Zacznę od wynurzeń osobistych, jak to ostatnio mam w zwyczaju.
Kiedy byłam na drugim roku studiów, pewna wspaniała "pani dr" zachęcała nas, żebyśmy np. przy czytaniu Prousta spróbowali upiec magdalenki, "Czarodziejską górę" czytali w warunkach sanatoryjno - pensjonatowych, a na spacer po Poznaniu wybrali się z którymś z tomów Jeżycjady itd. Nigdy nie prowokowałam takich sytuacji - chociaż chciałabym przeczytać "Dziecko piątku" Musierowicz w Pobiedziskach :P - ale wczoraj przydarzyła mi się ona sama.
Wybrałam się do fryzjera ze "Spokojnymi czasami" Lizzie Doron w torebce (ze względu na niewielkie rozmiary książki). Rzecz dzieje się w Tel Awiwie, głównie w... zakładzie fryzjerskim. Siedząc z farbą na głowie, z jednym ogromnym lustrem przed sobą i drugim z aplecami, w otoczeniu nożyczek i grzebieni, czytałam o zakładzie fryzjerskim prowadzonym przez Żydów ocalonych z Holocaustu. Wyobrażacie to sobie?
Książka Lizzie Doron to książka niepozorna, którą łatwo przegapić, a której w żadnym razie przegapić się nie powinno. Jakiś czas temu głośno było na blogach i nie tylko o książce "Pensjonat" Piotra Pazińskiego - "Spokojne czasy" jest poniekąd podobna. Ona także opisuje powojenne losy Żydów i ja przez cały czas zastanawiałam się, chociaż wiem, że nic nie uprawniania mnie do stawiania takich pytań, czy nie lepiej było wtedy zginąć?
Mieszkańców małego osiedla w Tel Awiwie dręczą wspomnienia o bliskich, którzy odeszli, prześladują ich makabryczne sceny, których byli świadkami. Każdy nosi w sobie własną, przerażającą historię, której "nikt nie chce ani opowiadać, ani słuchać" - dlatego w którymś momencie przestaje budzić zdziwienie kobieta, która przez cały czas zwierza się swojemu pieskowi Reksiowi.
Główną bohaterką jest starzejąca się Lea, która wojnę przeżyła w wykopanej w ziemi norze. Co było wcześniej - nie pamięta. Po wojnie zaś nikt się po nią nie zgłosił, nie wie więc o swoim pochodzeniu zupełnie nic. Najpierw trafia do sierocińca, potem do kibicu, a potem wychodzi za mąż - z tego małżeństwa rodzi się jej ukochany syn, który później staje się dla niej wyłącznie źródłem cierpienie i rozczarowania. Lea kocha jeszcze jedną osobę: fryzjera Zajczyka, u którego pracuje. To w jego zakładzie, malując klientkom paznokcie, dowiaduje się, co przeżyli jej sąsiedzi, wysłuchuje ich marzeń, które i tak nigdy się nie spełnią.
Lea załamuje się po śmierci Zajczyka - zamyka się w domu i czeka na śmierć. Jednak ta nie nadeszła ani wtedy, ani nie chce nadejść teraz. Lea wspomina swoją przyjaciółkę, którą żyjąc, marzyła by umrzeć, gdyż po drugiej stronie czeka na nią cała rodzina i koń Cadyk...
Nie wiem, czy polecam tę książkę, gdyż z każdej jej strony płynie smutek, rozczarowanie i tęsknota. Z drugiej jednak strony jest tak, jak już pisałam:szkoda tą książki przegapić.
Kiedy byłam na drugim roku studiów, pewna wspaniała "pani dr" zachęcała nas, żebyśmy np. przy czytaniu Prousta spróbowali upiec magdalenki, "Czarodziejską górę" czytali w warunkach sanatoryjno - pensjonatowych, a na spacer po Poznaniu wybrali się z którymś z tomów Jeżycjady itd. Nigdy nie prowokowałam takich sytuacji - chociaż chciałabym przeczytać "Dziecko piątku" Musierowicz w Pobiedziskach :P - ale wczoraj przydarzyła mi się ona sama.
Wybrałam się do fryzjera ze "Spokojnymi czasami" Lizzie Doron w torebce (ze względu na niewielkie rozmiary książki). Rzecz dzieje się w Tel Awiwie, głównie w... zakładzie fryzjerskim. Siedząc z farbą na głowie, z jednym ogromnym lustrem przed sobą i drugim z aplecami, w otoczeniu nożyczek i grzebieni, czytałam o zakładzie fryzjerskim prowadzonym przez Żydów ocalonych z Holocaustu. Wyobrażacie to sobie?
Książka Lizzie Doron to książka niepozorna, którą łatwo przegapić, a której w żadnym razie przegapić się nie powinno. Jakiś czas temu głośno było na blogach i nie tylko o książce "Pensjonat" Piotra Pazińskiego - "Spokojne czasy" jest poniekąd podobna. Ona także opisuje powojenne losy Żydów i ja przez cały czas zastanawiałam się, chociaż wiem, że nic nie uprawniania mnie do stawiania takich pytań, czy nie lepiej było wtedy zginąć?
Mieszkańców małego osiedla w Tel Awiwie dręczą wspomnienia o bliskich, którzy odeszli, prześladują ich makabryczne sceny, których byli świadkami. Każdy nosi w sobie własną, przerażającą historię, której "nikt nie chce ani opowiadać, ani słuchać" - dlatego w którymś momencie przestaje budzić zdziwienie kobieta, która przez cały czas zwierza się swojemu pieskowi Reksiowi.
Główną bohaterką jest starzejąca się Lea, która wojnę przeżyła w wykopanej w ziemi norze. Co było wcześniej - nie pamięta. Po wojnie zaś nikt się po nią nie zgłosił, nie wie więc o swoim pochodzeniu zupełnie nic. Najpierw trafia do sierocińca, potem do kibicu, a potem wychodzi za mąż - z tego małżeństwa rodzi się jej ukochany syn, który później staje się dla niej wyłącznie źródłem cierpienie i rozczarowania. Lea kocha jeszcze jedną osobę: fryzjera Zajczyka, u którego pracuje. To w jego zakładzie, malując klientkom paznokcie, dowiaduje się, co przeżyli jej sąsiedzi, wysłuchuje ich marzeń, które i tak nigdy się nie spełnią.
Lea załamuje się po śmierci Zajczyka - zamyka się w domu i czeka na śmierć. Jednak ta nie nadeszła ani wtedy, ani nie chce nadejść teraz. Lea wspomina swoją przyjaciółkę, którą żyjąc, marzyła by umrzeć, gdyż po drugiej stronie czeka na nią cała rodzina i koń Cadyk...
Nie wiem, czy polecam tę książkę, gdyż z każdej jej strony płynie smutek, rozczarowanie i tęsknota. Z drugiej jednak strony jest tak, jak już pisałam:szkoda tą książki przegapić.
A na koniec cytat, który już sobie wynotowałam:
Pewnego razu, gdy byłam już w zaawansowanej ciąży, zapytałam [przyjaciółkę] skąd tyle wie o życiu. (...)
- Z życia - odparła w końcu. Jej odpowiedź przygnębiła mnie jeszcze bardziej i nie wiedziałam, co powiedzieć. Wiedziałam, że zastanawia się, jak odmienić mój nastrój:
- Leale - odezwała się, jakby znalazła nagle rozwiązanie. - Wierzę, że o życiu można dowiedzieć się bardzo dużo z książek.
Lizzie Doron, Spokojne czasy, wyd. MUZA, tłum. N. Sommer, Warszawa 2010, s. 159.
Twój opis książki wywołał we mnie coś niesamowitego. Tak samo jak ja czytałam kiedyś "Małą Księżniczkę" w zimne dni, zawinięta w koc, albo "Księgi, które budzą strach" na, uwaga, kasztanowcu rosnącym pod Wawelem, obok posągu Światowida (chociaż Pilipiuk mówi, że to Swarożyc, muszę sprawdzić w końcu tą informację).
OdpowiedzUsuńJeśli kiedyś będę miała okazję, przeczytam tę książkę. Chyba głównie dla cytatu.
Recenzja zachęcająca, jak zwykle.:) Ale, jak już mi się zdarzyło kilka razy wspomnieć, latem nie po drodze mi z takimi lekturami. A i czasy wojenne, jak i trauma z nimi związana nie należy do moich ulubionych tematów... Jeśli mi sama "wejdzie" w ręce, na pewno przeczytam, ale chyba jednak specjalnego polowania nie urządzę.
OdpowiedzUsuńAlino - fajne są takie doświadczenia, niestety "Ksiąg, które budzą strach" nie czytałam, ale tytuł brzmi świetnie :) A z tym pomnikiem też nie wiem jak jest, gdyż, wstyd, wstyd, wstyd, nie czytałam nic Pilipuka :)
OdpowiedzUsuńMoreni - dziękuję, zgadzam się, że na takie książki trzeba mieć nastrój i humor. Ja akurat znawczynią literatury wojennej też nie jestem, ale lubię mocne historie, o których się nie zapomina: stąd często czytam książki o tamtym okresie.
Pozdrawiam! :)
Podoba mi się ten Twój dział " książek po których trudno zasnąć". Zazwyczaj to ciężka literatura, ale nie można w końcu czytać samych leciutkich. Ja do tego działu wrzucam "Moja siostra, moja miłość" i zabijam dział deskami:)
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to ciężko nam Polakom się ustosunkować do żydowskiej historii. Mam wrażenie że tkwi w nas jakieś poczucie winy.
Cytat o książkach - genialny.
Pozdrawiam
Nie czytałaś nic Pilipiuka? To przeczytaj, najlepiej trylogię: Kuzynki, Księżniczka, Dziedziczki. Chociaż możesz bez ostatniego tomu, bo jest kiepski ;).
OdpowiedzUsuńTusieńko - dodałam właśnie do niego jeszcze kilka książek, które przeoczyłam. Na książkę o której piszesz wiele już słyszałam, ale nie mogę jej dorwać w bibliotece.
OdpowiedzUsuńCała książka jest bardzo dobra, chociaż masz rację: trudno jest pisać na ten temat, być może faktycznie chodzi tu o jakieś poczucie winy... nie wiem.
Alino - Pilipiuk staje się powoli moim kompleksem, ale nigdy nie mogę tej trylogii "w całości" w bibliotece, a nie chcę czytać w częściach: najpierw jedna, za dwa miesiące kolejna...
Piękny cytat. Książka też musi być dobra. Wrzucam do schowka.
OdpowiedzUsuńKsiążkę dopiszę do listy, ale przeczytam po wakacjach, żeby teraz nie smucić sobie ;)
OdpowiedzUsuńMasz szczęście Skarletko, że ta książka już czeka u mnie na półce :)
OdpowiedzUsuńTo jednak nie jest książka dla mnie. Aktualnie nie mam ochoty na smutki i bóle...
OdpowiedzUsuńNo dobra, a ja chcę zobaczyć efekt wizyty u fryzjera;)
OdpowiedzUsuńAgnes - prawda, że ładny :)?
OdpowiedzUsuńDominiko Anno - może i racja, to mało wakacyjna lektura :)
Tucha - ufffff :)
Futbolowa - też tak często twierdzę, ale ciągnie mnie do takich lektur, mimo wszystko.
Pani La Mome - nie ma sprawy, mogę Ci się zaprezentować od razu w "wersji weselnej", gdyż dzisiaj wybieram się na wesele kuzynki i bez ułożenie loków się nie obejdzie :)
:) Dzięki Tobie wiem, że nie lektura tej książki mnie nie zawiedzie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń