środa, 3 stycznia 2018

Filmowa środa (XV) - Mindhunter - recenzja... a nawet trochę laurka

Szczerze? Sama jestem zdziwiona, że będę dziś pisać o serialu Mindhunter. Obejrzenie pierwszego, dziesięcioodcinkowego sezonu zajęło mi dwa dni, a dawałam sobie na tę produkcję Netflixa tydzień. Szok, tym bardziej biorąc pod uwagę, że nie lubię filmów/seriali/książek o FBI i tajnych agentach. Tymczasem o Mindhunter nie mogę powiedzieć ani jednej złej rzeczy, podobało mi się dosłownie wszystko, a fabuła pochłonęła mnie tak... że zapatrzona w ekran, prawie przegapiłam fajerwerki i fakt, że rok 2017 właśnie się skończył.



Był taki moment, w okolicach października czy też listopada, że na wzmianki o Mindhunter natykałam się dosłownie wszędzie. Wszyscy ten serial polecali, chwalili, zachęcali do obejrzenia. Normalnie w takich sytuacjach reaguję wzruszeniem ramion, tu jednak mocno zaintrygowało mnie porównanie do Milczenia owiec - filmu, który oglądałam wieki temu i po którym śniły mi się koszmary.

Mindhunter rozpoczyna się spektakularnie, od odstrzelonej głowy i równie spektakularnie kończy - oczywiście nie chcę spojlerować, więc nie napiszę jak. Natomiast to co w środku to już wyższa szkoła jazdy.

Jest rok 1977. Młody pracownik FBI, Holden Ford, zaczyna pracować nad czymś, co wcześniej pomijano. Chce nie tylko rozwiązywać sprawy kryminalne i wsadzać za kratki zwyrodnialców. Jego celem jest ustalenie, co popchnęło tę a nie inną osobę do zrobienia tego, co zrobiła. Stwierdzenie, że komuś po prostu odwaliło i brutalnie zamordował dziesięć kobiet, zupełnie do niego nie trafia.

Dlaczego? Jakie czynniki społeczne, rodzinne czy osobowościowe składają się na profil osoby, którą później nazywa się seryjnym mordercą? Swoją drogą: nam to pojęcie, seryjny morderca, wydaje się zupełnie oczywiste, serial natomiast opowiada o tym momencie w historii  kryminologii, kiedy zaczęto używać go po raz pierwszy.

Wątek, który zainteresował mnie najbardziej, to oczywiście rozmowy Holdena i jego partnera, Billa Tencha z mordercami. I naprawdę miałam gęsią skórkę na rękach, kiedy ci opowiadali, jak funkcjonowali w społeczeństwie, zanim dokonali pierwszego zabójstwa.

Równie ciekawe jest prywatne życie głównych bohaterów. Powiedzieć, że praca, którą wykonują jest ciężka i obciążająca, to jak nie powiedzieć nic i w tym przypadku nie ma szans, żeby oddzielić bycie agentem FBI od bycia partnerem, mężem, ojcem. Bardzo mi się podobały te "prywatne" wstawki i z wielkim napięciem oczekiwałam katastrofy. Zgadnijcie, czy ta nastąpiła.

Przeczytałam gdzieś, że Mindhunter przypomina długi, dopracowany w każdym detalu film. I to jest prawda. Serial jest bardzo spójny wizualnie: ciemne pomieszczenia, obskurne sale przesłuchań, świetnie oddany klimat retro (hippisowskie stroje kontra nienaganny garnitur Holdena). Genialna oprawa muzyczna. Ogromna dawka psychologii. Spora dawka makabry, ale też Mindhunter nie epatuje krwią czy drastycznymi scenami. To najbardziej przerażające jest ukryte w głowach morderców i głównych bohaterów.

Oczywiście, że czekam na drugi sezon. I znów czuję, że, podobnie jak po The Knick, bedę musiała odczekać kilka dni, zanim zacznę oglądać coś bardziej ambitnego.

Obejrzyjcie ten serial. Naprawdę warto.

4 komentarze:

  1. Coraz bardziej kusi mnie ten serial, więc możliwe, że go obejrzę. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaczęłam, ale utknęłam na 2. odcinku, podobno później się rozkręca, więc chyba muszę wrócić...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, to u mnie była to miłość od pierwszych minut :))))

      Usuń