Strony

wtorek, 15 marca 2011

96 końców świata


Bardzo podoba mi się tytuł tej książki. Przyjmując, że każdy człowiek to cały świat, więcej: każdy człowiek to wszechświat, to 10 kwietnia 2010 roku 96 światów przestało istnieć. A wraz z nimi runęły światy wielu innych osób: rodziny, bliskich, przyjaciół.

Wiem, że ten wstęp jest nieco patetyczny, ale o tej książce nie da się mówić inaczej. Szczerza? Sama nie do końca wiem, co o niej napisać. Po tym wszystkim, co działo się w mediach, po oskarżeniach, śledztwach i robieniu z tej tragedii taniej sensacji po prostu nie wiem, jakich słów użyć.

Książka Jerzego Andrzejczaka to literacki pomnik wystawiony tym, którzy 10 kwietnia zginęli. Zmarłych wspominają ich najbliżsi, toteż nie powinno dziwić, że mówią o nich w samych superlatywach. Ja natomiast nigdy nie byłam z tymi osobami związana emocjonalnie i utrwalił mi się, głównie z telewizji, nieco inny ich obraz, mnie polukrowany. Ale tak jak mówię: nie jest to absolutnie wada tej książki, gdyż przecież można się tego było spodziewać.

Z drugiej strony warto jednak podkreślić, że książka ta ogromnie mnie wzruszyła, a najbardziej te fragmenty, które pokazują, jak bardzo człowiek jest nieprzygotowany na takie wiadomości. Na wiadomości, które sprawiają, że w jednej chwili cały świat wali się w gruzy...

Kolejną rzeczą na plus jest fakt, że książka ta to głównie wspomnienia. Nie mu tu polityki, roszczeń, pretensji. Jest za to ból i tęsknota tych, którzy pozostali. I wydaje mi się, że właśnie tu, a nie w telewizji, znajdziemy prawdziwe emocje związane z tym wydarzeniem.

Czytałam "96 końców świata" razem z mamą i zgodnie stwierdziłyśmy, że jest to bardzo dobre odskocznia od tego, co serwują media. Tym bardziej teraz, kiedy zbliża się rocznica i na pewno pojawią się pytania, czego nas ta tragedia nauczyła, co się w nas, Polakach, od tego czasu zmieniło?

Gorąco zachęcam do lektury, zwłaszcza teraz, zanim jeszcze wybuchnie cały szum związany ze zbliżającym się dziesiątym kwietnia.

J. Andrzejczak, 96 końców świata, wyd. Skrzat, Warszawa 2011, s. 303.

5 komentarzy:

  1. Mam już dość gadania i pisania o tragedii smoleńskiej, temat mierzi mnie okrutnie, a szczególnie ilość hipokryzji, którą wydarzenie to obrosło. Konsekwentnie omijam wszelkie publikacje i programy na ten temat, bo mam wrażenie, że wałkowany na wszelkie możliwe sposoby, ominął granicę wytyczoną przez zdrowy rozsądek i niepokojąco dryfuje w stronę zabiegów mitotwórczych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jabłuszko - ale ja się z tym całkowicie zgadzam. Bardzo mnie mierzi traktowanie tego wydarzenia jako sensacji medialnej, punktu wyjścia do sporów, kłótni itd. Ale z drugiej strony książka ta daje nieco inne, bardziej osobiste i "ludzkie" spojrzenie na to, co się stało. Poza tym od dawna interesują mnie zagadnienia związane z konfrontacją człowieka ze śmiercią, pisałam o tym pracę magisterską - i to był kolejny bodziec do lektury.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawa pozycja.Szykuję się na nią.
    Myśle, że to lektura bardziej o stracie niż rozrachunkach i wytykaniu sobie, kto za kim płakał i dlaczego tak krótko..
    Tytuł też mnie przekonał, niesamowicie trafnie dobrany, co się rzadko zdarza, bo łatwo przesadzic i przerysować problem.

    OdpowiedzUsuń
  4. W porządku, Skarletko, nie mam nic przeciwko osobom, które mają jeszcze chęć i potrzebę obcowania z wydarzeniami spod Smoleńska :) Wydaje mi się tylko, że ten "ludzki" wymiar spojrzenia i przeżywania tego wydarzenia, którego rzecznikiem ma być prezentowana przez Ciebie książka, będzie, ni mniej, ni więcej, tylko apoteozą i gloryfikacją zmarłych - tak właśnie, jak piszesz w swojej notce. Jeszcze raz przekonamy się, że ludzie ci byli bez skazy i zmazy, a każdy, kto dostrzega w ich życiu i czynach najdrobniejszy cień, dokonuje zamachu na Polskę. No, ale kto chce, niech czyta :)

    OdpowiedzUsuń
  5. wlaśnie Jabłuszko-kto chce, niech czyta:) tym bardziej, ze Ania napisała, iż to odskocznia od tego, co serwują nam media.
    Aniu, pozdrawiamy serdecznie

    OdpowiedzUsuń