Miał być weekend tematyczny, ale cóż: nakupowałam styropianowych jajeczek, nakupowałam żółtych kordonków i rozpoczęłam szydełkowe przygotowania do świąt. A że moje umiejętności dziewiarskie są żadne, a tempo dziergania zawrotne - czytanie zeszło na dalszy plan. Na tak daleki, że właśnie kończę czytać pierwszą z trzech zaplanowanych na ten weekend książek. Dlatego dziś, aby przerwać ciszę, jaka od środy zapanowała na blogu, napiszę o książce, którą przeczytałam już jakiś czas temu, a o której jakoś napisać nie było okazji.
"Zdobyć Woodstock" wygrałam w Radiu Zet. I dobrze, bo sama raczej nigdy bym na tę książkę nie trafiła, a na filmie Anga Lee w kinie nie byłam.
Książka opowiada o tym, jak doszło do organizacji największego festiwalu muzycznego - legendarnego Woodstocku w 1969 roku. Nie jest to jednak książka o muzyce i muzykach. Nie jest to nawet książka do końca o miłości i pokoju, nie. To historia młodego mężczyzny, Elliota Tibera, który aby ratować podupadający rodzinny biznes, wpada na pomysł, aby na terenie gdzie stoi motel jego rodziców, zorganizować festiwal. To, że do White Lake zjeżdżają się tysiące osób, zaskakuje wszystkich. Miasteczko i jego mieszkańcy nie są przygotowani na taki najazd młodych ludzi, zablokowane są wszystkie drogi dojazdowe, brakuje jedzenia, a "miasteczko Woodstock" staje się prawdziwym państwem w państwie. A wszystko to dlatego, że jeden młody człowiek chce pomóc rodzicom i wpada na niekonwencjonalny pomysł!
Co ciekawe, w książce tej prawie nie ma muzyki i artystów. Bohater działa na zapleczu wielkiego festiwalu, scena jest gdzieś dalej, nie ma niezapomnianych spotkań np. z Janis Joplin. Paradoksalnie, bohater który przyczynił się do organizacji festiwalu, zdaje się bardziej jego obserwatorem niż uczestnikiem. Dzięki niemu czytelnik ma też okazję poznać przemiany obyczajowe, jakie zachodziły a Ameryce pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku. To czas powstania klubów gejowskich, walk z policją i walką o prawa mniejszości seksualnych. To czas, kiedy swoje niezwykłe zdjęcia tworzy Robert Mapplethorpe, z którym Elliot Tiber ma krótki romans.
Książka bardzo mi się podobała. Teraz, bo pewnie kilka lat temu byłabym zawiedziona. Kilka lat temu jednak zapuszczałam włosy, nosiłam powłóczyste suknie i rzemyki na nadgarstkach oraz byłam na zabój zakochana w Jimie Morrisonie. I wtedy wolałabym, żeby książka opowiadała o jakimś zbzikowanym hippisie, który pali trawkę i gra na gitarze. Teraz jednak takie ujęcie tematu, jakie prezentuje "Zdobyć Woodstock" bardzo mi odpowiada.
A na koniec, bo to jednak skandal, żeby pisać o Woodstocku bez muzyki, jedna z moich ulubionych piosenek "sentymentalnych". Dorotka! Pamiętasz :)?
E. Tiber, T. Monte, Zdobyć Woodstock, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 181.
"Zdobyć Woodstock" wygrałam w Radiu Zet. I dobrze, bo sama raczej nigdy bym na tę książkę nie trafiła, a na filmie Anga Lee w kinie nie byłam.
Książka opowiada o tym, jak doszło do organizacji największego festiwalu muzycznego - legendarnego Woodstocku w 1969 roku. Nie jest to jednak książka o muzyce i muzykach. Nie jest to nawet książka do końca o miłości i pokoju, nie. To historia młodego mężczyzny, Elliota Tibera, który aby ratować podupadający rodzinny biznes, wpada na pomysł, aby na terenie gdzie stoi motel jego rodziców, zorganizować festiwal. To, że do White Lake zjeżdżają się tysiące osób, zaskakuje wszystkich. Miasteczko i jego mieszkańcy nie są przygotowani na taki najazd młodych ludzi, zablokowane są wszystkie drogi dojazdowe, brakuje jedzenia, a "miasteczko Woodstock" staje się prawdziwym państwem w państwie. A wszystko to dlatego, że jeden młody człowiek chce pomóc rodzicom i wpada na niekonwencjonalny pomysł!
Co ciekawe, w książce tej prawie nie ma muzyki i artystów. Bohater działa na zapleczu wielkiego festiwalu, scena jest gdzieś dalej, nie ma niezapomnianych spotkań np. z Janis Joplin. Paradoksalnie, bohater który przyczynił się do organizacji festiwalu, zdaje się bardziej jego obserwatorem niż uczestnikiem. Dzięki niemu czytelnik ma też okazję poznać przemiany obyczajowe, jakie zachodziły a Ameryce pod koniec lat sześćdziesiątych XX wieku. To czas powstania klubów gejowskich, walk z policją i walką o prawa mniejszości seksualnych. To czas, kiedy swoje niezwykłe zdjęcia tworzy Robert Mapplethorpe, z którym Elliot Tiber ma krótki romans.
Książka bardzo mi się podobała. Teraz, bo pewnie kilka lat temu byłabym zawiedziona. Kilka lat temu jednak zapuszczałam włosy, nosiłam powłóczyste suknie i rzemyki na nadgarstkach oraz byłam na zabój zakochana w Jimie Morrisonie. I wtedy wolałabym, żeby książka opowiadała o jakimś zbzikowanym hippisie, który pali trawkę i gra na gitarze. Teraz jednak takie ujęcie tematu, jakie prezentuje "Zdobyć Woodstock" bardzo mi odpowiada.
A na koniec, bo to jednak skandal, żeby pisać o Woodstocku bez muzyki, jedna z moich ulubionych piosenek "sentymentalnych". Dorotka! Pamiętasz :)?
E. Tiber, T. Monte, Zdobyć Woodstock, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 181.
Patrząc na okładkę pewnie nie zdecydowałabym się przeczytać, a wygląda na to, że by mi się spodobało. Więc dziękuję za recenzję. :)
OdpowiedzUsuńJej, okładka rzeczywiście jest odpychająca ;) Też pewnie widząc ją w księgarni, nie zatrzymałabym się przy niej na dłużej. Gratuluję wygranej, widać nie tylko mnie sprzyja szczęście w radiach ;)
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba książki odstawić ... tylko, że Ty kosztem dziergania, a ja musiałam okna myć :).
OdpowiedzUsuńMoże jakieś swoje wielkanocne "kubraczki" zaprezentujesz dla jajek? Ja czekam :)
Haha, okładka faktycznie...osobliwa:)Osobiście nie gustuje w tematyce Woodstockowej:) Często byłam namawiana na wyjazd, ale za każdym razem odmawiałam. Jednak "Piece of my heart" uwielbiam!
OdpowiedzUsuńSzkoda ze nie miałam okazji być na Woodstock'u... Ale uwielbiam czytać nt. kultury hipisowskiej.
OdpowiedzUsuń