Katarzynę Miller uwielbiam. To od jej tekstów rozpoczynam comiesięczną lekturę "Zwierciadła", lubię słuchać jej wypowiedzi w telewizji i teraz już wiem, że lubię czytać jej książki.
Katarzyna Miller twierdzi, że wszystkie kiedyś zostałyśmy zdradzone. Za zdradę bowiem uważa nie tylko sytuację, kiedy nasz facet oddał się czynom lubieżnym z inną kobietą. Zdradzają nas nasi rodzice, przyjaciółki, dzieci. W swojej książce próbuje dowieść, że nie jest to najgorsza rzecz, jaka może nas w życiu spotkać. Owszem, nie jest to miłe, ale warto spojrzeć na zdradę jako wydarzenie graniczne, które wiele mówi nam nie tylko o naszym związku i tej świni, którą uważaliśmy za partnera, lecz, przede wszystkim, o nas samych. Tak naprawdę ważne jest bowiem nie tyle to, co się stało, lecz to, jak my odbierzemy to zdarzenie.
Według autorki zdrada niekoniecznie oznacza koniec związku. Ba! Pokazuje, że może być dla niego zbawienna. To trudne, ale sugeruje, że zanim potraktujemy kochankę męża tasakiem, warto przyjrzeć się bliżej... samej sobie.
Jak się zachowam, gdy najbliższa osoba okaże się wobec mnie nielojalna? Odpłacę się tym samym, czy też pogrążę się w żałobie za utraconą miłością? Wyrzucę męża za drzwi, czy zdecyduję się naprawić związek? Skończy się cały mój świat, czy skupię się na innych, równie ważnych płaszczyznach mojego życia? Czytając, doszłam do wniosku, że tak naprawdę powinnyśmy dziękować Bogu, lecz przede wszystkim sobie samym, że mamy możliwość wyboru. Że kobiety wywalczyły sobie taką suwerenność, że mogą same zadecydować, co ze zdradą męża zrobić. Coraz rzadziej jest on bowiem jedynym żywicielem rodziny, a kobiety świetnie radzą sobie same.
Autorka analizuje różne postawy wobec zdrady, podaje przykłady z warsztatów, które prowadziła i pokazuje, że nic nie jest takie, jakie początkowo może się wydawać. Mam wrażenie jednak, że głównym tematem tej książce nie jest sama zdrada, lecz to, jak radzimy sobie z trudnymi emocjami. I to, że powinnyśmy nieustannie się rozwijać, doświadczać nowych rzeczy, otwierać na nowe doświadczenia - tak, by nasza szklanka zawsze była do połowy pełna.
I teraz napiszę coś, w co sama nie do końca wierzę. Otóż chciałabym, abym kiedyś, tfu, tfu, tfu, gdy zostanę zdradzona, potrafiła tytułowe kwiaty wysłać. Po lekturze mam bowiem nieodparte przekonanie, że takie zachowanie dobrze świadczyłoby o mojej dojrzałości i stanie umysłu/ducha. Może nie byłaby to od razu cała wiącha róż... ale chociaż jakiś mały bukiecik... Tak, nie wierzę w to, co piszę. Kolejny dowód na to, co książki potrafią zrobić z człowiekiem :)
K. Miller, Kup kochance męża kwiaty, Zwierciadło, 2011, s. 237.
Myślę, że to dobry poradnik, żeby nauczyć się np. panować nad emocjami oraz co robić, by zachowywać się bardziej dojrzale. Zdecydowanie więc przydałby mi się ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
To, co mi się w tej książce podoba to fakt, że autorka nie mówi: rób tak, tak, tak i tak. Tylko: spróbuj tego, jeśli okaże się dla Ciebie dobre, to okej, jeśli nie, szukaj dalej. Nie ma tu gotowych recept i rozwiązań, jak zachować się wobec zdrady, ale jasno wynika z niej to, że przede wszystkim najpierw powinnyśmy zająć się sobą :)
UsuńKsiążka ma ciekawy motyw :)
OdpowiedzUsuńI piękną okładkę :P
OdpowiedzUsuńTen bukiet róż to raczej trudny do zrealizowania....
OdpowiedzUsuńTak samo myślałam, zanim zaczęłam czytać :) Nie wiem, jakbym się zachowała, gdyby ktoś mnie zdradził, podejrzewam, że chyba jednak wygrałaby opcja z tasakiem... ale o wiele bardziej byłabym z siebie dumna, gdybym potrafiła te kwiaty wysłać :)
UsuńA ja wiarołomnego partnera spoliczkowałam, a kochankę przekonałam że jako kobiety powinnyśmy trzymać sztamę i obydwie zostałyśmy oszukane... Dzięki temu dowiedziałam się co tak naprawdę miało miejsce- okazała się normalną, tyle że naiwną dziewczyną... Ostatecznie stwierdziłam, że powinnam była jej piwo postawić bo dzięki niej przekonałam się z kim mam do czynienia :)
UsuńZgadzam się z tym, że powinniśmy się nieustannie rozwijać i otwierać na nowe doświadcznia oraz uczyć się radzić sobie z trudnymi emocjami. Nie mniej jednak zdrada dla mnie jest czymś niewybaczalnym. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce czasami nie jesteśmy w stanie przewidzieć niektórych naszych zachowań. Okładka książki bardzo fajna:))
OdpowiedzUsuńJa troszkę złagodziłam swoje sądy dzięki lekturze :) I myślę, że chyba jednak wysłałabym te kwiaty, niż przebaczyła mężowi :)
UsuńO kurczę. Bardzo mnie zachęciłaś swoją recenzję. Uwielbiam takie książki, które mówią o o tym, że kobiety mają w sobie zdumiewające pokłady energii i siły psychicznej, o jakie by siebie nie podejrzewały:)
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam takie książki, mogę je czytać ciągle od nowa :) A ta dodatkowa napisana jest świetnym językiem :)
Usuńe tam, pitu pitu...
OdpowiedzUsuńTakiemu zasrańcowi najlepiej przejść przed nosem odstawiona jak żurnala w towarzystwie pana łudząco podobnego do George'a Clooneya. Mina takiego zasrańca z pewnością sprawi że poczujemy się lepiej. A nie tam kwiaty dla kochanki :-)
Haha! To też jest prawda :):):) Tylko poczujemy się lepiej na chwilę, potem trzeba sobie radzić inaczej :)
OdpowiedzUsuńJa na wręczenie kwiatków kochance na pewno bym się nie zdobyła, ale recenzja bardzo fajna ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło i zapraszam do mnie:
papierowyazyl.blogspot.com
A ja mam nadzieję, że jednak potrafiłabym to zrobić - chociaż na pewno jeszcze nie teraz :)
UsuńNie czytałam niestety:(
OdpowiedzUsuńTematyka mnie nie interesuje, odpuszczę sobie
OdpowiedzUsuń