Nagroda taka i taka, nominacje do kolejnych.
Philip Pullman, autor Złotego kompasu twierdzi, że autorka Dachołazów ma nadzwyczajną wyobraźnię.
Lubiana przeze mnie Joanna Olech przekonuje, że to świetna proza i trudno będzie autorce dorównać.
Nie za dużo tych zachwytów?
Nie! I zapewniam, że są one w stu procentach uzasadnione!
Powiem tak. Naprawdę trzeba ogromnego talentu, żeby prostą historię opowiedzieć w tak spektakularny sposób. Bo fabuła jest prosta i można ją streścić w kilku zdaniach.
Sophie jest sierotą... Inaczej: Sophie (i wszyscy dookoła) myśli, że jest sierotą. Wychowuje ją w równym stopniu uroczy, co ekscentryczny mężczyzna, a jego poglądy na to, jak powinna wyglądać edukacja dziewczynek nie do końca zgadzają się z tymi ogólnie przyjętymi. Kiedy do akcji wkracza opieka społeczna, chcąc odebrać Charlesowi Sophie, ci uciekają do Paryża, by odnaleźć matkę dziewczynki. O kobiecie wiadomo tylko tyle, że być może kiedyś w Paryżu mieszkała. Paryski adres widniał bowiem na futerale po wiolonczeli... który to pływał po kanale La Manche i to w nim znaleziono malutką Sophie.
Motyw sieroty w literaturze dla dzieci i młodzieży może wydawać się nieco wyeksploatowany, wszak Ania Shirley była sierotą, podobnie jak Pollyanna czy Mary Lennox. Jednak to, w jaki sposób autorka go przedstawiła...
Drugim głównym motywem pojawiającym się w Dachołazach jest opowieść o Matteo, który wybrał życie na paryskich dachach. Chłopiec jest zdany sam na siebie, nikt się nim nie opiekuje i nikt się o niego nie troszczy. Autorka nie do końca wyjaśnia, kim jest chłopiec i co się stało z jego rodzicami, przez co Matteo wydaje się postacią tajemniczą, troszkę nie z tego świata. Dlaczego zamieszkał na dachach? Uważa, że lepsze to niż życie w sierocińcu. Chłopiec woli być głodny, ale wolny. Kiedy poznaje historię Sophie, postanawia jej pomóc. Trudno powiedzieć, czy rodzi się między nimi przyjaźń, ale czas, który ze sobą spędzają, bez wątpienia dla każdego z nich okaże się cennym.
Dachołazów nie potrafiłam przeczytać szybko, chociaż książka liczy sobie zaledwie 264 strony. Autorka chyba za punkt honoru wzięła sobie to, aby nie używać utartych zwrotów, znanych połączeń wyrazowych czy banalnych porównań. I tak w Dachołazach kawa smakuje jak dywan w płynie albo spalone włosy. Można spotkać stwierdzenie, ze guziki rzadko odgrywają ważną rolę w sprawach międzynarodowych, natomiast Sophie zdarza się być pewna siebie jak wrona - bo trzeba przyznać, że wrony to ptaki, które wiedzą, co robią.
Ok, jako polonistka wiem, czym jest proza poetycka i wiem, że Dachołazów prozą poetycką nazwać nie można. Natomiast język tej książki to czysta poezja. Jak pisze Joanna Olech:
Raz po raz natykamy się przy lekturze na kapitalne zdania - świeże, zabawne, poruszające..."Zawieszamy się nad nimi z uśmiechem, tak gada do nas świetna proza.
Dachołazy to książka z gatunku tych niepozornych, którą łatwo można przegapić., a której przegapić zdecydowanie nie warto. Zapiszcie sobie ten tytuł i to nazwisko - warto, warto, warto! A ja już wypatruję kolejnej powieści Katherine Rundell. Obym nie musiała długo czekać.
Dachołazy, Katherine Rundell, Wydawnictwo Poradnia K, 2017, s. 264.
Bardzo dziękuję Poradni K za egzemplarz książki!
Oj kusisz :)
OdpowiedzUsuń