Czy słyszeliście kiedyś o Thomasie Bernhardzie? Ja, jeszcze na studiach, miałam ogromną przyjemność uczęszczania na "ćwiczenia z Berharda", prowadzone przez prawdziwą pasjonatkę jego twórczości - Agatę Berełkowską. Na ćwiczenia owe trzeba było dużooo czytać, dlatego udało mi się wtedy sięgnąć po kilka powieści i dramatów tego autora, ale i tak najbardziej lubiłam te momenty, kiedy pani Agata opowiadała o tym, jakim był człowiekiem. A że był osobą dość mocno specyficzną (że tak oględnie powiem), tym lepiej się tych opowieści słuchało. I właśnie dlatego, mając w pamięci tamte zajęcia, zdecydowałam się na sięgnięcie po kolejną wydaną w Polsce książkę tego autora.
"Moje nagrody" to, jak sama nazwa wskazuje, książka o nagrodach, które pisarzowi przyznano i które on, z mniejszą lub większą przyjemnością, odbierał. Właściwie w każdej biografii Bernharda można przeczytać, że zawsze miał on wiele "ale" do Austrii. W drugą stronę też to działało: bardziej ceniono go za granicą. Dlatego też byłam bardzo ciekawa opinii autora na temat wszystkich tych Austriaków, którzy mu te nagrody przyznawali, a którymi on zdawał się po cichu gardzić.
Bernhard opisuje nie tylko same ceremonie, ale też np. motywy, dla których decydował się daną nagrodę przyjąć - najczęściej chodziło o czeki, które wręczano przy tej okazji. Przedstawia, co z tymi pieniądzmi robił, ale też dzieli się historiami, które jego zdaniem, łączą się z danym odznaczeniem.
Dla mnie jednak książka ta była ciekawa głównie dlatego, iż najczęściej jest tak, że widzimy, jak ktoś wchodzi na scenę, dziękuje, mówi kilka słów, kłania się i ze sceny schodzi. Natomiast tutaj mamy możliwość zobaczenia tego co było przed i co było po. Bernhard daje się także poznać jako człowiek z poczuciem humoru, który bezlitośnie obśmiewa innych (więcej: często uważa za głupców ludzi, z którymi się spotyka), ale i do siebie ma dystans. Poza tym nie sądziłam, że ten śmiertelnie poważny człowiek piszący trudne i specyficzne książki, może napisać coś, co czyta się lekko i bardzo przyjemnie o godzinie szóstej w zatłoczonym autobusie.
Mnie osobiście książka przypadła do gustu, gdyż zburzyła moje dotychczasowe wyobrażenia o autorze "Mrozu". A nie ukrywam, że lubię jak jakąś pozycja dodaje coś zupełnie nowego do tego, co już wiem.
Polecam - a jakże! :)
T. Berhard, Moje nagrody, Czytelnik, Warszawa 2010, s. 113.
***
PS Mam ogromną ochotę pokazać książki, które czekają na zapakowanie i wręczenie w czasie świąt... i okropnie denerwuje mnie to, że zrobić tego nie mogę, gdyż popsułabym niespodziankę kilku osobom :)
"Moje nagrody" to, jak sama nazwa wskazuje, książka o nagrodach, które pisarzowi przyznano i które on, z mniejszą lub większą przyjemnością, odbierał. Właściwie w każdej biografii Bernharda można przeczytać, że zawsze miał on wiele "ale" do Austrii. W drugą stronę też to działało: bardziej ceniono go za granicą. Dlatego też byłam bardzo ciekawa opinii autora na temat wszystkich tych Austriaków, którzy mu te nagrody przyznawali, a którymi on zdawał się po cichu gardzić.
Bernhard opisuje nie tylko same ceremonie, ale też np. motywy, dla których decydował się daną nagrodę przyjąć - najczęściej chodziło o czeki, które wręczano przy tej okazji. Przedstawia, co z tymi pieniądzmi robił, ale też dzieli się historiami, które jego zdaniem, łączą się z danym odznaczeniem.
Dla mnie jednak książka ta była ciekawa głównie dlatego, iż najczęściej jest tak, że widzimy, jak ktoś wchodzi na scenę, dziękuje, mówi kilka słów, kłania się i ze sceny schodzi. Natomiast tutaj mamy możliwość zobaczenia tego co było przed i co było po. Bernhard daje się także poznać jako człowiek z poczuciem humoru, który bezlitośnie obśmiewa innych (więcej: często uważa za głupców ludzi, z którymi się spotyka), ale i do siebie ma dystans. Poza tym nie sądziłam, że ten śmiertelnie poważny człowiek piszący trudne i specyficzne książki, może napisać coś, co czyta się lekko i bardzo przyjemnie o godzinie szóstej w zatłoczonym autobusie.
Mnie osobiście książka przypadła do gustu, gdyż zburzyła moje dotychczasowe wyobrażenia o autorze "Mrozu". A nie ukrywam, że lubię jak jakąś pozycja dodaje coś zupełnie nowego do tego, co już wiem.
Polecam - a jakże! :)
T. Berhard, Moje nagrody, Czytelnik, Warszawa 2010, s. 113.
***
PS Mam ogromną ochotę pokazać książki, które czekają na zapakowanie i wręczenie w czasie świąt... i okropnie denerwuje mnie to, że zrobić tego nie mogę, gdyż popsułabym niespodziankę kilku osobom :)
:) he he no nie psuj niespodzianki, porób zdjęcia i później pokażesz:) a ja z chęcią popatrzę :)
OdpowiedzUsuńAneto - i tak trzeba będzie zrobić... chociaż jest ciężko :) Wstyd się przyznać, ale jeden prezent właśnie czytam :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie książki jak "Moje nagrody". Tak roboczo przeze mnie nazwana "literatura za kulisowa", gdzie można dowiedzieć się czegoś o życiu pisarzy, poznać przemyślenia. Na pewno jest to książka dla mnie. Swoją drogą czytałam kiedyś (chyba "Wprost") świetny artykuł na temat nagród literackich, jako sposób manipulowania intelektualistami, nihilistami, niespokojnymi duszami. A co do prezentów - to nie pokazuj, nie pokazuj :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Anetą - później pokażesz. A książka mnie zainteresowała (jestem jakaś dwubiegunowa ostatnio - albo w ogóle, albo bardzo xD). Wydaje się być taka prawdziwa. Bardzo chętnie przeczytam. Czyli znając mnie, będzie to za pięć lat, gdy wpadnie mi w ręce, przypadkiem, gdy już zapomnę, że chciałam ją przeczytać xD.
OdpowiedzUsuńthe_book - świetne określenie: literatura zakulisowa" - wprowadzę sobie nazwę jako tag :) Do nagród literackich mam mieszane uczucia, gdyż przeważnie typy jury zupełnie nie pokrywają się z moimi i czasem zastanawiam się, jakie są kryteria przyznawania nagród.
OdpowiedzUsuńAlinko - pokażę na pewno, a nawet jeden prezent zrecenzuję :) Heh, często też mam tak, że gdy w bibliotece widzę jakąś książkę, wiem, że MIAŁAM ją przeczytać. Ale dlaczego, kto mi polecił i kiedy polecił - za diabła nie pamiętam :)
Niestety mam ten sam problem co Ty ;)
OdpowiedzUsuńKupiłam prezenty książkowe i staram się teraz tak czytać, żeby nie było śladu mojej obecności na kartkach ;P
Biedronko - hihih, robię tak samo: obchodzę się z książkami jak z jajkiem :)
OdpowiedzUsuńja też bliskich obdaruję książkami, choćby ich potem mieli nie przeczytać, a dla Ciebie niestety nie mam książki, ale....mam coś innego:) tylko na pocztę coś trafić nie mogę:P ale tafię...trafię:)
OdpowiedzUsuńKaś, to ja teraz umrę z ciekawości, co Ty dla mnie masz :))))
OdpowiedzUsuńNie słyszałam niestety o Thomasie Bernhardzie?, ale po twoim poście nie wypada po niego nie chwycić ;D
OdpowiedzUsuńPopieram pomysł z zaprezentowaniem prezentów po czasie :)))
OdpowiedzUsuńNa pewno nie raz jeszcze trafię na to nazwisko - chyba już z dwadzieścia razy przeleciało mi na ekranie - ale jeszcze nie teraz:)
OdpowiedzUsuńpo przeczytaniu Twojego posta na pewno sięgnę po ktorąś z jego pozycji, swoją drogą biografię są najlesze!
OdpowiedzUsuń