Uff... po wielkim rozczarowaniu, jakim była książka "Każdej niedzieli", miło spędziłam czas z "Domem w Italii". Peter Pezzelli zawarł w niej wszystko to, co podobało mi się w jego wcześniejszych książkach. Mamy więc człowieka, na którego barki nagle spada ciężar, z którym nie bardzo wie, jak sobie poradzić. Mamy niepowtarzalnym klimat małego włoskiego miasteczka, bohaterowie jedzą dobre, włoskie jedzenie (ależ miałam ochotę na spaghetti w trakcie lektury!) i wszystko, mimo początkowych niepowodzeń kończy się dobrze. Od autora "Kuchni Franceski" naprawdę nie oczekuję niczego więcej :)
Autor tym razem opowiada w gruncie rzeczy banalną historię. Peppi, główny bohater, traci żonę. po tym zdarzeniu nie może znaleźć sobie miejsca w Ameryce, więc postanawia wrócić do korzeni, a więc do Włoch właśnie. Planuje zamieszkać w swoim rodzinnym mulino, czyli młynie, ale z tych planów nic nie wychodzi, gdyż budynek został kompletnie zniszczony. Dlatego też Peppi zmuszony jest zamieszkać u swojego przyjaciela z dzieciństwa, Luci. Początkowo Włochy nie przynoszą mu spodziewanej ulgi. Aby zabić smutek i przygnębienie, mężczyzna oddaje się swoim dwóm pasjom: jeździ na rowerze i uprawia ogród (ach, jakże mi się zamarzyły pomidory zrywane z własnych krzaczków!). Szybko jednak okazuje się, że to nie wystarcza, Peppi popada w jeszcze większą chandrę, a może już nawet w depresję.
Aleeeee... jak już zaznaczyłam, wszystko kończy się dobrze. Peppi poznaje Lucrezię, samotną kobietę, która kilka lat wcześnie straciła męża. I teraz wystarczy umieć dodać dwa do dwóch: samotny mężczyzna + samotna kobieta =... wiadomo :)
Peter Pezzelli opowiada w "Domu w Italii" historię dwojga ludzi, których życie zatoczyło krąg. Nie oznacza to jednak, że już nic ich nie czeka oprócz wegetacji w oczekiwaniu na koniec życia. Zawsze przecież można rozpocząć kolejne koło - co stoi na przeszkodzie? Jest to prosta życiowa prawda, jednak podana w naprawdę przyjemny sposób. W dodatku książki tego autora mają tę właściwość, że czyta się je błyskawicznie: właściwie nie wiadomo kiedy człowieka przewraca ostatnią stronę!
P. Pezzelli, Dom w Italii, Wydawnictwo Literackie, 2011, s. 295.
Świetny tytuł tej recenzji. Daje do myślenia.
OdpowiedzUsuńDzięki :)
OdpowiedzUsuńJuż od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie pomysł na wyzwanie kulinarno- podróżnicze lub śródziemnomorsko- podróżnicze. Hmmm, co by tu z tym począć...Próbować?:)
OdpowiedzUsuńPróbuj! Do wyzwania kulinarnego chętnie podrzucę Ci kilka tytułów, gdyż kulinaria w literaturze uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńJuż zaczynam o tym rozmyślać, to to dobrze rokuje. Nawet tytuł już jest!
OdpowiedzUsuńCzyta się błyskawicznie? oj to chyba nie dla mnie , gdyż lubię powoli rozkoszować się treścią (żartuje). Tak naprawdę książka sama w sobie urzekła mnie i chętnie ją poznam.
OdpowiedzUsuńBrzmi intrygująco. Losy bohaterów nie idą gładko, ani idealnie jak w zegarku- to lubię! Będę się rozglądać ;) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńCiekawa historia, warta przeczytania :)
OdpowiedzUsuńNie czytałam, ale książka na liście. Szczególnie że wszystko się dzieje w słonecznej Italii...
OdpowiedzUsuńCyrysia - na dłuuugie czytanie polecam "Shirley" Bronte :)
OdpowiedzUsuńGabrielle - :)
Taki jest świat - zgadza się :)
Mery - o słonecznej Italii marzę zawsze wtedy, gdy stoję rano na przystanku i marznę :p