"Trucicielka" trochę oszukuje. A właściwie nie tyle oszukuje sama książka, co wydawca. Na okładce bowiem nie ma słowa o tym, że jest to zbiór opowiadań. No dobrze: jest napisane, że książka otrzymała nagrodę w kategorii "Le Prix de la Nouvelle 2010", ale jakoś mi to umknęło. Wspomina się również, że "obsesja towarzyszy wszystkim bohaterom opowiedzianych w "Trucicielce" historii", ale przecież stwierdzenie to nie jest jednoznaczne z tym, że będziemy mieć do czynienia z opowiadaniami. A piszę to nie dlatego, żeby ponarzekać, bo mnie książka rozczarowała, nie! Nie dajcie się po prostu nabrać: to nie jest powieść!
Zawartość "Trucicielki" bardzo trafnie charakteryzuje zdanie, które już przepisałam: faktycznie, główną bohaterką czterech opowiadań jest właśnie obsesja, przejawiająca się w różny sposób u różnych ludzi. Obsesja ta rodzi się zarówno z próżności (tak jest w tytułowym opowiadaniu), jak i ze strachu przed utratą członka rodziny ("Powrót"). Może sprawić, że człowiek pod wpływem pewnych wydarzeń z przeszłości staje się skrajnym altruistą lub przeciwnie: ze "złotego dziecka" przeradza si w egoistę, którego nie interesuje nikt ani nic.
Jak to zwykle u Schmitta bywa, wszystkie opowiedziane historie mają swoje drugie dno. Trucicielka, która rzekomo zabiła swoich trzech mężów i kochanka, wcale nie jest piękną famme fatale, lecz nieszczęśliwą kobietą, która próbuje zrobić wrażenie młodym księdzu. Ojciec czterech córek, który pracuje dla nich w pocie czoła i któremu wydaje się, że są całym jego życiem, nagle uświadamia sobie, że tak naprawdę ich nie zna i, co gorsza, nie kocha ich tak samo, lecz ma swoje faworytki. Dalej: pewny siebie chłopak z próżności nie pomaga przyjacielowi, gdy ten tonie, lecz potem przez całe życie służy innym i jest gotowy przyjąć pokutę. Ten zaś, który uchodził za anioła, zmienia się w odrażającą kreaturę. Ostatnie opowiadanie zaś pokazuje, że pod pozorem chłodu i braku uczuć, może kryć się miłość tak wielka, że aż nieprawdopodobna.
Dla mnie jednak najciekawsze było kilka ostatnich stron "Trucicielki", gdzie autor zamieszcza fragmenty swojego dziennika. Opowiada w nim, jak poszczególne opowiadania powstawały - a dla mnie jest zawsze ogromną frajdą móc podpatrzeć autora niejako przy pracy - uwielbiam takie dopiski w stylu "jak pisać/jak pisałem".
Wiem, że "Trucicielki" nie muszę polecać, gdyż autor ma w Polsce grono swoich wiernych fanów, którzy z pewnością po tę książkę sięgną. Dla mnie na pewno jest to zachęta, by sięgnąć po kolejne pozycje tego pisarza, który mocno mnie do siebie zraził "Małymi zbrodniami małżeńskimi" - miło wiedzieć, że Schmitt potrafi pisać też całkiem przyjemnie.
E.E. Schmitt, Trucicielka, Znak Literanova, 2011, s. 246.
Coś się nie mogę zabrać za tę książkę. Chyba nam chwilowo nie po drodze, ale mam nadzieję, że to się zmieni :)
OdpowiedzUsuńZaciekawił mnie twój odbiór Trucicielki, myślę, że jest trafny. Dla mnie mimo wszystko była ona raczej osobą wyrachowaną, owszem - nieszczęśliwą, ale posiadanie 5 trupów na swoim koncie to jednak musi o czymś świadczyć ;)
OdpowiedzUsuńHa, no ja jestem jednym z tych fanów - "Trucicielka" w tym roku znajdzie się na mojej półce na pewno. Ostatnio opuściłam się w ilości przeczytanych książek Schmitta, a od kilku dobrych miesięcy poluję na "Przypadek Adolfa H.", który aktualnie jest niedostępny w księgarniach i CHYBA zostanie wznowiony w tym roku ;) Już co prawda tę książkę ("Przypadek (...)") czytałam, ale chcę mieć całego Schmitta na własność, bo go kocham.
OdpowiedzUsuńA co do tych opowiadań i braku wzmianek - "Marzycielka z Ostendy" też zapowiada się jako oddzielna powieść. Tyle dobrego, że w opisie jest wszystko wytłumaczone...
Kiedyś pewnie przeczytam, ale na razie odpuszczam. ;]
OdpowiedzUsuńKsiążka stoi w mojej biblioteczce i czeka na swoją kolejkę. Oskar i Kiki bardzo mi się podobały, więc Trucicielkę na pewno też przeczytam.
OdpowiedzUsuńA mnie ta książka bardzo rozczarowała.
OdpowiedzUsuńOpowiadania sztampowe, łatwe.
Jak nie Schmidta.
Viconia - ja mam cały spis lektur, które chciałabym przeczytać i przeczytam - ale jeszcze nie teraz :)
OdpowiedzUsuńAvo_lusion, pisząc, że była nieszczęśliwa, miałam na myśli okres, w którym przestawiona jest w książce To dla mnie stara, samotna kobieta, która desperacko próbuje zwrócić na siebie uwagę. Ale zgadzam się też z Tobą, że wyrachowania nie można jej odmówić, chociażby patrząc na to, jak później potrafiła korzystać ze swojej wątpliwej sławy.
Nyx - "Przypadek Adolfa H." intryguje tytułem, ale chyba faktycznie ciężko go dostać, bo już to w kilku księgarniach internetowych sprawdziłam. A "Trucicielkę" polecam :)
Cassiel - :)
Tetiisheri - ja muszę poszukać tych książek w bibliotece :)
Zielone Buty - kwestia gustu :) Dla mnie takie sobie było tylko ostatnie, "Elizejska miłość", zaś cała reszta bardzo przyjemna w odbiorze :)
@zielone-buty: a wiesz że mnie podobnie :) jakoś się nie mogłam wciągnąć, z ledwością dobrnęłam do końca pierwszego opowiadania.
OdpowiedzUsuń@Skarletka: Schmitta lubię za dwie rewelacyjne opowieści "Dziecko Noego" i "Pan Ibrahim i kwiaty Koranu". Opowiadania z "Marzycielki z Ostendy" też mają sporo uroku. Po pierwszym zachwycie również chwyciłam za "wszystko-po-kolei" z bibliotecznej półki i również poślizgnęłam się na "Małych zbrodniach..." i na kilku innych... jego książki są mocno... nierówne?
Sempeanko - ja pierwszy raz poległam na "Małych zbrodniach...", które wydały mi się bardzo przekombinowane, potem bardzo nie podobały mi się "Moje Ewangelie", sama już nie pamiętam dlaczego. I pewnie dałabym sobie z tym autorem spokój, gdyby nie to, że "Trucicielkę" znalazłam pod choinką i mile mnie zaskoczyła :)
OdpowiedzUsuńJa również zaliczam się do fanów tego autora, więc książki poszukam :)
OdpowiedzUsuńOd momentu wydania "Trucicielka" mnie kusiła i chyba w końcu poczynię jakiś większy krok aby się za nią zabrać ;)
OdpowiedzUsuńMnie też ta książka kusi, no i same pozytywne recenzje czytałam. A poza tym bardzo lubię czytać opowiadania:)
OdpowiedzUsuńMnie "Trucicielka" pozytywnie rozczarowała. Czasem przy pomocy mniejszej liczby słów, można więcej przekazać mądrego.
OdpowiedzUsuńAle masz rację, że okładka kusi amatorów powieści. Trudno domyślić się, że to opowiadania.
No proszę, mam na półeczce i nawet nie wiedziałam, że to zbiór opowiadań. Ale nie przeszkadza mi to, wcale ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Wpisuję na listę do przeczytania:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńKarolka - właśnie ciekawe, jak ta książka będzie podobać się tym, którzy dobrze znają twórczość Schmitta :)
OdpowiedzUsuńPaula - poczyń :)
Jasmino - ja też się do opowiadań przekonuję i zaczynam doceniać taką formę wypowiedzi :)
Karolino - ja się nabrałam :)
Artsajke - witaj w klubie: ja też się zorientowałam w trakcie lektury :)
Kaprysiu - pozdrawiam również! :)
Czytałam i bardzo mi się podobalo. Podobnie byłam zaskoczona tym że książka składa się z kilku opowiadań ale dla mnie ok :)
OdpowiedzUsuńKsiążka kusi, ale nie przepadam za zbiorami opowiadań :/
OdpowiedzUsuńZwykle zbiory opowiadań i tzw. "kwiatki" odrobinę mnie odrzucają, jednak, nie wiedząc czemu, podjęłam się czytania "Trucicielki". Prawdę mówiąc przepadam za opowiadaniami odniesionymi głównie do kultury masowej, bo, jak każdy, odnajduję w niej jakieś miejsce. Schmitt "Trucicielką" skłonił mnie do siebie.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wpis - mam kogoś, kto rzadko sięga po książki, ale jak już sięgnie, to zazwyczaj po tego autora, więc to dobra propozycja na małą niespodziankę :)
OdpowiedzUsuńZapraszam, może spodoba się, może podzielisz się przemyśleniami ;)
OdpowiedzUsuń