Uff... 692 strony "Władcy równin" za mną. Dawno nie czytałam nic tak obszernego, bynajmniej nie dlatego, że nie lubię grubych książek, ale po prostu żadna nie wpadła mi w ręce.
Czym jest "Władca równin"? Romansem, książką przygodową i obyczajową jednocześnie, w której ja jeszcze dopatruję się odniesień do Prousta - zresztą słynne magdalenki są przez autora przywoływane.
Dziennikarz Curro Mencia dowiaduje się, że rodzinna posiadłość, Lux Domini, w której się wychował, ma zostać sprzedana. I to budzi w nim wspomnienia, którą stanowią punkt wyjścia powieści. Otóż Curro miał babkę Uke, która w 1931, po kilku tygodniach znajomości, zaszła w ciążę z rudowłosym Szkotem. Ten, nie zdając sobie sprawy, że ma zostać ojcem, przepadł w Kenii. Potem jeszcze na moment zjawił się na wieść o śmierci ukochanej z młodości, gdy Curro był jeszcze dzieckiem... ile tyle go widzieli.
Curro nie może się pogodzić ze sprzedażą domu, chociaż ten popada w ruinę. Chce odnaleźć dziadka i wyjaśnić, dlaczego wiele lat wcześniej tak nagle zniknął. I tu rozpoczyna się druga część powieści: wyprawa bohatera do Kenii. W podróży towarzyszy mu przyjaciel babki z młodości - ekscentryczny Francuz , który na safari zakłada jasny garnitur i lakierki. Czy Curro odnajdzie dziadka i wyjaśni rodzinne tajemnice? No pewnie, że nie powiem, nie chcę odbierać przyjemności czytania :)
"Władca równin" to powieść monumentalna: nie tylko objętościowo. Zawiera mnóstwo wątków pobocznych, epickie, obszerne opisy, nieraz drobiazgów, opowiada historię rozciągniętą na siedemdziesiąt lat. I lojalnie zaznaczam, że książka, mimo naprawdę ciekawej fabuły, nie jest łatwa w odbiorze, głównie za sprawą języka. Wielu słów, które znalazłam na jej kartach, dawno nie słyszałam w mowie potocznej. Przyznaję, że niektóre zdania czytałam po kilka razy, żeby je zrozumieć. I przyznaję, że, w co ciekawszych momentach ominęłam opisy, żeby móc szybciej śledzić akcję. A dodać jeszcze muszę, że wszystkie wątki zostały perfekcyjnie ze sobą posplatane.
Co mi się jeszcze podobało? To, że w jednej powieści autorowi udało się oddać klimat Paryża z lat trzydziestych, przedstawić uroki życia w gorącej Hiszpanii, chwilę później na moment przenosi czytelnika do Szkocji, by wreszcie pisać o Afryce, z cennym obrazem lwa w tle.
"Władca równin" naprawdę robi wrażenie, tym bardziej, że "Pożegnanie z Afryką" nadal przede mną, a to do niej jest porównywany. Naprawdę polecam - książka powinna zadowolić nawet najbardziej wybrednych czytelników.
PS Właśnie doczytałam, że to pierwsza powieść autora, który z pisaniem ma jednak wiele wspólnego, bo jest dziennikarzem. Mimo to jednak wypada pogratulować talentu: do takiego poziomu pisania niektórzy nie dojdą nigdy.
J. Yanes, Władca równin. wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2010, s. 692.
No nie wiem, ja jakoś niespecjalnie przepadam za książkami tak obszernymi. I nie mam tu na myśli liczby stron, tylko zakres tematyczny, wielowątkowość, liczne odniesienia itd. Niet :)
OdpowiedzUsuńA ja uwielbiam: wielopokoleniowe sagi, splątane historie rodzinne, mnogość wątków i bohaterów :) I to uczucie, kiedy przewracam kartkę z numer 300 i wiem, że kolejne 300 jeszcze przede mną :) No, pod warunkiem, że książka jest dobra, wtedy to sama przyjemność :)
OdpowiedzUsuńzdecydowanie widzę tutaj coś dla siebie. trochę kojarzy mi się z "Domem duchów" Allende, który był wspaniały, więc dopisuję na listę ;)
OdpowiedzUsuńDominiko, ale ile pozycji liczy Twoja lista? Moja pół kalendarza, czyli jakieś pięć tysięcy :)))
OdpowiedzUsuńA już myślałam, że tylko ja miałam jakieś problemy z tym językiem (chociaż recenzję nie moją czytałam po raz pierwszy właśnie teraz ;)). Mimo wszystko książka jest piękna. jakie zbiegi okoliczności i komplikacje mogą wystąpić w ludzkim życiu... Jestem naprawdę zadowolona, że mogłam ją przeczytać i cieszę się, że Tobie też się podobała. Takich książek jest naprawdę mało.
OdpowiedzUsuńkusi mnie strasznie te przedstawione przez autora najróżniesze miejsca na świecie - paryż lat 30?:)
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że mnie "Pożegnanie z Afryką" w wersji książkowej bardzo rozczarowało. Czytałam dwa razy, aby - mimo pierwszego wrażenia - dać prozie Blixen szansę i skonfrontować odczucia z kilkuletniego odstępu pomiędzy lekturą pierwszego i drugiego razu. Niestety: pierwotne wrażenie mnie nie zawiodło i książka nie znalazła sobie ciepłego kącika w moim sercu. Jest to niewątpliwie, według mnie, jeden z tych nielicznych przypadków, kiedy wersja filmowa okazuje się o niebo lepsza od swojego książkowego pierwowzoru. Film jest cudowny i nigdy mi go dość. Piszę to wszystko, bo mam nieodparte wrażenie, że "Władca równin", którego lektura przede mną, wypełni lukę po wspomnieniach baronowej Blixen i zapewni mi wielką satysfakcję czytelniczą :)
OdpowiedzUsuńDo "Pożegnania z Afryką" zabierałam się już kilka razy. Nigdy nie doszłam do etapu czytania tej książki, choć leżała już na mej półce, wypożyczona z biblioteki.
OdpowiedzUsuńDlatego sceptycznie podchodziłam do "Władcy równin", ale po Twej recenzji widzę, że wcale nie ma się czego bać. A może po tej lekturze przekonam się także do Blixen?
Pozdrawiam :)
Hm, książka opowiadająca o 70 latach z życia - dawno takiej nie miałam już w ręku ;) Przeraża mnie jednak ta wielowątkowość - czasem przyznaję, że mam problem ze skojarzeniem kilkudziesięciu bohaterów z ich wyglądem, przeszłością i charakterami i po prostu nie mam zielonego pojęcia kto jest kim.
OdpowiedzUsuńI podobnie jak u Ciebie - u mnie lista też jest ogromna i już dawno zwisa z tablicy korkowej i ciągnie się za biurko. Nie wygląda to ciekawie, a znajomi się śmieją, że mi życia nie starczy na te wszystkie książki co chcę przeczytać.
Też lubię takie rozciągnięte, długie, wielowątkowe historie - jeszcze o Afryce - uwielbiam. Już szukam tej książki.
OdpowiedzUsuńAlinko - ja się ogromnie ucieszyłam, że nie tylko ja miałam problem z językiem :p
OdpowiedzUsuńSaro - nie jest to główny wątek, ale rzeczywiście jest tam Paryż z tego okresu :)
Jabłuszko - trudno mi powiedzieć, czy wypełni lukę, gdyż nie czytałam "Pożegnania z Afryką" i nie potrafię porównać. Ale...to ciekawa sytuacja, kiedy film jest lepszy od książki, mam wrażenie, że jednak przeważnie jest odwrotnie.
Claudette - ja tej książki nigdy nie miałam w rękach - wstyd!
Nyx - nie pogubisz się, wątków jest sporo, ale bohaterowie się nie mylą. Ich wielość wynika głównie z tego, że akcja rozgrywa się różnych płaszczyznach czasowych. Heh, z tą listą, to chyba wielu ma problem - ale przynajmniej wiem, co będę robić na emeryturze :)
Beatrix - ja o Afryce bardzo niewiele do tej pory przeczytałam, ale sama tematyka i sposób, w jaki została napisana - świetny!
Piękną książką są "Kamienie przodków" Aminatty Forny, ponadto wspomniane tu "Pożegnanie z Afryką", ale moje ulubione to "Opowieści afrykańskie" D.Lessing.
OdpowiedzUsuńNie ma niestety "Władcy równin" w bibliotece, muszę poszukać w księgarniach.
Z przyjemnością przeczytam "Władcę..." (mam nadzieję), ponieważ uwielbiam książki o Afryce. Czy to "Heban" Kapuścińskiego czy kolonialne "Pożegnanie..." Blixen czy tez lekkie historie Mma Ramotswe u McCall Smith'a - proza o tym lądzie i ludziach zawsze jest ciekawa :)
OdpowiedzUsuńOj dziewczyny. Książek nie ma się co bać. Że grube? Że wielowątkowe? Chyba żartujecie. Brać się za książkę i czytać. Jak się nie podoba, wtedy odłożyć.
OdpowiedzUsuń