Strony

czwartek, 5 sierpnia 2010

Run, baby, run!* (Urodzeni biegacze - Christopher McDougall)


Czytałam "Urodzonych biegaczy" i nie wierzyłam. W końcu czytam książkę, która przedstawia fakty, nie fikcję. I okazało się, że jestem człowiekiem małej wiary, gdyż w niektóre akapity, a nawet całe rozdziały, nie byłam w stanie uwierzyć. Ale cóż... jak już ktoś dawno temu mądrze temu powiedział, prawda jest dziwniejsza od fikcji, gdyż fikcja musi być prawdopodobna, a prawda nie.

Słyszeliście kiedyś o plemieniu Tarahumara? Ja przez długi czas też nie, ale nie ma się co dziwić: jego członkowie nie pragną ani rozgłosu, ani kontaktu z cywilizacją. Co ich wyróżnia? Fakt, że prawdopodobnie są najlepszymi biegaczami na świecie. I to było pierwszą rzeczą, w którą ciężko mi było uwierzyć.

Członkowie tego plemienia, bez żadnego przygotowania i treningów potrafią przebiec kilkaset kilometrów, bez zmęczenia i zadyszki. Co więcej: kilka kilometrów przed finiszem przyspieszają. A wszystko to w ekstremalnych warunkach: 3000 km na poziomem morza, w ponad czterdziestostopniowym upale, w górzystym terenie... Niezwykłe!

Dlaczego autor, Christopher McDougall zainteresował się tymi ludźmi i napisał o nich książkę? Otóż w wieku czterdziestu lat, po latach uprawiania sportów ekstremalnych, zaczął biegać. I tutaj spotkała go niemiła niespodzianka: co chwila łapał jakąś kontuzję. O Biegających Ludziach dowiaduje się przypadkiem w Meksyku. Biegają oni boso lub w sandałach własnej konstrukcji i właściwie nie widzą, co oznacza słowo "kontuzja".

Napisanie tej książki stało się dla autora pretekstem, by przedstawić najtrudniejsze maratony świata i najwybitniejszych biegaczy. Jednak zaznaczam: nie mówimy to o sytuacji, jaka czasami przytrafia się każdemu: po wejścia na wagę i załamaniu rąk, wbijamy się w przyciasne dresy i zmuszamy do przebiegnięcia kilku kilometrów, by potem móc założyć ubranie o rozmiar mniejsze. Nie. Z książki wynika, że bieganie może być czymś więcej: oderwaniem się od ziemi, transem, kiedy ciało zaczyna poruszać się samoistnie, właściwie bez udziału i woli biegnącego - i tak, okazuje się, można przebiec setki kilometrów.


To, co jeszcze zwróciło moją uwagę w tej książce to sposób w jaki autor przedstawia bieganie. Dla niego jest to coś, co każdy człowiek ma głęboko zakorzenione. Bieganie to ucieczka przed zagrożeniem i kłopotami. Pokazuje, że np. po 11 września w Stanach ludzie zaczęli masowo biegać: to była ich odpowiedź na zagrożenie. Odpowiedź jak najbardziej pierwotna, być może nawet nieuświadomiona.

Niesamowita lektura, która mi, wiecznie początkującej biegaczce uświadomiła coś oczywistego: w bieganiu nieważne jest to, ile przebiegniesz i ile kalorii spalisz. Ważny jest sam bieg: pierwotny, mający w sobie coś metafizycznego. I mam ochotę spróbować: koniecznie na boso!

* Tytuł jest nawiązaniem do piosenki jednego z moich ulubionych zespołów:


Ch. McDougall, Urodzeni biegacze, wyd. Galaktyka, Łódź 2010, s. 323

13 komentarzy:

  1. Niesamowite... Po pierwsze ten mądry "ktoś" miał świętą rację, o czym się sama przekonałam, a po drugie... bieganie naprawdę jest cudowne i jest naturalną reakcją na zagrożenie, ale go nie znoszę z całego serca ^^.
    Książkę muszę przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. aż bym sobie poszła pobiegać, gdybym mogła...:) zapomniałam Ci Aniu napisać jeszcze przedtem, że ślicznie tu teraz u Ciebie (dawniej też było ładnie, ale teraz jest jeszcze ładniej)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś biegałam, dużo... .Może znów zacznę? Forest Gump, mój ulubiony filmowy bohater, od razu skojarzył mi się z książką :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawe, na pewno przeczytam. Ale ja o czym innym - dzięki, że przypomniałaś mi Garbage! Z chęcią bym ci trzasnęła taki makijażyk:)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja słyszałam właśnie o tym plemieniu, nie mam pojęcia gdzie co prawda, ale zawsze :)
    Jeśli chodzi o bieganie to u mnie ciężko, 3 dni pobiegam, potem mam takie zakwasy, że wyję do księżyca, a potem już mi się nie chce:D Wolę siłownię;p
    Wpisuję na listę!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie znoszę biegania. Autentycznie - w szkole organizowałam strajki przeciwko bieganiu na długie dystanse. Dlatego zawsze miałam niskie oceny z wfu i naganne zachowanie ;)
    Lubię biegać tylko w wypadku piłki nożnej - wtedy żaden kilometr nie jest dla mnie przeszkodą, mogę walczyć do upadłego.

    Chętnie sięgnę po tę książkę. W końcu traktuje o sporcie - mojej miłości.

    OdpowiedzUsuń
  7. To ja wyjątkowo odpowiem na komentarze zbiorowo: przez całą podstawówkę i liceum nienawidziłam biegania. Nie byłam w stanie przebiec 600 metrów bez zatrzymywania się. Zaczęłam biegać dopiero na studiach i tutaj wszystko się zmieniło. Bo co innego biegać na czas po bieżni, a co innego dla przyjemności w lesie, z przyjaciółką u boku. Moja kondycja jest słaba, nie biegam dużo i często, ale odtraumatyzowałam sobie ten sport i jest to jedyna dyscyplina, do której jestem przekonana. A po tej lekturze jeszcze bardziej, gdyż pokazuje ona, że bieganie może byc doznaniem metafizycznym, duchowym... i tak bym biegać chciała, chociaż proste to na pewno nie jest.

    Pani La Mome - chętnie bym sobie dała taki zrobić komuś, kto potrafi. Ja nie potrafię, sprawdziałam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. lubię taki prawdziwe historie, które poszerzają wiedzę, a jednocześnie nie są zbiorem suchych faktów :)
    O sporcie lubię czytać, lubię go oglądać, choć samego biegania nie lubię :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Właśnie zakupiłam Mężowi:) Opowiadał mi o niej, bo czytali w 3. To oryginalne i ciekawa historia.

    Skarletko nie Ty jedna nienawidziłaś biegania ... ja osobiście myślę, że szkoła idealizuje i wyolbrzymia problem "we-efu" zamiast robić z niego przyjemność - stąd takie traumy:))

    OdpowiedzUsuń
  10. Edith - ja także lubię takie książki, chociaż sport moją ulubioną tematyką nie jest :)

    Moni - też słuchałam w Trójce, ale zgubiłam się w którymś momencie i doczytałam sobie to, czego nie usłyszałam :) Z ostatnim stwierdzeniem też się zgadzam: w szkole na wf za dużo rzeczy dzieje się na siłę: pamiętam sytuacje, że naprawdę nie byłam w stanie czegoś zrobić (np. ustać na rękach przez ileś tam sekund), a nade mną stała nauczycielka i straszyła jedynką... Obserwuję teraz moją siostrę cioteczną, która jest w gimnazjum i widzę, że historia się powtarza. Sylwia jest wysportowaną osobą, tańczyła przez długi czas w zespole przy domu kultury... natomiast wfu nienawidzi i juz kombinuje zwolnienia na nieistniejące dolegliwości. Znam to aż za dobrze :)

    OdpowiedzUsuń
  11. też po raz pierwszy słyszę o takich ludziach. Ja zawsze byłam świetna z wefu, a na studiach niestety odpuściłam sobie...

    OdpowiedzUsuń
  12. Tytauł skojarzył mi się Forestem:p Lubię biegać, ale niestety zrezygnowałam z tego:p A co do zespołu - słyszałam kilka piosenek, ale jakoś nie przepadam szczególnie:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetna książka, wbrew pozorom nie tylko dla fanów biegania! Ten najstarszy sport w historii staje się tłem wyjątkowej opowieści o człowieku. O słabościach, o nadzwyczajnej sile, o pragnieniu doskonalenia, o odkrywaniu prawdy o sobie samym. Czyta się bardzo dobrze, szczególnie druga połowa książki „biegnie” szybko i kończy się niepostrzeżenie, kiedy jeszcze mamy apetyt na dalszą drogę.
    Zaskakujące informacje nie tylko o bieganiu i o sporcie, ale w ogóle -o możliwościach człowieka – fizycznych i duchowych. Motywuje, wcale nie koniecznie do rzucenia się pędem w bieg, ale do zastanowienia się nad własnym życiem pod kątem aktywności, diety, zdrowia, przekonań i wleu innych kwestii. Czy w naszym przypadku czynią nasze życie lepszym, czy wprost przeciwnie – przyczyniają się do jego pogorszenia?
    Poza tym – tę rzecz o bieganiu łatwo przenieść na grunt życia codziennego – czyż nie warto byłoby spróbować ŻYĆ tak, jak BIEGAJĄ członkowie Tarahumara? Ta myśl przede wszystkim pozostała mi w głowie po tej lekturze. Można biegać i BIEGAĆ, można żyć i ŻYĆ…
    Przeczytajcie – nie o bieganiu, ale o pokonywaniu słabości, odkrywaniu zdolności, czerpaniu radości.
    WARTO
    recenzja: karolkol@gmail.com

    OdpowiedzUsuń