wtorek, 2 października 2018

Historia wyciągnięta z pudła na rupiecie (Recenzja książki Gospoda pod Bocianem Katarzyny Drogiej)

Był taki moment, że, jak to się mówi, pasjami czytałam wszelkiego rodzaju sagi i opowieści rodzinne, potem musiały one ustąpić miejsca kryminałom i thrillerom. Książka Katarzyny Drogiej przypomniała mi, jak bardzo lubię dobrą literaturę tego typu. Zaznaczam: dobrą literaturę. A Gospoda pod Bocianem bez wątpienia jest dobrą książką.





W jednej z recenzji Gospody przeczytałam, że jak już (Katarzyna Droga) znajdzie stare pudło z bibelotami, musi się z tego urodzić jakaś historia. I urodziła się: historia, od której nie mogłam się oderwać, taka normalna i egzotyczna zarazem. Wspomniane stare pudło nie jest tu żadną przenośnią: autorka, będącą jednocześnie jedną z bohaterek powieści, znajduje wśród różnych szpargałów przeznaczonych do spalenia stary, tekturowy album ze zdjęciami. Na jednym z nich napis: Zakład Braci Bogosz. Kalinowo 1942. I zaczyna się: zaczyna się podróż w przeszłość, odkrywanie rodzinnych tajemnic, opowiadanie historii, które domagają się opowiedzenia.

A wszystko zaczyna się pod koniec XIX wieku, kiedy to Henryk Bogosz zostaje właścicielem Gospody pod Bocianem. Rodzą mu się dzieci, w końcu tym dzieciom również rodzą się dzieci, które rodzą kolejne dzieci. Śluby, chrzty, pogrzeby i zwykłe, codzienne życie. A w tle Historia: dwie wojny, życie między wojnami i życie po wojnie. Wszystko to zaś ma wpływ na teraźniejszość, bowiem losy rodzin są jak drzewa o rozwichrzonych gałęziach, splatają się ze sobą na wiele sposobów.

Czytając Gospodę pod Bocianem, miałam nieodparte skojarzenie z Marią Dobrowską i jej epicką powieścią Noce i dnie. Powieścią, której nie skończyłam, gdyż byłam za młoda, gdy po nią sięgnęłam. Wtedy nieco mnie nużyły te opisy codziennego krzątactwa, zabiegania o byt, problemy małżeńskie i troska o dzieci. Teraz, gdy mam o piętnaście lat więcej, potrafię się w takiej prozie rozsmakować. Prozie, która pokazuje, że każde życie może być piękne i ciekawe, nawet (a może zwłaszcza?), gdy jest ono ciche i proste. Tosia Bogosz, którą poznajemy, gdy ma lat osiemnaście, a rozstajemy się z nią, gdy umiera w otoczeniu dzieci i wnuków, wyrasta na postać wręcz mityczną: niezłomną Matkę - Polkę, której nie złamią żadne trudności. Z drugiej zaś strony jest tylko kobietą, bezbronną wobec tego, co przygotował dla niej los, ale radzącą sobie z nim najlepiej, jak można. Wspaniała postać!

Katarzyna Droga opowiedziała historię kilku pokoleń rodziny Bogoszów z ogromną lekkością, to znów jedna z tych książek, gdzie słowa płynnie przechodzą w zdania, zdania w akapity, a te w rozdziały, od których nie można się oderwać, ale chciałoby się jednocześnie, żeby książka się nie skończyła. I przyznam, że jest dla mnie ta autorka odkryciem: wcześniej kojarzyłam ją z pracy dziennikarskiej i redaktorskiej. Tymczasem pisarką jest świetną, w czym - mam nadzieję - utwierdzą mnie jej wcześniejsze książki, po które w najbliższym czasie zamierzam sięgnąć.

Na koniec dodam, iż kolejny raz żałuję, że tak słabo znam przeszłość swojej rodziny. Że nie pytałam, kiedy żyły osoby, które mogłam zapytać. Zastanawiam się, ile historii takich jak ta przepadło. Historii, których już nikt nie opowie. A szkoda.

Katarzyna Droga, Gospoda pod Bocianem, Editio, 2018, s. 328.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz