Podejrzewam, że gdyby "Tabu" było nie książką, lecz filmem, nie obejrzałabym go do końca, stwierdzając, że jest zbyt obrzydliwy... Książka natomiast zupełnie mi się taka nie wydała, przeciwnie: jak na prawdziwy kryminał przystało, trzymała w napięciu od początku do końca.
Reilly Steel jest jednym z lepszych śledczych sądowych, praca w laboratorium z materiałem dowodowym pobranym w miejscu zbrodni to jej żywioł. Robi karierę w Ameryce, jednak wydarzenia rozgrywają się w sennym Dublinie, gdzie panna Steel reformuje tamtejsze laboratorium kryminalistyczne. A okazuje się to prawdziwą pracą u podstaw, głównie dlatego, że jego pracownicy zupełnie nie są na zmiany przygotowani (ni w ząb np. nie rozumieją metod pracy Reilly, która na miejscu zbrodni, zamiast rzetelnie pracować, staje, zamyka oczy i odprawia czary-mary).
Reilly szybko przekonuje się, że jej praca w Dublinie będzie o wiele bardziej emocjonująca, niż się początkowo spodziewała, a to za sprawą serii zabójstw. W pierwszej chwili wydaje się, że nie ma między nimi powiązania, ale po wnikliwych badaniach okazuje się, że prawdopodobnie wszystkie makabryczne akty są dziełem jednego szaleńca.
I tutaj właśnie miałam okazję przekonać się, że o wiele bardziej jestem odporna na słowa, niż obrazy. Mordy, które opisuje Casey Hill* są wyjątkowo obrzydliwe, zabójca ma bowiem jeden zamysł: zmusza swoje ofiary do przełamania tabu, za każdym razem innego. I tak, pierwsza znaleziona martwa para to rodzeństwo, które chwilę przed śmiercią odbyło stosunek... a dalej jest coraz bardziej makabrycznie. Oprócz właśnie łamania tabu, zbrodnie mają jeszcze jeden wspólny mianownik: są mocno inspirowane nauką Freuda, co dodaje tej powieści smaku.
Autorzy stosują dość ciekawy zabieg: w pewnym momencie wiadomo już kto zabił, wiadomo też dlaczego, chodzi tylko o to, żeby tego kogoś złapać. Okazuje się także, że wszystkie makabryczne zbrodnie mają związek z pewną historią z przeszłości Reilly, dlatego też nie może ona też taktować całej sprawy rutynowo, bez emocji.
"Tabu" jest mocną książką, lecz tak, jak już podkreślałam: można po nią śmiało sięgać, gdyż, jakby nie patrzeć, nagromadzenie ohydy jest tu zasadne, podporządkowane fabule. Ponadto bardzo spodobała mi się postać Reilly: dziewczyny jednocześnie delikatnej i zadziwiająco silnej, która świetnie radzi sobie w męskim, surowym środowisku. A i zawód ma niebanalny i jednak dość... ekstremalny, chociaż w dużej mierze opiera się on na badaniu próbek. Tym samym autorzy wskazują, że pozornie zupełnie nieznaczące drobiazgi, mogą być znaczącymi wskazówkami i bardzo mi się przedstawienie tej mrówczej pracy w laboratorium podobało.
Taaaakk...na koniec wypada napisać, że mam kolejną serię książek, w którą zamierzam się wciągnąć i czekam na kolejne tomy o Reilly Steel, gdyż "Tabu" to dopiero początek serii :) Tylko kiedy ja to wszystko przeczytam - naprawdę nie mam pojęcia :)
*Pod tym pseudonimem skrywa się małżeństwo Kevina i Melisyy Hill, powieści piszą oni w duecie.
Casey Hill, Tabu, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011, s. 320.