Ciotka Zgryzotka za mną.
Ufff.
A piszę to "ufff" wcale nie dlatego, że była to jakaś ciężka lektura i mam ją już za sobą, ale z ulgi, że ten tom okazał się naprawdę całkiem, całkiem.
Często spotykam się z głosami, że Musierowicz pisze coraz gorzej, że klimat nowych tomów już nie ten i w ogóle kilka ostatnich części to dramat.
Troszkę się z tymi opiniami zgadzam, ale trochę też nie.
Wydaje mi się, że jest po prostu tak, że autorka konsekwentnie, od samego początku, promuje te same wartości i postawy. A że nijak mają się one do współczesnego świata? Tym gorzej dla nas i o nas to świadczy - tak myślę.
Zarzuca się autorce, że w ostatnich tomach jej bohaterowie są papierowi, że takich rodzin, jak Borejkowie, po prostu nie ma. Ale, ale! Przecież oni byli tacy od początku - dlaczego przeszkadza nam to dopiero teraz? Przecież Gabrysia już w Kwiecie Kalafiora czytała klasyków, a nastoletni Tygrysek gardził muzyką popularną.
Wydaje mi się, że problem z tymi nowszymi tomami polega na tym, że autorce trochę nie wychodzą główni bohaterowie. Dla mnie już Staszka z Języka Trolli była mało interesująca, chwilę potem ukazała się genialna Sprężyna... a potem długo, długo nic. Wnuczka do orzechów bowiem zupełnie mnie znudziła (przez przesłodzoną Dorotkę i uparcie twierdzę, że to najsłabszy tom całej serii). McDusia okazała się ciut lepsza, chociaż tytułowa bohaterka też mnie specjalnie nie porwała. Feblik to znowu nieudana bohaterka - czy ktoś polubił mimozowatą Agnieszkę?
Ciotka Zgryzotka natomiast, jak już wspomniałam, całkiem, całkiem się autorce udała.
Po pierwsze, Nora Górska, córka Patrycji i Floriana to bardzo konkretna, energiczna i charakterna młoda osóbka, z problemamy typowymi dla swojego wieku (ach, te pierwsze miłości!, ach, te problemy i problemiki z rodzicami!).
Po drugie, w książce jest kilka naprawdę fajnych wątków: Ida Pałys i jej zmagania w Ruince, ślub Dorotki i Józka, okołoporodowe perypetie Agnieszki i Ignasia, przyjaźń Ignacego Borejko seniora z Bobusiem, egzotyczny znajomy Łusi, którego dane osobowe zupełnie w tej chwili wyleciały mi z głowy.
Po trzecie zaś, ta książka, jak dla mnie, chyba najbardziej zbliżona jest do klimatu dawnej Jeżycjady, mimo, iż mieszkanie przy Roosvelta pustoszeje, a trzon rodziny przeprowadził się na wieś.
Tyle, jeśli chodzi o plusy.
Minusy też są, a jakże i chcąc być uczciwym, napisać o nich wypada.
UWAGA, BĘDĄ MAŁE SPOILERY.
Zupełnie nie kupuję jednak tego, że początkiem miłości mogą być obraźliwe smsy wysłane pod kogoś adresem... a ten ktoś najpierw wpada w panikę, a potem przechodzi nad sprawą do porządku dziennego.
Nie wierzę, że szesnastolatka nagle przewartościowuje całe swoje życie i doznaje oświecenia... biorąc na ręce niemowlę.
Albo to, że żona latami tkwi w przekonaniu, że jej mąż nie wie, że jest ona znaną autorką dramatów.
Nie ukrywajmy, forma długaśnych maili, które ślą sobie siostry Borejko, też mogła się już trochę znudzić.
Co nie zmienia faktu, że tak, czytało mi się przyjemnie i z zainteresowaniem. I chyba tylko raz zgrzytnęłam zębami z irytacji (na świeżo rozbudzony instynkt macierzyński nastoletniej Nory). Mam jednak ogromny sentyment do Jeżycjady i tego faktu nic nie jest w stanie zmienić. Także czekam na kolejny tom, oby był co najmniej tak dobry, jak Ciotka Zgryzotka.
Małgorzata Musierowicz, Ciotka Zgryzotka, Akapit Press, s. 286, 2018.
Akurat też jestem po lekturze, ale mnie bardziej irytują absurdy. Kasa z kosmosu. Bohaterowie są papierowi, a kiedyś mieli charakter, zobacz Pulpę która chce zerwać z trybem życia rodziny, Idę która ucieka z wakacji, zobacz ciepło kuchni Borejków wczesniej, przygarniających zabłąkanych, a zobacz Borejkow którzy siedzą krytykują i płaczą nad upadkiem świata.
OdpowiedzUsuńMoże bezkrytycznie...ale lubię Musierowicz, chociaż oczywiście najlepsze są te pierwsze tomy
OdpowiedzUsuń