjemnością i do których mam zamiar wrócić. Z trzeciej zaś strony zdarzają się takie książki jak np. "Insekt", o których sama nie potrafię powiedzieć, czy mi się podobały czy nie...
Po tym wstępie oznajmiam, że:
a) opowiadania z książki "Siedem kobiet" podobały mi się,
b) kończyły się, moim zdaniem, w odpowiednim momencie :),
c) nie wiem, czy kiedyś do nich wrócę, ale na pewno sięgnę po książkę "Prywatne życie Pippy Lee" tejże autorki.
W trakcie lektury nie mogłam się powstrzymać, by nie poszukać jakiegoś klucza do nich, czegoś, co je łączy. Początkowo myślałam, że będzie to zmaganie się z własną seksualnością (o tym jest "Greta" i "Delia"), ale potem przekonałam się, że nie. Bo np. "Louisa" to dla mnie tekst o niespełnieniu, nie tylko seksualnym, ale głównie artystycznym, i przy okazji o zawiedzionych nadziejach. Ostatnie zaś opowiadanie, "Paula" to historia o tym, jak w życiu kobiety w wyniku zbiegów okoliczności, których ona sama nie jest w stanie zrozumieć, w ciągu kilku godzin, życie przeplata się ze śmiercią, wiara z zawodem, a smutek z radością.
Tak, wiem, że piszę ogólnikami, ale to jest kolejny problem, jaki mam z opowiadaniami. Nie chcę ich streszczać, a wyciągnięcie jakiś ogólnych, spójnych wniosków na ich temat jest przedsięwzięciem karkołomnym.
Jakby nie było, uważam, że po książkę Miller warto sięgnąć, gdyż w ciekawy sposób pisze ona o kobietach, które nagle zaczyna coś w życiu uwierać, coś staje się niewygodne lub niepotrzebne i wtedy potrzebna jest ZMIANA. A o ZMIANACH zawsze dobrze się czyta :)
PS A przy okazji opowiadań, których tytuły to kobiece imiona, serdecznie ściskam wszystkie Anny, Anie, Aneczki, Anule i Andzie - w tym tą moją jedną, zagubioną gdzieś we Włoszech :)
***
R. Miller, Siedem kobiet, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 142.
***
A zacznę od książki, którą przeczytałam najdawniej, czyli w czwartek. "Siedem kobiet" Rebecci Miller to zbiór siedmiu opowiadań, których główną bohaterką (co można wywnioskować z tytułu) jest zawsze kobieta.
I teraz krótka refleksja na temat opowiadań jako gatunku w ogóle. Nie ukrywam: rzadko je czytam, głównie dlatego, że czasem zwyczajnie nie potrafię rozgryźć "co pisarz chciał nam powiedzieć". Tak było np. w przypadku opowiadań Elizabeth Gilbert: niby mi się podobały, ale kończyły się w takim momencie, który dla mnie nie było żadnym zakończeniem i uważałam, że powinien być jakiś ciąg dalszy. Z drugiej jednak strony są opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, które czytałam z wielką przyjemnością i do których mam zamiar wrócić. Z trzeciej zaś strony zdarzają się takie książki jak np. "Insekt", o których sama nie potrafię powiedzieć, czy mi się podobały czy nie...
Po tym wstępie oznajmiam, że:
a) opowiadania z książki "Siedem kobiet" podobały mi się,
b) kończyły się, moim zdaniem, w odpowiednim momencie :),
c) nie wiem, czy kiedyś do nich wrócę, ale na pewno sięgnę po książkę "Prywatne życie Pippy Lee" tejże autorki.
W trakcie lektury nie mogłam się powstrzymać, by nie poszukać jakiegoś klucza do nich, czegoś, co je łączy. Początkowo myślałam, że będzie to zmaganie się z własną seksualnością (o tym jest "Greta" i "Delia"), ale potem przekonałam się, że nie. Bo np. "Louisa" to dla mnie tekst o niespełnieniu, nie tylko seksualnym, ale głównie artystycznym, i przy okazji o zawiedzionych nadziejach. Ostatnie zaś opowiadanie, "Paula" to historia o tym, jak w życiu kobiety w wyniku zbiegów okoliczności, których ona sama nie jest w stanie zrozumieć, w ciągu kilku godzin, życie przeplata się ze śmiercią, wiara z zawodem, a smutek z radością.
Tak, wiem, że piszę ogólnikami, ale to jest kolejny problem, jaki mam z opowiadaniami. Nie chcę ich streszczać, a wyciągnięcie jakiś ogólnych, spójnych wniosków na ich temat jest przedsięwzięciem karkołomnym.
Jakby nie było, uważam, że po książkę Miller warto sięgnąć, gdyż w ciekawy sposób pisze ona o kobietach, które nagle zaczyna coś w życiu uwierać, coś staje się niewygodne lub niepotrzebne i wtedy potrzebna jest ZMIANA. A o ZMIANACH zawsze dobrze się czyta :)
PS A przy okazji opowiadań, których tytuły to kobiece imiona, serdecznie ściskam wszystkie Anny, Anie, Aneczki, Anule i Andzie - w tym tą moją jedną, zagubioną gdzieś we Włoszech :)
***
R. Miller, Siedem kobiet, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 142.
Nie interesowałam się wcześniej tą książką, ale Twoja recenzja przekonała mnie do niej.:)
OdpowiedzUsuńA to cieszę się, bo ja przy niej bardzo miło spędziłam wieczór :)
OdpowiedzUsuńja już czytałam kilka jej recenzji, każdą pozytywną, tak więc pewnie i ja niedługo po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńEdith - bo o tej książce nie można źle napisać: widać, że autorka miała pomysł na każde z siedmiu opowiadań i świetnie te pomysły zrealizowała :)
OdpowiedzUsuńTeż jakoś niechętnie sięgam po opowiadania. Ale przecież raz na jakiś czas można się przełamać. Tym bardziej, że zapowiada się ciekawa lektura.
OdpowiedzUsuńMnie właśnie Rebecca Miller nieco rozczarowała w " Prywatnym życiu Pippy Lee", bo pomysł był świetny i wprowadzenie też, ale część mającą pokazać ułomności poszukiwań seksualnych czytało się tylko sił woli nad rozumem ;)
OdpowiedzUsuńMożliwe, że w krótkich opowiadaniach autorka się sprawdza, bo talent do podsumowania postaci w jednym zdaniu na pewno ma.
Ultramaryno - mnie w stronę opowiadań też nie ciągnie, ale jak sama piszesz: raz na jakiś czas... czemu nie? Te mogę z czystym sumieniem polecić :)
OdpowiedzUsuńPemberley - czyli widocznie nie czytałam Twojej recenzji, gdyż do tej pory spotkałam się z pozytywnymi opiniami. Po opowiadaniach jestem bardzo ciekawa, jakie powieści autorka pisze :)
A ja lubię opowiadania. Może nie bardziej niż powieści, ale bardzo, bardzo. O tej książce już czytałam na jakimś blogu i mnie zainteresowała ^^.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem opowiadania nie muszą być niezrozumiałe, a i w powieści może nie być wiadomo "co pisarz chciał nam powiedzieć", więc to raczej żadna zasada.
OdpowiedzUsuńTeż nie jestem fanką opowiadań [jako czytelnik], ale zauważyłam, że - jako osoba pisząca - wolę brać się właśnie za krótsze formy :)
uwielbiam opowiadania... z chęcią pewnego dnia po nie sięgnę, wręcz zachłannie i z nutką niecierpliwości! :)
OdpowiedzUsuńA ja chyba nawet jakiś film widziałam na podstawie tej książki , albo mi się zdaje :)
OdpowiedzUsuńod dwóch godzin siedzę przed komputerem i czytam Twojego bloga, wciąga jak dobra książka;) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń