O weekendach tematycznych myślałam już od dłuższego czasu, jednak moje plany nabrały bardziej "konkretnych" kształtów tydzień temu. Wtedy to Prowincjonalna Nauczycielka zaproponowała u siebie "weekendy z". Ja postanowiłam, że chcę, aby na moim blogu co któryś weekend był weekendem tematycznym. Przez trzy dni będę prezentować książki, które mają jakiś wspólny mianownik: bohatera, miejsce, podobną fabułę. Dziś pierwsza z nich :)
W tym tygodniu zapraszam na weekend z kotami, które to od ponad roku kocham miłością wierną i gorącą, a wszystko dzięki pewnej czarnej kotce, która na tym blogu miała już swoje pięć minut w poprzednich postach. Pierwszą książką, o jakiej chcę napisać jest pozycja "O kotach" Doris Lessing, do której przeczytania przekonała mnie recenzja Agatoris, która napisała, iż chciałaby napisać o tej książce w samych superlatywach, ale nie może. Ja mogę.
Doris Lessing wychowała się w otoczeniu kotów, potem, już jako dorosła kobieta, zawsze jakiegoś Mruczka obok siebie miała. "O kotach" to książka... o kotach w życiu pisarki (a to niespodzianka!). To one są głównymi bohaterami i to ich zachowaniom, naturze, przyzwyczajeniom i wzajemnym relacjom poświęca najwięcej uwagi. Doris Lessing wierzy, że koty, tak jak ludzie, dzielą się na mądre i głupie, chociaż o tych drugich raczej nie wspomina. Opisuje kotki - matki, kotki po sterylizacji (zabieg tez uważa za ogromną krzywdę, jaką człowiek wyrządza zwierzęciu), których natura zmienia się z dnia na dzień, koty, z których aż bije dostojeństwo oraz koty - włóczęgi, które marzą i ciepłym domku. I właśnie opowieść takim kocim rozbitki najbardziej zapadła mi w pamięć. Lessing przedstawia historię chorego, rudego Rufusa, który stopniowo, krok po kroku zdobywa sobie nie tylko dom, ale i serca domowników. A wszystko z prawdziwym kocim wyrachowaniem, można powiedzieć: z planem w łapie. I niech mi ktoś powie, że koty nie są inteligentne!
Jednak kociaki kanapowce "jak z reklamy" to tylko jedna strona medalu. Opisując swoje dorastanie na afrykańskiej farmie autorka przywołuje takie zdarzenia, jak np. zakopywanie kociaków tuż po narodzinach, co z jednej strony wydaje się okrutne, z drugiej zaś ma swoje uzasadnienie: kotów jest zbyt dużo, a matka nie jest w stanie ich wykarmić. Potem takie koty dziczeją i stają się zagrożeniem dla np. kur. I musi się znaleźć osoba, która zabierze kociaki matce i wykopie dołek. Matka Doris Lessing, której przypadł w udziale ten niemiły obowiązek, zbuntowała się tylko raz.
Oczywiście książkę Lessing polecam. Nie tylko miłośnikom kotów - myślę, że dla tych, którzy za nimi nie przepadają, ciekawym doświadczeniem będzie przeczytać powieść, gdzie bohaterami nie są ludzie, a koty, co w literaturze dla dorosłych nie jest często spotykane (bo w książkach dla dzieci to zjawisko nagminne). Poza tym Doris Lessing nie snuje jakiś filozoficznych refleksji o przenikaniu się natury kociej i ludzkiej (chociaż ten wątek też się pojawia). "O kotach" to prawdziwa powieść z rozwiniętą fabułą, wyrazistymi bohaterami i zdarzeniami, z których inspirację może czerpać zarówno twórca romansów, jak i horrorów. Dla mnie: rewelacja!
A kolejna odsłona kocich książek już jutro :)
D. Lessing, O kotach, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2008, s. 192.
Ocena: 5+/6
W tym tygodniu zapraszam na weekend z kotami, które to od ponad roku kocham miłością wierną i gorącą, a wszystko dzięki pewnej czarnej kotce, która na tym blogu miała już swoje pięć minut w poprzednich postach. Pierwszą książką, o jakiej chcę napisać jest pozycja "O kotach" Doris Lessing, do której przeczytania przekonała mnie recenzja Agatoris, która napisała, iż chciałaby napisać o tej książce w samych superlatywach, ale nie może. Ja mogę.
Doris Lessing wychowała się w otoczeniu kotów, potem, już jako dorosła kobieta, zawsze jakiegoś Mruczka obok siebie miała. "O kotach" to książka... o kotach w życiu pisarki (a to niespodzianka!). To one są głównymi bohaterami i to ich zachowaniom, naturze, przyzwyczajeniom i wzajemnym relacjom poświęca najwięcej uwagi. Doris Lessing wierzy, że koty, tak jak ludzie, dzielą się na mądre i głupie, chociaż o tych drugich raczej nie wspomina. Opisuje kotki - matki, kotki po sterylizacji (zabieg tez uważa za ogromną krzywdę, jaką człowiek wyrządza zwierzęciu), których natura zmienia się z dnia na dzień, koty, z których aż bije dostojeństwo oraz koty - włóczęgi, które marzą i ciepłym domku. I właśnie opowieść takim kocim rozbitki najbardziej zapadła mi w pamięć. Lessing przedstawia historię chorego, rudego Rufusa, który stopniowo, krok po kroku zdobywa sobie nie tylko dom, ale i serca domowników. A wszystko z prawdziwym kocim wyrachowaniem, można powiedzieć: z planem w łapie. I niech mi ktoś powie, że koty nie są inteligentne!
Jednak kociaki kanapowce "jak z reklamy" to tylko jedna strona medalu. Opisując swoje dorastanie na afrykańskiej farmie autorka przywołuje takie zdarzenia, jak np. zakopywanie kociaków tuż po narodzinach, co z jednej strony wydaje się okrutne, z drugiej zaś ma swoje uzasadnienie: kotów jest zbyt dużo, a matka nie jest w stanie ich wykarmić. Potem takie koty dziczeją i stają się zagrożeniem dla np. kur. I musi się znaleźć osoba, która zabierze kociaki matce i wykopie dołek. Matka Doris Lessing, której przypadł w udziale ten niemiły obowiązek, zbuntowała się tylko raz.
Oczywiście książkę Lessing polecam. Nie tylko miłośnikom kotów - myślę, że dla tych, którzy za nimi nie przepadają, ciekawym doświadczeniem będzie przeczytać powieść, gdzie bohaterami nie są ludzie, a koty, co w literaturze dla dorosłych nie jest często spotykane (bo w książkach dla dzieci to zjawisko nagminne). Poza tym Doris Lessing nie snuje jakiś filozoficznych refleksji o przenikaniu się natury kociej i ludzkiej (chociaż ten wątek też się pojawia). "O kotach" to prawdziwa powieść z rozwiniętą fabułą, wyrazistymi bohaterami i zdarzeniami, z których inspirację może czerpać zarówno twórca romansów, jak i horrorów. Dla mnie: rewelacja!
A kolejna odsłona kocich książek już jutro :)
D. Lessing, O kotach, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2008, s. 192.
Ocena: 5+/6
Widzę, że jestem większym od Ciebie "mięczakiem literackim" :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moja recenzja, mimo krytyki, przekonała Cię do lektury :) Ja ją zawsze będę polecać, choć nie zgadzam się z autorką w wiadomo jakich kwestiach. Mimo wszystko łączy nas bezgraniczna miłość do sierściuchów i to jest najważniejsze.
Przekonała i bardzo się cieszę, że dałam się namówić, bo książka była bardziej niż dobra:)
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale link do twojej recenzji nie jest w poście aktywny;/
Na linkowaniu się nie znam, więc nie doradzę :/
OdpowiedzUsuńCzekam cierpliwie na Twój jutrzejszy koci wątek :)
Ja też czekam na dalszą odsłonę Twojej fascynacji literackimi wcieleniami kocich portretów. Delektuję się odkrywaniem różnic w spojrzeniu Czytelników na tę samą lekturę. Inspirujące. Pozdrawiam Was obie, Scarletko i Agatoris. :)
OdpowiedzUsuńSkarletko - w środę po raz wtóry przeczytałam "Dziecę kot". Jeśli jeszcze nie czytałaś - polecam:)Ciekawa jestem Twoich literackich kocich tropów:)
OdpowiedzUsuńP.S. Na moim drugim blogu mam listę książek o zwierzętach - to na wypadek gdybyś chciała rozszerzyć listę lektur o psy:)
o kotach nie wiem nic. Tylko tylko, ze chodzą własnymi drogami, są tajemnicze, nieufne i mają piękne oczy. Niestety mam w domu dwóch alergików, i kot raczej nigdy u mnie nie zagości :(.
OdpowiedzUsuńJednak Twoją fascynację motywem kota w literaturze doskonale rozumiem, bo ja uwielbiam "Flusha" Virginii Woolf, a to o psie, który zawsze był w moim życiu.
Virginia Woolf napisała piękną książkę o psie, bo psy zawsze w jej życiu były ... skoro w życiu Doris Lessing zawsze były koty, to nie śmiem wątpić, że książka ta będzie zapewne niezwykle urocza. A że lubię Lessing, to zapewne i tę książkę kiedyś przeczytam.
Pomysł w weekendem tematycznym rewelacyjny. Nie kuście kobiety, nie kuście, prasować muszę !!!! :)
Jolanto - staram się czytać zarówno te książki, które ktoś poleca, jak i te szczególnie na jakimś blogu "zjechane" - bo sama uwielbiam śledzić takie różnice w spojrzeniu na to samo:)
OdpowiedzUsuńNauczycielko Inspirująca - to jest pierwszy weekend z kotami, ale już teraz wiem, że koty się tu jeszcze pojawią jako motyw literacki, teraz przeczytałam te książki, które miałam pod ręką. O psach już też myślałam i wymyśliłam tylko "O psie który jeździł koleją" :)
Virginio - ja odkąd mam kota mam też alergię, ale chyba nie na kota, tylko na coś, co kot mi uaktywnił. A że do alergologa wybieram się od ubiegłej wiosny, więc nadal nie wiem co to jest.
O "Flushu" czytałam, ale jeszcze nie dopadłam, zapisałam sobie ten tytuł, być może pojawi się w którymś z kolejnym "weekendów" :)
Pozdrawiam serdecznie, na maila jutro odpiszę:) I kusić będę, bo prasowanie nie zając:)