Oscary, Oscary i po Oscarach. Dochodzę do jakże odkrywczego wniosku, że chyba powoli się starzeję, bo ceremonia rozdania przestaje robić na mnie wrażenie. Nie tylko nie zarwałam nocy, aby dowiedzieć się, kto otrzymał statuetkę (i tak wiedziałam, że najwięcej dostanie "Artysta"), ale też oscarowe kreacje obejrzałam sobie porządnie dopiero dziś rano. I uważam, że najlepiej wcale nie była ubrana Gwyneth Paltrow, ale Natalie Portman - to taki mój głos w dyskusji o najlepszych strojach :)
Polskie filmy oglądam rzadko. Nie wynika to z jakiejś specjalnej niechęci do rodzimych produkcji, po prostu jeśli mam do wyboru
wydać pieniądze na film zagraniczny czy polski, to automatycznie stwierdzam, że wolę ten pierwszy. Dla "Sponsoringu" jednak zrobiłam wyjątek (przegrał w "Moim tygodniem z Marylin" i chyba trochę żałuję).
Po pierwsze: Małgorzata Szumowska. Po drugie: Juliette Binoche. Po trzecie: przez jakiś czas w każdej gazecie trafiałam na informacje o tym filmie. Że kontrowersyjny, że mocny, że ważny. A zaraz potem wybuchła dyskusja, czym różni się prostytucja od sponsoringu. Otóż ja na podstawie tego filmu stwierdzam, że niczym. Układ jest ten sam: seks za pieniądze i jakiekolwiek inne określenia to dla mnie jedynie eufemizmy. Chwilę po wyjściu z kina miała problem, czy film mi się podobał, czy też nie.
W sumie zbytnio mnie nie zaskoczył. Skądinąd zdawałam sobie sprawę, że klienci call girls to nie tylko kierowcy tirów, lecz ojcowie rodzin, sfrustrowani biznesmeni czy po prostu zwyczajni, samotni faceci, którzy bardziej niż seksu potrzebują przytulenia i rozmowy. Nie zaskoczyła mnie jak zwykle świetna Juliette Binoche, której żadna dotychczasowa rola nie była rozczarowaniem. Zaskoczyła mnie natomiast śmiałość niektórych scen i odwaga młodziutkich aktorek, Anais Demoustier i Joanny Kulig, by w nich zagrać. Czy za tymi "momentami" kryje się jakieś głębsze przesłanie? W pierwszej chwili miałam napisać, że tak. Ale z drugiej strony... Dzięki poznanym dziewczynom postać grana przez Juliette Binoche ma szansę spojrzeć na swoje małżeństwo z innej perspektywy, stopniowo zachodzi w niej zmiana, dokonuje się "pęknięcie", które trudno przewidzieć, jakie będzie miało konsekwencje. Również sama opowieść call girls wraz z rozwojem fabuły staje się coraz mniej... hmm, różowa. To, co robią, nie jest zwykłą pracą. Okazuje się, że nie można ot tak sprzedawać swojego ciała, że zawsze będzie miało to jakieś głębsze konsekwencje. Tylko czy powyższe można uznać za "głębokie"? Nie wiem. Najlepiej sprawdźcie sami.
A jeśli już przy polskich filmach jesteśmy, muszę, po prostu muszę, wspomnieć o "Listach do M.". Wiem, że większość z Was ma już ten film za sobą, zebrał on świetne recenzje, ale chcę dorzucić swoje pięć gorszy. Otóż tak, film jest naprawdę dobry, zabawny i ogląda się go z zainteresowaniem. Maciej Stuhr w roli dziennikarza - super. Roma Gąsiorowska - śliczna! Tomasz Karolak w roli Mikołaja - kocham Pana, Panie Tomku! Ale nie to chciałam napisać. Chciałam zaapelować. Ludzie! Nie oglądajcie tego filmu w lutym! Oglądajcie w grudniu! Bo będziecie mieli ochotę piec pierniki i ubierać choinkę - a w lutym to jednak trochę nie wypada!
Miłego oglądania!