Tytuł: Rytuał babiloński
Autor: Tom Knox
Wydawnictwo: Rebis (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 390
Tytułem wstępu: jestem strachliwą istotą. Nie chadzam sama na cmentarze po zmroku (w towarzystwie zresztą też nie), odgłos skrzypiących drzwi przyprawia mnie o palpitacje serca i zakrywam oczy w trakcie oglądania horrorów (rzadka sytuacja). Dlatego absolutnie nie potrafię wejść w skórę bohaterów, którzy kpią sobie z ryzyka i sami nadstawiają karku. Gdybym to ja wylądowała w Peru jako badaczka pradawnego ludu, który lubował się makabrycznych praktykach i gdyby to mi miejscowy szaman najpierw założył worek na głowę, a potem rytualnie umazał krwią jaszczurki - to jeszcze tego samego dnia rozejrzałabym się za najbliższym lotniskiem. Gdyby to moja siostra skończyła z poderżniętym gardłem, a mi samej groziło realne niebezpieczeństwo - to z pewnością skorzystałabym z ochrony, jaką oferuje policja i nie szukałabym rozwiązania przerażającej zagadki. I tak dalej. Dlatego absolutnie nie może być mowy o zrozumieniu motywów postępowania bohaterów powieści Rytuał Babiloński.
Wiele "kwiatków" znalazłam też w samej fabule, ale z drugiej strony... Rytuał babiloński to powieść w stylu tych, które pisze Dan Brown. Chodzi w nich nie tyle o logikę i fakty, co o to, żeby "się działo". I "się dzieje", to fakt. Wielu bohaterów, wiele miejsce, wiele trupów. Oprócz tego pokręcona historia plemienia Moche, żyjącego dawno, dawno temu w Peru, dwie zwalczające się grupy narkotykowe, rodzące się uczucie, templariusze, zieloni ludzie, miejsca kultu... i dużo, dużo więcej :)
I teraz powinnam przejść chociaż do krótkiego naszkicowania fabuły, ale w przypadku Rytuału babilońskiego jest to zadanie naprawdę karkołomne. Generalnie chodzi o rozwiązanie pewnego pilnie strzeżonego sekretu. Tak ważnego, że kolejno giną ludzie, którzy są z nim w jakikolwiek sposób związani... a resztę doczytajcie sobie sami :)
Ja do tej lektury uczucia mam mocno mieszane. Z jednej strony przez trzy czwarte książki nie mogłam się od niej oderwać. W którymś momencie jednak za bardzo zaczęła mi ona przypominać hollywoodzkie kino akcji, gdzie wszystko, a nawet więcej, jest możliwe. Wiadomo: bohaterowie uratowani dosłownie w ostatniej chwili, skontaktowanie się z najpotężniejszym bossem narkotykowym, ot tak, z marszu, to żaden problem. Mało tego: można z nim zawrzeć niemalże dżentelmeńską umowę! W jednej scenie udo bohatera zostaje głęboko rozcięte, ale chwilę później biegnie on jak młoda łania, a co! I tak dalej.
Niewątpliwą zaletą Rytuału babilońskiego jest to, że książka wciąga, że czytelnik naprawdę nie może się doczekać rozwiązania zagadki. Sama tajemnica została dość zgrabnie obmyślona, nawet jeśli związek między plemieniem Moche a templariuszami nie jest dla mnie do końca jasny. Jakby nie było: przeczytałam, nie żałuję. A fanom powieści Dana Browna książka na 100% się spodoba.
Świetna, nie tylko wakacyjna, lektura :)
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam sądzić o książce, ale tak czy owak recenzja mnie przekonała :D
OdpowiedzUsuńuwielbiam Brauna - ale przed samym koncem, wszystko wiadomo...
OdpowiedzUsuńLubię pozycje z dreszczykiem, choć sama po zmroku nie wyszłabym w życiu na cmentarz ;P
OdpowiedzUsuńWidziałam ostatnio tą książkę w gazetce Empiku i dodałam do listy książek do kupienia. Zachęcił mnie jej opis na okładce. Twoja recenzja też jest zachęcająca, skoro sama mówisz, że wciąga :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
www. licencja- na- czytanie. blogspot. com
www. facebook. com/ LicencjaNaCzytanie