Takie zdanie możemy znaleźć na tylnej okładce książki "Ostatni raz" i właściwie nic więcej mogłabym nie pisać, gdyż dokładnie tak jest. Powieść liczy sobie zaledwie 117 stron, czyta się ją błyskawicznie (podejrzewam jednak, że równie błyskawicznie mogę o niej zapomnieć) i jest to całkiem odprężająca lektura.
Bohaterami "Ostatniego razu" jest dorosłe już rodzeństwo: Garance, Lola, Simon i Vincent. Pierwsze trzy postaci spotykamy w momencie, gdy wybierają się na ślub jakiejś dalekiej krewnej. Jadą bez entuzjazmu, Garance przez całą drogą kłóci się z żoną Simona, Carine, a i on sam nie wydaje się być zachwycony towarzystwem nudnawej i marudnej żony. Tuż przed samą uroczystością rodzeństwo decyduje się zdezerterować i jadą w odwiedziny do Vincenta, który jest przewodnikiem w jakimś zagubionym i (podobno) nawiedzonym zamku. I to są właśnie te "chwile wykradzione dorosłemu życiu". Czwórka bohaterów na moment znów staje się dziećmi, zapominając o zrzędzących żonach, niewiernych kochankach, rozwodach, rachunkach do zapłacenia itd.
I już. Potem, wiadomo, muszą wrócić i znów pełnić swoje role, jednak te kilka godzin, które udało im się razem spędzić, jest jak ożywczy powiew, ucieczka od codziennej rutyny.
Bardzo to prosta opowieść i cieszę się, że autorka zamknęła ją na tak niewielu stronach, bo dzięki temu nie ma tu zbędnych scen czy dialogów. Nie ma też zbędnego moralizowania i psychologizowania, nie poznajemy całego życiorysu bohaterów, nie znamy ich wszystkich problemów - ot, tylko tyle, ile potrzeba. I właśnie w tej prostocie, w tym minimalizmie, tkwi siła tej książki, która przypomina mi taką literacką fotografię, na której utrwalono kilka ulotnych chwila z życia bohaterów.
A. Gavalda, Ostatni raz, Świat Książki, 2010, s. 117.
Z jednej strony - w tej prostocie jest metoda, z drugiej strony - po takich książkach czasami nic nie pozostaje i za kilka miesięcy nie wiadomo, o czym były. Czasami jednak dla kilku chwil przyjemnej lektury też warto!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Lektura była bardzo przyjemna, nie powiem, ale ile z niej będę pamiętać za kilka miesięcy - nie wiem :)
UsuńJezeli będzie okazja przeczytam :)
OdpowiedzUsuńTym bardziej, że dużo czasu Ci to nie zajmie :)
UsuńHmmm.... Wydaje się ciekawa. Czasem przydaje się właśnie taka książka bez zbędnych szczegółów, postaram się ją przeczytać ;) Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńOj tak, minimalistyczna jest ta książka na pewno :)
Usuńlubię takie historie, a akurat ta powieść mi umknęła.. książki anny gavaldy mają swój urok :) polecam 'kochałem ją' i 'po prostu razem'.
OdpowiedzUsuńChciałabym obejrzeć film "Po prostu razem", a "Kochałem ją" wypożyczyłam sobie z biblioteki :)
UsuńO nie, nie lubię takich cienkich książek:)) 117 stron to dla mnie stanowczo za mało, chociaż z drugiej strony wygodnie będzie ją czytać np. w autobusie gdy nie mam miejsca siedzącego, ręka nie boli:))
OdpowiedzUsuńHihi, ja ją sobie wypożyczyłam jakiś czas temu właśnie z tą myślą, że będę mogła za jednym zamachem przeczytać w drodze do pracy, w autobusie :)
UsuńWydawało mi się, że ta książka mnie zaciekawi, ale po twojej ocenie nie będę jej specjalnie szukać. Jeśli kiedyś będę miała okazję przeczytać - skorzystam, a jak nie - nie będę płakać ;D
OdpowiedzUsuńDla mnie jest to miła lektura, ale z gatunku tych "niekoniecznych" :)
OdpowiedzUsuńCzytałam jakiś czas temu. Ot taka lekka lekturka na miłe popołudnie. Nic po sobie jednak nie zostawia.
OdpowiedzUsuń"Nic po sobie jednak nie zostawia" - tak też właśnie sobie myślałam, że za pół roku mogę z niej pamiętać tylko tytuł... :)
UsuńUwielbiam książki do 140 stron ;), tak samo, jak filmy do 90 minut (Allen? - nie wiem, czemu akurat on mi przyszedł do głowy :)). Przypomina się, jak zapytano Idziaka, czy często chodzi do kina i odpowiedział, że tak, tyle że równie często wychodzi stamtąd po 20 minutach - bo jeśli w tym czasie film go nie zaciekawi, to nie ma sensu go dalej oglądać ;)
OdpowiedzUsuńZ krótkimi książkami to jest akurat różnie, czasem jestem zła, że coś ledwo się zaczęło, a już się skończyło. Natomiast filmy, które nie trwają dłużej niż 90 minut uwielbiam, Allan jest świetnym przykładem, właśnie nadrabiam "allenowskie" zaległości :) I tak sobie myślę, że jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się wyjść z kina po 20 minutach, zawsze siedzę do końca, często zgrzytając zębami :P
UsuńPo tytule nie spodziewałabym się takiej lektury. Rozejrzę się za nią, dodaję do czytelniczych planów
OdpowiedzUsuń