Po książkę Maryse Conde sięgnęłam, jak to często bywa, przez przypadek. Zwabiło mnie jedno słowo z tytułu "Salem". Kilka dni wcześniej wypożyczyłam sobie "Czarownice z Salem Falls" Jodi Picoult i zaklepałam "Miasteczko Salem" Kinga - także widząc owe słowo na grzbiecie kolejnej książki pomyślałam, że nareszcie w moich lekturach zapanuje jakiś ład... chociaż, no cóż, tak się nie stanie, gdyż chęć przeczytania chwalonego na kilku blogach "Rewersu" zwyciężyła i właśnie, nie bacząc na wcześniejsze plany, oddaję się lekturze.
Przechodząc do rzeczy:
Tituba, tytułowa bohaterka, rodzi się napiętnowana: jest córką czarnoskórej niewolnicy, która zostaje powieszona, gdyż zraniała białego mężczyznę. Dziewczynką zajmuje się starsza kobieta, która uczy ją sztuki uzdrawienia. Zanim jednak zdąży przekazać jej całą swoją wiedzę - umiera. Od tej pory Tituba zostaje sama i musi sobie radzić w świecie, w którym kobiety, a już zwłaszcza czarne, nie mają żadnych praw. Szybko przylega do niej miano "czarownicy"...
Nie chcę streszczać całej książki, gdyż zrobiono to już przede mną, np. tu, tu i tu. W trakcie lektury jednak uderzyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza to dobroć i naiwność głównej bohaterki - zestaw, nie tylko na tamte czasy, wybuchowy. Przewracajac kolejne strony powieści po prostu wiedziałam, że te cechy przyczynią się do jej zguby, że w purytańskim społeczeństwie, gdzie grzechem było wystawianie twarzy do słońca, po prostu nie może stać się inaczej. I kiedy zastanowiam się, ile zmieniło się do naszych czasów, dochodzę do wniosków, że niewiele.
Kolejna rzecz, jaka wydaje mi się istotna, to przedstawienie mechanizmu narodzin zbiorowej histerii. Zaczęło się od spisku kilku dziewczynek, które wskazały Titubę jako tą, która przyczyniła się do ich opętania. A dalej juz poszło samo: potencjalną czarownicą mógł zostać właściwie każdy, właściwie bez powodu.
Kiedy kilka lat później Tituba analizuje swoje życie, dochodzi do wniosku, że, paradokslanie, będąc skazaną, miała potężną władzę, której nie wykorzystała aby się zemścić, za cierpienia, jakie znosiła nie tylko ona, ale cały jej naród. Jej myśli wypowida Mag:
Gdybym był na twoim miejscu, och, zaczarowałbym cały świat: ojca, matkę, dzieci, sąsiadów... Napuściłbym jednych na drugich i cieszyłbym się, widząc, jak się nawzajem rozszarpują. Wtedy nie oskarżono by setki osób, a dwudziestu nie stracono. Całe Massachusetts wyprawiłbym na tamten świat i przeszedłbym do historii jako Demon z Salem. A Ciebie jak zwą?
-Tituba, niewolnica z Barbadosu, prawdopodobnie uprawiajająca wudu - dopowiada nie bez żalu główna bohaterka, nie jest bowiem zdolna do zemsty. Jest kobietą, a więc tą, która daje, a nie odbiera życie. W podobny sposób odwet mógłby wziąć tylko mężczyzna. Dlatego też zakończenie, którego nie zdradzę, nie było dla mnie zaskoczeniem. A tytuł powieści Eugenidesa, który zamieściłam w tytule posta nasunął mi się sam. Bo mam wrażenie, że jedyną "winą" Tituby było to, że tak naprawdę była niewinna.
Miałam podobne odczucia po przeczytaniu książki. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń