"Lekcje włoskiego" to druga po "Kuchni Franceski" książka Petera Pezzelliego, jaką mogłam przeczytać. Tym razem jednak do lektury przystąpiłam z bardzo konkretnymi oczekiwaniami: miały być Włochy, miało być włoskie jedzenie, a książka miała być "ciepłą opowieścią". I wszystko to na jej kartach znalazłam, chociaż znów nie jest to dobrze znany typ powieści realizujący schemat: "pojechałam do Rzymu i zakochałam się we włoskim jedzeniu, a potem uwiódł mnie przystojny Włoch".
Po pierwsze, głównym bohaterami tej powieści są mężczyźni: Carter oraz jego nauczyciel włoskiego, Giancarlo. Powieść rozpoczyna się od dość zabawnej rozmowy między dwoma panami. Amerykanin Carter deklaruje, że chce nauczyć się włoskiego, gdyż zafascynowała go włoska kultura (o której tak naprawdę nic nie wie). Na to Giancarlo pyta wprost: "Jak ona ma na imię?".
Otóż "ona" ma na imię Elena, a Carter po kilku minutach rozmowy dochodzi do wniosku, że "ta albo żadna". I wszystko byłoby dobrze, gdyby tajemnicza piękność następnego dnia nie wyjechała do Włoch. Carter postanawia ją odszukać. I, przy okazji, nauczyć się od Giancarlo włoskiego.
Między uczniem a nauczycielem rodzi się coś w rodzaju przyjaźni, która nie jest łatwa, gdyż Giancarlo to samotnik, od trzydziestu lat nie był w swoim rodzinnym kraju, co wiąże się z pewną tajemnicą (a tajemnica ta ma na imię Antonella). Carter wyrusza do Włoch, w poszukiwaniu swojej miłości. Oczywiście zachwyca się pięknem tego kraju, lecz jednocześnie... chyba nie mogę powiedzieć :) Natomiat Giancarlo, który bynajmniej nie miał w planach ruszać się gdziekolwiek z Rhode Island, niespodziewanie odbywa podróż, która zmieni całe jego życie. Na lepsze? Na gorsze? No pewnie, że nie powiem :)
Mnie ta książka wprawiła w świetny nastrój, a przy lekturze chyba z dwieście razy przesłuchałam TĄ piosenkę. I bardzo spodobał mi się cytat dotyczący biegania:
- Co sprawia, że wszyscy ci ludzie nabierają ochoty, by gnać dookoła boiska przez cały dzień? - Bo to zdrowe. (...) Dobrze działa na ciało, a jeszcze lepiej na głowę.
Nie wiem, czy rym był zamierzony, ale bardzo ładnie to wyszło :)
P. Pezzelli, Lekcje włoskiego, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2010, s.
Po pierwsze, głównym bohaterami tej powieści są mężczyźni: Carter oraz jego nauczyciel włoskiego, Giancarlo. Powieść rozpoczyna się od dość zabawnej rozmowy między dwoma panami. Amerykanin Carter deklaruje, że chce nauczyć się włoskiego, gdyż zafascynowała go włoska kultura (o której tak naprawdę nic nie wie). Na to Giancarlo pyta wprost: "Jak ona ma na imię?".
Otóż "ona" ma na imię Elena, a Carter po kilku minutach rozmowy dochodzi do wniosku, że "ta albo żadna". I wszystko byłoby dobrze, gdyby tajemnicza piękność następnego dnia nie wyjechała do Włoch. Carter postanawia ją odszukać. I, przy okazji, nauczyć się od Giancarlo włoskiego.
Między uczniem a nauczycielem rodzi się coś w rodzaju przyjaźni, która nie jest łatwa, gdyż Giancarlo to samotnik, od trzydziestu lat nie był w swoim rodzinnym kraju, co wiąże się z pewną tajemnicą (a tajemnica ta ma na imię Antonella). Carter wyrusza do Włoch, w poszukiwaniu swojej miłości. Oczywiście zachwyca się pięknem tego kraju, lecz jednocześnie... chyba nie mogę powiedzieć :) Natomiat Giancarlo, który bynajmniej nie miał w planach ruszać się gdziekolwiek z Rhode Island, niespodziewanie odbywa podróż, która zmieni całe jego życie. Na lepsze? Na gorsze? No pewnie, że nie powiem :)
Mnie ta książka wprawiła w świetny nastrój, a przy lekturze chyba z dwieście razy przesłuchałam TĄ piosenkę. I bardzo spodobał mi się cytat dotyczący biegania:
- Co sprawia, że wszyscy ci ludzie nabierają ochoty, by gnać dookoła boiska przez cały dzień? - Bo to zdrowe. (...) Dobrze działa na ciało, a jeszcze lepiej na głowę.
Nie wiem, czy rym był zamierzony, ale bardzo ładnie to wyszło :)
P. Pezzelli, Lekcje włoskiego, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2010, s.
A którą częścia jest :Przepis na życie: ? powiem tylko że lubię takie ksiązki, nic nie poradzę i ładne okładki mają :)
OdpowiedzUsuń"Przepis na życie" napisała Nicky Pellegrino, ale klimat tych książek jest bardzo podobny i bardzo "mój :)
OdpowiedzUsuńaaa faktycznie. pochrzaniły misię nazwiska :) n klimat również i mój :)
OdpowiedzUsuńZgłodniałam ;). Czy powinno mi być smutno, że raczej nie czytam takich książek? W pewnym sensie mi tego brakuje. Znaczy... Twoje recenzje mi uświadamiają, że brakuje.
OdpowiedzUsuńMary - mogły się pomylić :) Ja też nie nie poradzę na to że ciągnie mnie do takich lektur :)
OdpowiedzUsuńAlinko - ja te książki czytam na zmianę z pozycjami "smutniejszymi", dla równowagi, chociaż jesienią chyba jednak wolę takie "włoskie" klimaty :) Poza tym... zawsze można nadrobić :)
Jak w końcu zabiorę się za "Tysiąc dni w Wenecji" i "Tysiąc dni w Toskanii" to przerzucę się na ten cykl. :)
OdpowiedzUsuńPiękna okładka i ciekawie zapowiadająca się historia.
OdpowiedzUsuńCo prawda z Italią nie mam najlepszych skojarzeń - bo dużo lepiej czułam się wśród Hiszpanów - ale i tak jestem ciekawa tej pozycji :)
Vampire_Slayer - a ja znowu mam w planach rozpocząć ten cykl o którym piszesz :)
OdpowiedzUsuńFutbolowa - okładki książek tego autora rzeczywiście są bardzo ładne - mnie też się podobają :) Natomiast z Italią mam skojarzenia jak najlepsze, głównie za sprawą mojej przyjaciółki :)
Ohoho, a to mnie skusiłaś! :D Co prawda już wcześniej słyszałam o tej książce, ale Twoja recenzja spowodowała zaostrzenie moich pazurków :))
OdpowiedzUsuńBardzo interesują mnie książki podobne do tej (tematyką) - de Blasi, Pezzelli właśnie; "Moje życie we Francji" to jednak jedyna lektura, jaką miałam dotychczas przeczytać o wszystkich tych wspaniałych krajach.
Skarletko, a Ty czytaj "Wiwisekcję", a nie się włochami zajmujesz ;)))
Włochami z dużej, za szybko pisałam :)
OdpowiedzUsuńAnuś, a dlaczego nie przyznałaś się, że nie tylko słuchasz tej piosenki, ale i potrafisz pięknie ją śpiewać?:):):)
OdpowiedzUsuńHiliko - ja też mam ogromną ochotę na de Blasi, tzn. na jej książki :)
OdpowiedzUsuńA ostatnia uwaga - bardzo słuszna :))))) Książka jednak nie bardzo mieści mi się w torebce i stąd mam opóźnienia :)
Anonimowa Anno - nie tyle pięknie, co głośno :) I z Tobą w duecie :)
chyba muszę kolejną książkę dodać do świątecznej listy ;)
OdpowiedzUsuńmam to na swojej półeczce, też czytałąm "Kuchnię Francescki"-lubię książki z wątkiem kulinarnym. Ale te lekscje włoskiego trochę mnie zniechęcają, zaczęłam oglądać film i mi się nie spodobał ,ale mam nadzieję ,że to nie był film na motywach powieści Pezzellego.
OdpowiedzUsuńSkarletko, chyba z torbami pójdę! Na prezenty książkowe wydałam już tyle ,że aż drżę, co rodzina powie :-). Postne Święta chyba... . A tu kolejne pozycje kuszą. W empiku się zainstaluję i będę czytać, czytać... .
OdpowiedzUsuńIsabelle - mój Mikołaj w tym roku zbankrutuje :)
OdpowiedzUsuńMag - a jaki film oglądałaś? Bo nie słyszałam, żeby książka została sfilmowana.
Anulko -hihih, w tym roku będziesz miała strawę dla ducha, nie dla ciała :)
Mam ją! Mam ją!
OdpowiedzUsuńI mam nadzieję, że nie rozczaruje mnie jak de Blasi :)