Nie lubię pisać recenzji książek, które mi się nie podobały. Mam bowiem nie tylko wrażenie, że sama straciłam czas, ale też marnuję czas osób, które tę recenzję czytają. Z drugiej jednak strony... OSTRZEGAM! Jeśli "Alchemik" Coelho wyszedł Wam bokiem, nie czytajcie "Zaginionej róży"!
W książce tej nie podobało mi się absolutnie nic. NIC! Główna bohaterka, Diana, traci matkę, ale jednocześnie dowiaduje się, że ma siostrę bliźniaczkę, której nie zna. Matka przed śmiercią prosi, aby dziewczyna odnalazła Mary. Ta, choć niechętnie, po jakimś czasie zaczyna jej szukać. Tak trafia do Stambułu, pod dach kobiety, która ma nauczyć ją słuchać mowy róż. Jednocześnie opowiada jej o "specjalnym zerze", które tym różni się od "niespecjalnego", że gdzieś na końcu ma jedynkę, umawia się na spotkaniach o przedziwnych godzinach i ogólnie działa mi na nerwy.
Książka, która "stała się światowym bestsellerem" dla mnie jest stekiem pretensjonalnych bzdur, filozofii wyssanych z palca i zdań, których nie da się czytać bez zgrzytania zębami. Przykład pierwszy z brzegu: Dla tych, którzy są niezwykli, to, co niezwykłe staje się całkiem zwyczajne albo Jak sądzisz, Diano, kto najbardziej potrafi cenić życie? Ci, którzy otarli się o śmierć.
O czym jest ta książka? O poszukiwaniu siebie, o słuchaniu swojego własnego głosu i podążaniu własną ścieżką. I oczywiście są to rzeczy, w które ja osobiście głęboko wierzę, ale w takim wydaniu... no nie, są nie do przyjęcia. Nie lubię książek utrzymanych w stylistyce "Alchemika", a mam wrażenie, że autork poczuł się duchowym bratem Paula Coelho. I co wiedział, to przelał na papier. Ale czytać się tego nie da, oj nie.
Dlaczego więc przeczytałam "Zaginioną różę" od deski do deski? Otóż poleciała mi ją bibliotekarka, która na pewno mnie zapyta o wrażenia z lektury. Czytałam więc, żebym nie musiała się tłumaczyć nie tylko z tego, że książkę solidnie przetrzymałam, ale też że jej nie przeczytałam. W każdym razie: TRZYMAJCIE SIĘ OD "ZAGINIONEJ RÓŻY" Z DALEKA!
S. Ozkan, Zaginiona róża, Świat Książki, 2009, s. 208.
"Alchemik" mi się w sumie podobał, ale po pierwsze to było milion lat temu, po drugie - jedna taka książka w zupełności mi wystarczy. Tej na pewno nie będę czytać :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za ostrzeżenie. Na Coelho jestem uczulona;-)
OdpowiedzUsuńOk, zapamiętam i będę z pewnością omijała ten tytuł.
OdpowiedzUsuńHahahaha, no nawet nie będę mówiła, co myślę o Coelho, bo szkoda słów ;) A tej książki także nie zamierzam tknąć, nawet kijem ;]
OdpowiedzUsuńDziękuję za ostrzeżenie :-)
OdpowiedzUsuńMiałam podobną sytuację z książką Iny Lorentz, poleciła mi ją bibliotekarka ze słowami, że jak przeczytam wtedy jej powiem, czy warto zamawiać kolejne części :O
OdpowiedzUsuńJuż po kilkunastu stronach wiedziałam, że to nie moje klimaty, ale dzielnie doczytałam do końca i powiedziałam co o niej myślę, zastrzegając równocześnie, że mi się nie podobała, ale może innym będzie ;) Kolejnych części w bibliotece nie ma do tej pory :)
A od 'Zaginionej róży' będę się trzymała z daleka.
Ano właśnie :) Bibliotekarki mają to do siebie, że są przeważnie bardzo sympatyczne i trochę głupio oddawać nieprzeczytane książki :)
UsuńW sumie i 'Alchemik' to niewypał, popłuczyny, zrzynka z Borgesa i w ogóle banał banałem poganiany. Czyli wniosek prosty, że 'prawie' 'Alchemik' może być tylko jeszcze gorszy...
OdpowiedzUsuńAlchemik mi się nie podobał, choć inne książki tego autora już bardziej. Za tą pewnie się nie wezmę jak taka wydumana :P
OdpowiedzUsuńCiężkostrawna - to dobre słowo :)
UsuńOj, nie dla mnie ta książka.
OdpowiedzUsuńHaha, to miło, że udało mi się kilka osób uchronić przez "Zaginioną różą", mi spaprała święta :P
OdpowiedzUsuńLubisz swoją bibliotekarkę :)
OdpowiedzUsuńNo nie, mnie także pani bibliotekarka poleciła ją ze słowami: "No mnie się bardzo podobała..."-po przeczytaniu recenzji nawet nie biorę się za niewypał.
OdpowiedzUsuń