Cóż za zbieg okoliczności! O pierwszej książce Moniki Feth "Zbieracz truskawek", pisałam DOKŁADNIE rok temu. Niesamowite :) Niesamowite jak "Malarz młodych dziewcząt".
Od razu ostrzegam: co bardziej pruderyjnych książka może zgorszyć. Wydaje mi się, że obecnie tematów tabu i tak jest mniej niż jeszcze kilka lat temu, ale są takie obszary, o których nadal się nie mówi i które nadal szokują. Monika Feth podejmuje właśnie taki temat: chodzi o zakazaną, szaleńczą wręcz miłość mężczyzny do kobiety, ale miłość ta z założenia jest zła, brudna i budzi niedobre skojarzenia. Autorka dokonała jednak rzeczy niezwykłej. Mimo szokującej tematyki, ta książka jest niezwykle subtelna, delikatna i... jesienna, gdyż właśnie z kolorami jesieni mi się kojarzy. Widać, że pisarka nie nastawiła się na skandal i pogoń za sensacją, lecz starała się pokazać jakiś problem, który zwykle zamiatany jest pod dywan. Uważam, że ogromne brawa należą się tłumaczce, Hannie Odziemkowskiej, gdyż w "Malarzu" podobała mi się nie tylko to, co zostało opowiedziane, ale też słowa, których użyto, by treść przekazać.
Jeśli czytaliście "Zbieracza truskawek" opowiadającego o zaginionej i zamordowanej Caro, to z pewnością zauważycie, że kilku bohaterów pojawiło się w obu tych książkach, m.in. jej przyjaciółki. Tym razem to jedna z nich, Ilka, popada w kłopoty. Jednocześnie autorka przedstawia portret wrażliwej, samotnej dziewczyny, która próbuje pozbierać się po traumie, jakiej doświadczyła. Monika Feth opisuje jej drobne gesty, prozaiczne, wydawać by się mogło, zachowania, a jednak tworzy taki klimat wokół tej postaci, że ma się ją ochotę mocno przytulić. Jest też jeden nowy bohater, który będąc dokładnym przeciwieństwem Ilke, najbardziej przykuwa uwagę. To tytułowy malarz, który baaardzo przypomina mi głównego bohatera "Wichrowych Wzgórz": jest postacią tak samo mroczną i tajemniczą oraz kochającą na zabój. Może właśnie przez kontrast, jaki panuje między Ilką a Rubenem, książka ta tak silnie zapada w pamięć?
O ile pierwszą książkę Moniki Feth przeczytałam przez przypadek, to druga upewniła mnie, że warto po książki tej pisarki sięgać. Z niecierpliwością więc czekam na kolejne jej powieści! :)
M. Feth, Malarz młodych dziewcząt, Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, s. 366.
Od razu ostrzegam: co bardziej pruderyjnych książka może zgorszyć. Wydaje mi się, że obecnie tematów tabu i tak jest mniej niż jeszcze kilka lat temu, ale są takie obszary, o których nadal się nie mówi i które nadal szokują. Monika Feth podejmuje właśnie taki temat: chodzi o zakazaną, szaleńczą wręcz miłość mężczyzny do kobiety, ale miłość ta z założenia jest zła, brudna i budzi niedobre skojarzenia. Autorka dokonała jednak rzeczy niezwykłej. Mimo szokującej tematyki, ta książka jest niezwykle subtelna, delikatna i... jesienna, gdyż właśnie z kolorami jesieni mi się kojarzy. Widać, że pisarka nie nastawiła się na skandal i pogoń za sensacją, lecz starała się pokazać jakiś problem, który zwykle zamiatany jest pod dywan. Uważam, że ogromne brawa należą się tłumaczce, Hannie Odziemkowskiej, gdyż w "Malarzu" podobała mi się nie tylko to, co zostało opowiedziane, ale też słowa, których użyto, by treść przekazać.
Jeśli czytaliście "Zbieracza truskawek" opowiadającego o zaginionej i zamordowanej Caro, to z pewnością zauważycie, że kilku bohaterów pojawiło się w obu tych książkach, m.in. jej przyjaciółki. Tym razem to jedna z nich, Ilka, popada w kłopoty. Jednocześnie autorka przedstawia portret wrażliwej, samotnej dziewczyny, która próbuje pozbierać się po traumie, jakiej doświadczyła. Monika Feth opisuje jej drobne gesty, prozaiczne, wydawać by się mogło, zachowania, a jednak tworzy taki klimat wokół tej postaci, że ma się ją ochotę mocno przytulić. Jest też jeden nowy bohater, który będąc dokładnym przeciwieństwem Ilke, najbardziej przykuwa uwagę. To tytułowy malarz, który baaardzo przypomina mi głównego bohatera "Wichrowych Wzgórz": jest postacią tak samo mroczną i tajemniczą oraz kochającą na zabój. Może właśnie przez kontrast, jaki panuje między Ilką a Rubenem, książka ta tak silnie zapada w pamięć?
O ile pierwszą książkę Moniki Feth przeczytałam przez przypadek, to druga upewniła mnie, że warto po książki tej pisarki sięgać. Z niecierpliwością więc czekam na kolejne jej powieści! :)
M. Feth, Malarz młodych dziewcząt, Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, s. 366.
Zaciekawiłaś mnie tą recenzją.
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej autorce.
Chyba rozjerzę się w poszukiwaniu tej książki.
ajajajaj:) a Ty wiesz, że muszę to przeczytać?:) zresztą to wszystko przez Ciebie- ty mnie ze "Zbieraczem truskawek" zaznajomiłaś, pamiętasz?:) Anek Kraków czeka!- to taki osobisty apel:)
OdpowiedzUsuńCzuję się zaintrygowana :). Zaraz sobie ją gdzieś zapiszę...
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaciekawiłaś - główny bohater przypominający mojego ukochanego Haethcliffa? Oj, nie odpuszczę sobie na pewno! Blog dodaję do linków, właściwie nie wiem, jakim cudem jeszcze tego nie zrobiłam :)
OdpowiedzUsuńDziwne, bo na reszcie blogów ta książka była nieustanie opisywana jako taka sobie :/
OdpowiedzUsuńCiekawe... Szkoda, że nie ma angielskiego tłumaczenia, obawiam się, że trudno mi będzie zdobyć polskie.
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic tej autorki, bardzo chętnie bym to zmieniła :)
OdpowiedzUsuńmam ją na półce. widzę teraz, że warto ją przeczytać :) to będzie moje pierwsze spotkanie z tą autorką :)
OdpowiedzUsuńObserwuję Cię już od jakiegoś czasu, a tematu tabu przyciągają. ;)
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie tą książką.
Pozdrawiam serdecznie.
Wyróżniam Cię w moim TOP 10 :)
OdpowiedzUsuńhttp://madak6c.blogspot.com/2011/05/make-up-2_24.html
Trzeba mieć niesamowity talent, by umieć napisac o złej i brudej miłości w tak delikatny sposób, to prawie niemożliwie. Nie znałam do tej pory autorki, ale widzę, że warto.
OdpowiedzUsuń