Przed napisaniem recenzji "Sonaty Kreutzerowskiej" zrobiłam sobie krzywdę. Taką mianowicie, że zamiast usiąść i napisać to, co mam do napisania, naczytałam się recenzji i opinii o tej książce i teraz sama już nie wiem, co jest myślą moją własną, a co myślą nabytą przez ostatnią godzinę.
Początkowo chciałam napisać, że "Sonata" jest książką... głupią (przepraszam za słowo, wszak o Tołstoju tak nie wypada), ale jednocześnie wywód autora jest tak logiczny, że w którymś momencie zaczęłam się wkręcać w jego myślenie i nie sposób mu było nie przyznać racji.
O czym jest "Sonata"? To pociągowa opowieść mordercy, który z zazdrości zabił własną żonę. Swoje dzieje przedstawia zupełnie obcemu człowiekowi. Zanim jednak dochodzi do sedna, opisuje swoje poglądy na małżeństwo, naturę kobiet i mężczyzn, na miłość i pożądanie. Pozdnyszew nie wierzy w czyste uczucie. Uważa, że w każdym związku chodzi tak naprawdę o jedno, czyli o seks. Przy czym "winne" są tak samo kobiety, jak i mężczyźni. Miłość jako taka nie istnieje. To nie "to coś" decyduje o tym, że ludzie się zakochują, ale np. odpowiednio dobrana sukienka i podkreślona talia. Małżeństwo zaś jest czymś obrzydliwym, gdyż ludzie, którzy po jakimś czasie zaczynają się nienawidzić, są ze sobą po to, żeby kopulować.
"Sonata" to przerażające studium psychiki ludzkiej, psychiki szaleńca. Bo i jak inaczej można nazwać człowieka, który zabija żonę i matkę swoich dzieci tylko dlatego, że jest chory z zazdrości i wmówił sobie, że partnerka go zdradza? No właśnie: zdradziła czy nie? Trudno powiedzieć, ale mam wrażenie, że cała ta zdrada miała miejsce wyłącznie w głowie głównego bohatera.
Naczytałam się trochę o Tołstoju i narzuca się jedna myśl: pisze on o sobie i wie, co pisze. A skoro wie, to pewnie faktycznie tak jest. Z drugiej jednak strony nie wierzę, żeby mój Piotr zakochał się we mnie tylko dlatego, że dżinsy, które miałam na sobie w czasie naszego pierwszego spotkania, opinały mnie tu i ówdzie. Dlatego też książki zdecydowanie nie polecam zakochanym i romantykom, chociaż przyznaję, że do niedzielnej kawy czytało mi się wyśmienicie i pochłonęłam ją w godzinę, chociaż ciśnienie mi podniosła. A poza tym cieszę się, że w końcu udało mi się przeczytać coś z klasyki. Agnieszko, dziękuję! :)
L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, Znak, Kraków 2010, s. 138.
no i masz babo placek.... z siedmiu zrobiło się osiem! ANKA!
OdpowiedzUsuńOj, jaki poważny autor. Nie dla mnie, chyba, że za jakiś czas :)
OdpowiedzUsuńPiękne wydanie tego wydawnictwa skłania mnie do koniecznego przeczytania. ;-)
OdpowiedzUsuńKaś - specjalnie dla Ciebie zaczęłam pisać właśnie od tej :)
OdpowiedzUsuńAlannado - Tołstoj właśnie nie jest taki "ciężki" jak sobie do tej pory myślałam.
Vampire_Slayer - estetka we mnie domaga się więcej książek z tej serii, bo świetnie wyglądają na półce :)
Ha, to czytanie recenzji jest zgubne. Dlatego po lekturze wystrzegam się czytania o danej książce, dopóki nie przerzucę swoich wrażeń na papier.
OdpowiedzUsuńJak coś nam podnosi cieśnienie, to znaczy, że coś w nas porusza, ale nasza świadomość broni się przed ujrzeniem prawdy z podświadomości.
OdpowiedzUsuń(no to wymyśliłam ;)
Zaciekawiły mnie bardzo te poglądy Tołstoja ;).
O przypomniałaś mi o tej książce ;) Już od dawna chciałam ją przeczytać, tematyka książki bardzo mnie ciekawi i mam nadzieję, że się nie rozczaruje, tym bardziej, że będzie to moja pierwsza książka Tołstoja ;)
OdpowiedzUsuń