"Cudownie zabawna" - tak napisała o "Domu Kalifa" Doris Lessing - i ma rację! Często zdarza mi się spisywać co lepsze/mądrzejsze/zabawniejsze fragmenty powieści - tutaj jednak miałabym problem, co wybrać, zabawnych momentów jest bowiem mnóstwo. Ale od początku.
Tahir Shah pochodzi z angielsko - afgańskiej rodziny, jest podróżnikiem, reżyserem, pisarzem. Kiedy rodzi mu się pierwsze dziecko, osiada w Anglii... i wpada w depresję. Nudzi go mieszczański styl życia, przeszkadza mu angielska pogoda, czuje, że marnuje życie. I wtedy... a co tam! Postanawia wszystko zmienić i przeprowadza się... a co tam! Do Casablanki, do podupadającego Domu Kalifa. I zaczyna się.
Tahir nie zna marokańskiej kultury. Jego przewodnikami zostają trzej dozorcy, których "nabył" wraz z z domem, oraz Kamal, jego asystent, typ mocno niepewny, za to świetnie znający się na wszelkiego rodzaju przekrętach, sztuczkach i półprawdach, bez których w Maroku ani rusz.
Jest prześmiesznie i strasznie jednocześnie. Tahir, aby przywrócić dom do dawnej świetności, zmaga się nie tylko z różnicami kulturowymi, ale i np. dżinnami, bez których zgody nie można nic zrobić, a w których obecność święcie wierzą dozorcy. To, czy jakieś przedsięwzięcie ma szansę na powodzenie, czy też nie, zależy od "baraka", czyli... dobrej energii, jaką dana rzecz lub osoba musi posiadać. Jak wyczuć "baraka"? Ot, tajemnica. To nie wszystko. Tahir zupełnie nie potrafi zrozumieć, że w Maroku nic nie odbywa się w sposób, do jakiego on jest przyzwyczajony. Już same zakupy to dla niego ogromne wyzwanie, gdyż np. owoców nie kupuje się na sztuki. Jeśli ma się ochotę na pomarańczę, to kupuje się ich od razu 20 kilo. Tak samo jest z mięsem. Marzy Ci się pieczony kurczak? Pokaż palcem który, a sprzedawca na miejscu ukręci mu głowę.
Między innymi o takich sprawach traktuje "Dom Kalifa". Autor równie skrupulatnie przedstawia prace, jakie zostały wykonane na jego posiadłości, dzięki czemu czytelnik może sporo dowiedzieć się o marokańskiej sztuce. Jest to również książka o tym, że nie należy bać się zmian, iść za głosem serca i realizować swoje marzenia. Banał? W tej książce absolutnie banałów nie ma! Gorąco polecam jej lekturę! 460 stron przeczytałam w dwa wieczory, z bananem na ustach, zachwycona dialogami, zachwycona Marokiem i Casablanką i, przede wszystkim, zachwycona książką! Polecam!
PS Na zdjęciu autor z rodziną.
T. Shah "Dom Kalifa", Wydawnictwo Literackie, 2011, s. 461.
Miałam Maroko na mojej pracy na studiach i pokochałam ten kraj:D Książkę muszę więc przeczytać. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńPatka - warto :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tą okładkę już. :)
OdpowiedzUsuńHihi, ja też :)
OdpowiedzUsuńCasablanka od zawsze kojarzy mi się z filmem, ale czas by nowe skojarzenia powstały :)
OdpowiedzUsuńZastanawiałam się ostatnio w księgarni czy ją brać i w końcu zdecydowałam się na coś innego, ale po Twojej recenzji żałuję, że tak zrobiłam. Zapowiada się bardzo sympatycznie :)
OdpowiedzUsuńTaki jest świat - w książce jest też mowa o filmie. Wprawdzie tylko wzmianka, ale zawsze :)
OdpowiedzUsuńMagotkowo - a co kupiłaś :)?
Zachęcona, z szerokim uśmiechem na ustach i ogromnymi wymaganiami wyruszę niebawem na poszukiwania tej książki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Dusia - nie rozczarujesz się :)
OdpowiedzUsuńTam chyba jeszcze na mojej literackiej mapie nie byłam. Ostatnio mało książek mnie naprawdę interesuje, o których czytam na blogach, ale tę przeczytam na pewno :).
OdpowiedzUsuńAlinka - a ja mnie ostatnio dopadła jakaś czytelnicza euforia, czytam z entuzjazmem wszystko co wpadnie mi w ręce :) A "Dom Kalifa" jest naprawdę wyśmienity :)
OdpowiedzUsuńBardzo się ciesze, że masz takie pozytywne wrażenie. Mam swój egzemplarz na półce i nie mogę się doczekać, kiedy odwiedzę Casablankę...a co tam!:)
OdpowiedzUsuńKolmanko - zazdroszczę, że lektura jeszcze przed Tobą :) Świetna, ciepła i pozytywna powieść :)
OdpowiedzUsuńW 2 wieczory? Łał! Jestem pod wrażeniem ;-) Przeczytam na pewno ;-)
OdpowiedzUsuń