Na drugi dzień "kociego weekendu" wybrałam książkę Karoliny Macios "Wszyscy mężczyźni mojego kota". Wczoraj była książka Doris Lessing, więc na dzisiaj specjalnie wybrałam pozycję lżejszego kalibru. Pozycję, w której jak się okazało, kot jest ważnym bohaterem, ale, niestety, nie najważniejszym, czego w sumie można się było spodziewać. Skoro jednak mam pisać o kocie, to piszę :)
Kot w powieści Karoliny Macios ma na imię, uwaga, uwaga, Kastrat, z przyczyn wiadomych. I do najłagodniejszych z pewnością nie należy, bezlitośnie przepędzając wszystkich adoratorów swojej dość nierozgarniętej właścicielki. Kastrat nie tylko wczepia się w łydki i rzuca na psy trzy razy większe od siebie, ale bez skrupułów sika w buty nieproszonych gości. Poza tym ma zadziwiającą zdolność celowania pustą miską w brzuch swojej pani, gdy jest głodny i tą samą miską potrafi na kilka godzin zatrzasnąć drzwi od łazienki. Niestety, jak już pisałam, głównym bohaterem nie jest, a szkoda, bo bardzo tego kiciusia o temperamencie tygrysa polubiłam.
Książką z pewnością należy do "babskiej" literatury, jednak dość pozytywnie mnie zaskoczyła. Główna bohaterka klnie jak szewc, upija się niezależnie od dnia tygodnia i nie ma nic wspólnego ani z "dziewicami" po czterdziestce, ani też naiwnymi bohaterkami Katarzyny Grocholi. Książka opisuje środowisko krakowskiej inteligencji, zabiera "na spacer" po modnych klubach i jest dość odważna, gdyż pojawiają się w niej tylko pary damsko - męskie, ale też damsko - damskie i męsko - męskie. Trochę rozczarowało mnie zakończenie, gdyż Ada (główna bohaterka) oczywiście spotyka swojego księcia (który znowu okazuje się Hiszpanem! - tak jak w książce "Każdy dom potrzebuje balkonu") i właściwie cała opowieść dąży do happy endu. A te ostatnio w powieściach średnio lubię, tym bardziej, jeśli rozgrywają się na plaży przy blasku wschodzącego słońca - a Karolina Macios postawiła właśnie na taką końcówkę. Trochę szkoda.
Książkę oceniam na czwórkę, gdyż kot w niej mimo całej niesympatyczności całkiem sympatyczny, a całość napisana jest żywym, świeżym językiem i przeczytałam ją błyskawicznie, co oznacza, że wciąga. I specjalnie dla niej tworzę nową etykietę: czytadła.
K. Macios, Wszyscy mężczyźni mojego kota, wyd. Znak, Kraków 2008, s. 233.
Kot w powieści Karoliny Macios ma na imię, uwaga, uwaga, Kastrat, z przyczyn wiadomych. I do najłagodniejszych z pewnością nie należy, bezlitośnie przepędzając wszystkich adoratorów swojej dość nierozgarniętej właścicielki. Kastrat nie tylko wczepia się w łydki i rzuca na psy trzy razy większe od siebie, ale bez skrupułów sika w buty nieproszonych gości. Poza tym ma zadziwiającą zdolność celowania pustą miską w brzuch swojej pani, gdy jest głodny i tą samą miską potrafi na kilka godzin zatrzasnąć drzwi od łazienki. Niestety, jak już pisałam, głównym bohaterem nie jest, a szkoda, bo bardzo tego kiciusia o temperamencie tygrysa polubiłam.
Książką z pewnością należy do "babskiej" literatury, jednak dość pozytywnie mnie zaskoczyła. Główna bohaterka klnie jak szewc, upija się niezależnie od dnia tygodnia i nie ma nic wspólnego ani z "dziewicami" po czterdziestce, ani też naiwnymi bohaterkami Katarzyny Grocholi. Książka opisuje środowisko krakowskiej inteligencji, zabiera "na spacer" po modnych klubach i jest dość odważna, gdyż pojawiają się w niej tylko pary damsko - męskie, ale też damsko - damskie i męsko - męskie. Trochę rozczarowało mnie zakończenie, gdyż Ada (główna bohaterka) oczywiście spotyka swojego księcia (który znowu okazuje się Hiszpanem! - tak jak w książce "Każdy dom potrzebuje balkonu") i właściwie cała opowieść dąży do happy endu. A te ostatnio w powieściach średnio lubię, tym bardziej, jeśli rozgrywają się na plaży przy blasku wschodzącego słońca - a Karolina Macios postawiła właśnie na taką końcówkę. Trochę szkoda.
Książkę oceniam na czwórkę, gdyż kot w niej mimo całej niesympatyczności całkiem sympatyczny, a całość napisana jest żywym, świeżym językiem i przeczytałam ją błyskawicznie, co oznacza, że wciąga. I specjalnie dla niej tworzę nową etykietę: czytadła.
K. Macios, Wszyscy mężczyźni mojego kota, wyd. Znak, Kraków 2008, s. 233.
Ja koty lubię, owszem. Ale do dziś nie zdecydowałam się czy wziąć do domu jakiegoś.
OdpowiedzUsuńNa takie książki chyba szkoda mi czasu.
A chcę powiedzieć, że nasłodziłaś mi, pisząc u mnie komentarz. Miło mi bardzo, że mój gust muzyczny podoba Ci się. :)
Nie nasłodziłam, tylko stwierdziłam fakt Matyldo :)
OdpowiedzUsuńA mnie się podoba pomysł z kocim weekendem. Nawet jeśli nie przeczytam wszystkich rekomendowanych powieści w najbliższym czasie, fajnie się czyta o tych książkach w takim układzie jak weekend z motywem. :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKot papierkiem lakmusowym na faceta? To musi być zabawne :)
OdpowiedzUsuńAleż mi się podoba Twój weekend z kotami!
OdpowiedzUsuńCzy z psami też będzie?:)
lily
Jolanto - cieszę się, mnie takie czytanie tematyczne też odpowiada :)
OdpowiedzUsuńAgatoris - jest zabawnie, tylko kota trochę w tym wszystkim za mało :(
Lily Droga - obmyślę weekend z psem, specjalnie dla Ciebie:) I postaram się nie ograniczyć tylko do historii o psie, który jeździł koleją ::)
cyztałam kiedyś tą ksiązkę i jak na debiut literacki to całkiem nieźle, ale zgadzam sie ze jest to mega babska literatura na letnie, leniwe popoludnia na plazy :)
OdpowiedzUsuń