Proszę Państwa, dziś będę pisać o sztuce. Sztuce kulinarnej :) I mam lekką tremę, gdyż recenzji książki kucharskiej jeszcze tutaj nie pisałam (w ogóle nigdzie nie pisałam).
Nie będę ściemniać, że jestem wegetarianką, bo nie jestem. Co prawda serce nie bije mi szybciej na widok krwistego kotleta, bo czerwonego mięsa nie jem, ale już ryby i drób - czemu nie?
Jestem natomiast osobą, która nie lubi żywieniowej monotonii i lubię sobie urozmaicać menu. A kuchnia wegetariańska świetnie się do eksperymentów kulinarnych nadaje, gdyż zaczynam kombinować: co zamiast udka? Jak ugotować zupę bez mięsa? Czym zastąpić mięso w sosie?
Książka "Kuchnia wegetariańska z fantazją" stoi na mojej kuchennej półce już od jakiegoś czasu i sprawdza się. Pierwsze, na co zawsze zwracam uwagę, to składniki przepisów. Część książek kucharskich, które pojawiają się w Polsce, jest zupełnie nieprzystosowana do polskich realiów, gdyż pewnych produktów zwyczajnie kupić się nie da, a ja ich nazwy widzę pierwszy raz na oczy.
Tutaj ten problem w zasadzie nie występuję, gdyż nawet jeśli pojawia się jakiś "egzotyczny" składnik, to można z niego albo zrezygnować, albo czymś go zastąpić - poza tym 99,9 procent przepisów jest do wykonania w polskiej kuchni.
Wiem, bo testowałam :) Korzystając z dobrodziejstw, jakie daje lato, szukałam przepisów, w których są szparagi, bakłażany pomidory itp.
A że nie byłabym sobą, gdybym nie wprowadziła własnych modyfikacji, oto moja wersja czegoś, co w książce nazywa się kiszem z brokułami i porem (u mnie są szparagi i pomidor, gdyż doszłam do wniosku, że brokuł i por mogą w parze wystąpić zimą): Pyszności :)
To, co mi się w książce bardzo podoba, to praktyczne informacje, co można przygotować z produktów niezbędnych w diecie wegetariańskiej, informacje o warzywach sezonowych i wiele praktycznych wskazówek. Nauczyłam się np. podawać kalafiora z rodzynkami, doprawiać szpinak skórką cytrynową, przejadłam się ziemniaczkami ze śmietaną (moja mama swoją część owinęła boczkiem :)) ) i tostami serowymi (zrobiłam w wersji "hard core" z piwem), a surówkę z jabłek i kapusty doprawiłam kminkiem, którego podobno nie lubię.
I jeszcze coś: praktycznie nie występuje tu soja. Miałam kilka lat temu trzyletni epizod z wegetarianizmem i jadłam soję non stop. Skończyło się tym, że nie mogę na nią patrzeć.
Nie wiem, czy przypadkiem jeszcze kiedyś nie napiszę o tej książce, gdyż niestety mam brzydką cechę: lubię się chwalić, gdy mi coś wychodzi. A przepisy z tej książki udają mi się nadzwyczajnie :) Inna kwestia, że książka jest prześwietnie wydana: kolorowa okładka to dopiero początek, w środku jest mnóstwo zdjęć i po prostu chce się po nią sięgać.
Polecam - jeśli nie do własnej kuchni, to dla koleżanki - wegetarianki, którą prezent na pewno ucieszy :)
* tytuł zaczerpnęłam z okładki
K. Schinharl, S. Dickhaut, Kuchnia wegetariańska z fantazją, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 160.
Nie będę ściemniać, że jestem wegetarianką, bo nie jestem. Co prawda serce nie bije mi szybciej na widok krwistego kotleta, bo czerwonego mięsa nie jem, ale już ryby i drób - czemu nie?
Jestem natomiast osobą, która nie lubi żywieniowej monotonii i lubię sobie urozmaicać menu. A kuchnia wegetariańska świetnie się do eksperymentów kulinarnych nadaje, gdyż zaczynam kombinować: co zamiast udka? Jak ugotować zupę bez mięsa? Czym zastąpić mięso w sosie?
Książka "Kuchnia wegetariańska z fantazją" stoi na mojej kuchennej półce już od jakiegoś czasu i sprawdza się. Pierwsze, na co zawsze zwracam uwagę, to składniki przepisów. Część książek kucharskich, które pojawiają się w Polsce, jest zupełnie nieprzystosowana do polskich realiów, gdyż pewnych produktów zwyczajnie kupić się nie da, a ja ich nazwy widzę pierwszy raz na oczy.
Tutaj ten problem w zasadzie nie występuję, gdyż nawet jeśli pojawia się jakiś "egzotyczny" składnik, to można z niego albo zrezygnować, albo czymś go zastąpić - poza tym 99,9 procent przepisów jest do wykonania w polskiej kuchni.
Wiem, bo testowałam :) Korzystając z dobrodziejstw, jakie daje lato, szukałam przepisów, w których są szparagi, bakłażany pomidory itp.
A że nie byłabym sobą, gdybym nie wprowadziła własnych modyfikacji, oto moja wersja czegoś, co w książce nazywa się kiszem z brokułami i porem (u mnie są szparagi i pomidor, gdyż doszłam do wniosku, że brokuł i por mogą w parze wystąpić zimą): Pyszności :)
To, co mi się w książce bardzo podoba, to praktyczne informacje, co można przygotować z produktów niezbędnych w diecie wegetariańskiej, informacje o warzywach sezonowych i wiele praktycznych wskazówek. Nauczyłam się np. podawać kalafiora z rodzynkami, doprawiać szpinak skórką cytrynową, przejadłam się ziemniaczkami ze śmietaną (moja mama swoją część owinęła boczkiem :)) ) i tostami serowymi (zrobiłam w wersji "hard core" z piwem), a surówkę z jabłek i kapusty doprawiłam kminkiem, którego podobno nie lubię.
I jeszcze coś: praktycznie nie występuje tu soja. Miałam kilka lat temu trzyletni epizod z wegetarianizmem i jadłam soję non stop. Skończyło się tym, że nie mogę na nią patrzeć.
Nie wiem, czy przypadkiem jeszcze kiedyś nie napiszę o tej książce, gdyż niestety mam brzydką cechę: lubię się chwalić, gdy mi coś wychodzi. A przepisy z tej książki udają mi się nadzwyczajnie :) Inna kwestia, że książka jest prześwietnie wydana: kolorowa okładka to dopiero początek, w środku jest mnóstwo zdjęć i po prostu chce się po nią sięgać.
Polecam - jeśli nie do własnej kuchni, to dla koleżanki - wegetarianki, którą prezent na pewno ucieszy :)
* tytuł zaczerpnęłam z okładki
K. Schinharl, S. Dickhaut, Kuchnia wegetariańska z fantazją, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 160.
Skarletko, coś dla mnie, "niemięsojada" od kilkunastu lat :-))))))))))))))0
OdpowiedzUsuńKochana, ja tu się ograniczam i bardzo mało jem, a Ty mi tu takie pyszności pokazujesz. Jak tu być wytrwałym? ;)
OdpowiedzUsuńAnulko - ja wytrwałam jakieś trzy, może cztery lata. Nie jem mięsa codziennie, ale jednak zdarza mi się. Nie zmienia to faktu, że chętnie sięgam po wegetariańskie przysmaki :)
OdpowiedzUsuńVampire_Slayer - ja teraz jak na swoje standardy też nie jem dużo, bo jest mi za gorąco, ale z dwojga złego lepsza sałatka niż schabowy :P
Widzę wpływ Julii Child na ten wpis:))) Uwielbiam kisz (quiche?) Ja daje do niego co mam pod ręką. Ostatnio zielony groszek:)
OdpowiedzUsuńTusieńko - jest fajny przepis na zupę z zielonym groszkiem - jak upały trochę miną, to zrobię :) Julia Child jest moją aktualną idolką - aż tak bardzo to widać :))))?
OdpowiedzUsuńWidać, widać!!! Obejrzałam wczoraj film Julia&Julia, więc wyczuwam to na odległość. I wcale Ci się nie dziwię, bo moją też jest.Będąc więc pod wpływem,z rozbiegu upiekłam dziś Brownies. Przepis jest na moim drugim blogu:))
OdpowiedzUsuńZdecydowanie czuje się zachęcona do zakupu. Uwielbiam książki kucharskie, kuchnie wegetariańską cenię (przez 10 lat nie jadła ani mięsa ani ryb). Biegnę do księgarni!
OdpowiedzUsuńTusieńko - drugi blog znalazłam, ale przepisu już nie :(
OdpowiedzUsuńMarrakujo - ja nie byłam tak wytrwała, ale lubię bezmięsne gotowanie. Będziesz zadowolona z książki - naprawdę inspiruje do kulinarnych szaleństw :)
mmm, kisz wygląda przepysznie. Ja też nie lubię czerwonego mięsa i od kilku miesięcy w ogóle ograniczam jego spożywanie. Czasem jednak rzeczywiście brakuje mi pomysłów na nowe jedzenie bez mięsa (szczególnie, że moja rodzina to typowe mięsojady. Właśnie w kuchni pruży się indyk w brzoskwiniach) i chyba poszukam jakichś przepisów u mnie w domu, bo mam całą szafkę z książkami kucharskimi, z których bardzo rzadko ktokolwiek korzysta.
OdpowiedzUsuńJa musiałam moją mamę kilu sztuczek nauczyć, bo już od ponad 3 lat nie jem mięsa:)
OdpowiedzUsuńNyx - ja mam dwie swojej ulubione książki kucharskie i ta chyba będzie trzecią. Prawda jest taka, że przepisów coraz częściej szukam w internecie, co nie zmienia faktu, że gotując z książką pod ręką, czuję się bardziej profesjonalnie :)))
OdpowiedzUsuńSaro - gratuluję :)
Jedna z moich bliskich koleżanek jest wegetarianką i zawsze mam problem co dla niej przygotować. Ta książka to skarb, dzięki.
OdpowiedzUsuń