Obie te książeczki to zbiór felietonów, na ogół króciutkich. Wszystkie teksty opisują relacje damsko - męskie, a raczej... to, jakie kobiety są głupie, naiwne i jak łatwo wywieść je w pole. I o ile ten fakt jakoś specjalnie mnie nie oburza, gdyż mam świadomość, że wiele z naszych babskich cech zostało wyolbrzymionych po to, żeby było śmiesznie, to... no właśnie. Ile można?
Ile można śmiać się z tego, że panie zrobią wszystko dla nowego "lisa" lub pończoch gazowych, że przełkną każdą głupotę, byle ta głupota była komplementem, że ich celem życiowym jest odbić męża koleżance? Panowie zaś wcale nie są lepsi! Na ogół można ich zdradzać, poniewierać i traktować jak nieszkodliwych głupców, byle tylko na stole był obiad i nie oburzać się na ich małe skoki w bok. Kilkadziesiąt tekstów baaardzo do siebie podobnych i w dodatku prawie każdy na ten sam temat, to jednak dla mnie za dużo.
Inna kwestia: czas. Wiele sytuacji opisywanych przez autorkę jest już po prostu nieaktualnych. I o ile w małych ilościach mi to nie przeszkadzało, tak zafundowanie sobie dwóch tomów pod rząd stanowczo nie było dobrym pomysłem. Myślę, że zły odbiór tych książek może też wynikać właśnie z tego: za dużo na jeden raz. Dlatego też i polecam, i jednocześnie nie polecam. W małych ilościach są te teksty bowiem strawne jak najbardziej, natomiast przedawkowanie kończy się bólem brzucha.
M. Samozwaniec, Tylko dla mężczyzn, Tylko dla kobiet, GLOB, 1990.
Chyba masz rację co do tego przedawkowania - mam obie kiążeczki w domu i podczytuję sobie po kawałeczku co jakiś czas - i nieźle się bawię, chociaż niektóre teksty znam niemal na pamięć.
OdpowiedzUsuńPamiętać trzeba, że autorka nie pisała tych felietonów hurtem, a zbiorki zawierają utwory z kilku lat - dlatego niektóre mogą się wydawać nieco wtórne. Że o innych realiach nie wspomnę...
Aniu - no ja właśnie zrobiłam ten błąd i przeczytałam je hurtem, a już kilka ostatnich czytałam naprawdę "na docisk". Swoją drogą, zapomniałam o tym wspomnieć, bardzo fajne są w tych książkach obrazki: brawa dla ich autora! :)
OdpowiedzUsuńMam bardzo podobne odczucia - Panią Samozwaniec uwielbiam, jednak zbyt dużo jej tekstów na raz męczy, w związku z czym czytam ją chętnie, ale z przerwami :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńFajna recenzja, a z książkami chciałabym się zapoznac, ale jak radzisz, z przerwami ;D
OdpowiedzUsuńBardzo "przydatna" recenzja bo ja właśnie się przymierzam do Samozwaniec, więc będę ją sobie dawkować. Do tej pory przeczytałam tylko "Zalotnicę niebieską". Cieszę się, że znalazłam Twojego bloga o tematyce książkowej, dołączam się do stałych obserwatorów:)
OdpowiedzUsuńMagotkowo - muszę nieco zmodyfikować mój plan :) W tym miesiącu założyłam, że przeczytam pięć książek Magdaleny Samozwaniec, a powinnam założyć, że przeczytam pięć książek, które zawsze chciałam przeczytać, ale niekoniecznie jednego autora :) W lutym tak zrobię, gdyż jak widać, nadmiar szkodzi :)
OdpowiedzUsuńKarolka - dziękuję :) A przerwy rób koniecznie :)
Edyto - cieszę się w takim razie, że napisałam ją w dobrym momencie :) Ja sobie również Ciebie poobserwuję, gdyż coraz bardziej lubię blogi kosmetyczno - makijażowe :)
Mnie się bardziej spodobały te anegdoty rodzinne, ze starego Krakowa. Felietonów czytałam tylko parę i jakoś mnie więcej do nich nie ciągnie. Są zabawne głównie dlatego, że zmieniły się czasy. Ale to za mało...
OdpowiedzUsuńKarolino - ja czytałam "Wspomnienia niemłodej już mężatki" - mnóstwo anegdot - i te też podobały mi się bardziej :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba Twój blog, będę zaglądać :)
OdpowiedzUsuńEasy Fashion - dziękuję! I zapraszam :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię Samozwaniec. Chciałabym przeczytać tę książkę, jednak wezmę sobie Twoje rady do serca i będę stopniować czytanie:)
OdpowiedzUsuńJasmino - w małych ilościach na pewno spodoba się bardziej :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam, że stawiłaś temu czoło. Mnie jakoś stereotypizacja zupełnie nie śmieszy.
OdpowiedzUsuńPoczytam. Ale na pewno nie na raz (zgodnie z zasadą "co za dużo to niezdrowo").
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)