niedziela, 15 grudnia 2013

Na kozetce u seksuologa (Pan od seksu - Zbigniew Lew-Starowicz)

Tytuł: Pan od seksu
Autor: Zbigniew Lew-Starowicz
Wydawnictwo: Znak Literanova
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 235

Zbigniew Lew-Starowicz - któż nie zna tego sympatycznego Pana, który bardzo często wypowiada się w mediach na tematy związane z seksem?

Po jego autobiografię sięgnęłam z czystej ciekawości i spodobało mi się już pierwszych kilka zdań:

Prędzej czy później na każdym spotkaniu towarzyskim musi pojawić się temat mojej pracy. "Ty jesteś teoretykiem, a ja praktykiem" - mówią standardowo panowie. Uśmiecham się grzecznie, również standardowo, ale nie przedstawiam ani żadnych statystyk, ani nie bronię swojego dobrego imienia - bo to trochę śmieszne. Rozumiem mechanizm rywalizacji - mężczyźni przecież ciągle muszą ze sobą współzawodniczyć w pracy, na polowaniu i przy stole, a seksuolog zajmuje się dziedziną, która dla panów jest szczególnie żywotna, jest więc dla nich sola w oku. 

I powiem to od razu: mimo zapowiedzi na okładce, że jest to biografia osoby, która w swoim gabinecie przyjmowała polityków i mafiosów, która sztuki kochania uczyła w wojsku i w PGR-ach i która spotkała się chyba ze wszystkimi możliwymi problemami dotyczącymi sfery intymnej - sensacji w tej książce nie znajdziecie. Gdybym miała określić ją jednym słowem, byłoby to słowo "taktowna". Wydaje mi się to zresztą zupełnie normalne, byłabym bowiem mocno zdziwiona, gdyby nagle osoba, której pacjenci zwierzają się ze swoich najbardziej intymnych doświadczeń i którą obowiązuje przecież tajemnica zawodowa, nagle zaczęła operować nazwiskami i szczegółami. Sensacyjna więc ta książka na pewno nie jest.

Mało w niej również o życiu prywatnym "pan od seksu". Owszem, opowiada o swoim dzieciństwie, latach spędzonych na uczelni wojskowej, o pierwszych pracach i pacjentach (bardzo ogólnikowo, oczywiście), ale o życiu osobistym Lwa - Starowicza nie ma prawie nic. Dwie żony, dwie córki, których imion nie podaje, troszkę o tym, jak spędza wolny czas. Głównym tematem tej książki jest jego praca, seksuologia, podejście Polaków do seksu. To dobrze? To źle? Nie wiem, wszystko zależy od oczekiwań, z jakimi przystąpi się do lektury.

Mnie czytało się ją bardzo dobrze, właśnie dlatego, że nie jest to lektura nastawiona na szokowanie i skandal. Sam Lew-Starowicz jawi się jako osoba pracowita jak mrówka (odsyłam do Wikipedii, jeśli chcecie zweryfikować ten pogląd) i prawdziwy profesjonalista w swojej dziedzinie. Swoją drogą, obejrzyjcie uważnie ten teledysk zespołu Kombi... dla mnie było to spore zaskoczenie :)



niedziela, 1 grudnia 2013

Czytanie... pod książkową choinką!

Wyjątkowo nie mogę doczekać się w tym roku Świąt. I chociaż tłumy w sklepach, przedświąteczna panika, że jeszcze tyle do zrobienia i dylematy w trakcie wybierania prezentów nie specjalnie mnie kręcą - to pieczenie pierników, pakowanie wspomnianych prezentów i ubieranie choinki już tak! No właśnie... choinki :)

wtorek, 5 listopada 2013

Shall We Dance? (Czarne Tango - Lena Oskarsson)

Tytuł: Czarne Tango
Autor: Lena Oskarsson
Wydawnictwo: Czarna Owca (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 327

Jeśli nie przekonałam Was do sięgnięcia po książki Leny Oskarsson recenzją Placu dla dziewczynek, mam nadzieję, że uda mi się tego dokonać teraz. Czarne tango jest bowiem kontynuacją Placu, chociaż pisarka trochę gra tu na nosie czytelnikowi. Nie tylko bowiem zaprzecza, jakoby to ona, Lena Oskarsson, była autorką pierwszej części, lecz zdaje się mówić coś w rodzaju: - Ale się dałeś nabrać, czytając "Plac", naprawdę uwierzyłeś, że tak było? Brzmi intrygująco? To dobrze, bo i cała książka taka jest :)

W trakcie lektury Czarnego tanga powtórzyło się kilka sytuacji, które znałam już z pierwszej części. Przede wszystkim fabuła została tak skonstruowana, że nie ma szans, aby poznać tożsamość zabójcy wcześniej, niż autorka zachce ją zdradzić. Jednocześnie zaś znowu podejrzewałam wszystkich i bardzo, naprawdę bardzo chciałam, żeby zabójcę znaleziono. Ofiarą jest bowiem mała, smutna dziewczynka, której było mi ogromnie żal, zanim jeszcze znaleziono jej ciało w mrowisku... Tak, w mrowisku! Podejrzenia od razu kierują się w stronę jednej osoby, ale z góry wiedziałam, że to by było zbyt proste.

Kolejny raz Lena Oskarsson ledwo napomina o pracy policji, oddając inicjatywę Marianne Fogler - psycholożce w stanie spoczynku, która nie bardzo radzi sobie z własnymi problemami. Ma ona twardy orzech do zgryzienia: przestępstwo popełniono w nocy, kiedy nad jeziorem Skiresjon miał miejsce maraton Czarnego Tanga i w okolicy kręciło się mnóstwo obcych. To właśnie ono przyciągnęło na prowincję rodziców zamordowanej dziewczynki: Anne-Marie, autorkę popularnego bloga oraz jej uzależnionego od słowa "eko" męża. 

Jak to zwykle w przypadku dobrych, skandynawskich kryminałów bywa, jest nieco posępnie, ludzie nie są sympatyczni i skrywają wiele mrocznych tajemnic. Wydarzenia natomiast zostają przedstawione w taki sposób, że na początku nie do końca wiadomo, o co chodzi. Aby się tego dowiedzieć, konieczne są retrospekcje, dzięki którym poznajemy kilku ponurych faktów sprzed lat. Jak łączą się z teraźniejszością? Odpowiedzi poszukajcie w książce, warto!

Na marginesie muszę koniecznie dodać, że rośnie mój apetyt na książki z Czarnej Serii. Do teraz przeczytałam ich zaledwie kilka, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że znajdują się w niej same dobre pozycje. Macie jakieś swoje ulubione tytuły z tej serii?


niedziela, 3 listopada 2013

Zbrodnia w sąsiedztwie Muminków (Plac dla dziewczynek - Lena Oskarsson)

Tytuł: Plac dla dziewczynek
Autor: Lena Oskarsson
Wydawnictwo: Czarna Owca
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 388

Melduję, iż trafiłam na kolejną bardzo ciekawą autorkę kryminałów :) 

W moim posiadaniu znalazła się książka Czarne tango Leny Oskarsson, jednak nauczona tym doświadczeniem stwierdziłam, że zanim po nią sięgnę, zapoznam się z tym, co autorka napisała wcześniej. A napisała Plac dla dziewczynek, książkę, której akcja dzieje się nad malowniczym, choć nieco ponurym jeziorem Skiresjon, niedaleko miejsca, gdzie urodziła się Astrid Lindgren. 

Zaczyna się nieco banalnie: sielską atmosferę małego miasteczka burzy morderstwo. Ginie młoda kobieta, która zdaje się nie mieć wrogów i która odbierana była jaka ciepła, uczynna osoba. Jakiś czas potem dochodzi do kolejnej zbrodni - ofiarą ponownie jest młoda kobieta, która zdaje się nie mieć wrogów... itd. Przypadek? Czy może dzieło seryjnego mordercy? Ale zaraz! Skąd seryjny morderca na szwedzkiej prowincji?

Lokalna policja prowadzi śledztwo tak, że od razu wiadomo, że niczego nie odkryje. Cała nadzieja w Zuzie Wolny, emigrantce z Polski, która zaczyna węszyć na własną rękę i przy okazji romansować z funkcjonariuszem. 

W książce Leny Oskarsson na uwagę zasługują dwie rzeczy. Przede wszystkim: bohaterowie. Wspomina już Zuza to twarda, charakterna babka. Jej sąsiadem jest sławny, niepokojący fotograf, który słynie z zamiłowania do uwieczniania makabrycznych scen. W oko wpada mu nastoletnia fanka Lady Gagi, wszelkimi sposobami próbująca upodobnić do swojej idolki. Jej matką jest lokalna piękność, powoli tracąca kontakt z rzeczywistością, wieczory zaś umila sobie koktajlami, stanowiącymi mieszaninę alkoholu i leków. 

Druga rzecz, która mi się spodobała to fakt, że autorka nie skupia się na pracy policji i postępach w śledztwie (zresztą: tych jest niewiele). Pokazuje natomiast niewielką społeczność "po katastrofie". I obrazuje ją w taki sposób, że ja o zabicie dwóch kobiet podejrzewałam każdego, włączając w to policjanta i pacjentów domu spokojnej starości. Uczciwie dodam, że wszelkie moje tropy okazały się błędne.

I tyle o Placu dla dziewczynek - książce, którą przeczytałam w dwa dni i od razu sięgnęłam po kontynuację. Miejcie na uwadze autorkę, co prawda mojej ulubionej Carin Gerhardsen nie przebija, ale do grona lubianych autorów kryminałów mogę ją spokojnie zaliczyć :)

wtorek, 29 października 2013

Książka dla nastolatek 18+ (Bransoletka - Ewa Nowak)

Tytuł: Bransoletka
Autor: Ewa Nowak
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 296

Piętnaście lat temu być może bym po tę książkę nie sięgnęła. Kiedy miałam lat "naście", lubiłam imponować samej sobie czytaniem mądrych, grubych lektur. Nic to, że niewiele z nich rozumiałam. W ten sposób mogłam się błyskawicznie dowartościować.

Za to teraz... teraz zupełnie nie mam oporów, żeby sięgać po książki adresowane dla młodzieży. Tym bardziej, że czasem można wyłowić wśród nich prawdzie perełki.

Ewę Nowak znam i cenię od wielu lat - głównie jako autorkę świetnych tekstów pisanych do magazynu Sens. Spodziewałam się, że Bransoletka będzie dobrą książką. Nie spodziewałam się jednak, że aż tak dobrą.

Nie ukrywajmy, opowieść o szesnastoletniej Weronice, która zupełnie przypadkiem ląduje na dwutygodniowych warsztatach teatralnych, to powieść z dużym stopniu "dydaktyczna", z przekazem. Jednak to, co zrobiła Ewa Nowak, to mistrzostwo świata. Były strony, na których podkreślałam co drugi akapit - nie chciałam bowiem, żeby umknęły mi zawarte w książce myśli. Wypowiada je głównie Salomea - charyzmatyczna kobieta, która uczy młodzież nie tylko sztuki aktorskiej, lecz także, pompatycznie mówiąc, życia. Dzięki niej Weronika sama się zmienia. Z wiecznie niezadowolonej nastolatki, z pretensjami do całego świata, w odważną dziewczynę, która zaczyna cenić sobie niezależność. Na to, co ją otacza, po warsztatach patrzy już w inny, bardziej dorosły sposób. Nie bez znaczenia jest tu również fakt, że zakochuje się w kimś bardzo specjalnym - i bynajmniej nie jest to najprzystojniejszy chłopak w szkole. jak to zwykle bywa.

Jestem żywym dowodem na to, że Bransoletka to lektura, która spodoba się nie tylko uczennicom z liceum - chociaż swój egzemplarz właśnie licealistce zamierzam podarować. Mam nadzieję, że będzie potrafiła docenić re-we-la-cyj-ne! zakończenie. I mądry, inspirujący, dający do myślenie przekaz. I że sięgnie po inne książki tej autorki - ja zamierzam, Drzazga czeka! :)

środa, 23 października 2013

W oczekiwaniu na Salto * (Kąpiąc lwa - Jonathan Carroll)

Tytuł: Kąpiąc Lwa
Autor: Jonathan Carroll
Wydawnictwo: Rebis (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 320

Ostatni raz książki Jonathana Carrolla czytałam ładnych kilka lat temu i... przez ten czas zdążyłam zapomnieć, jak bardzo tego autora lubię! I chociaż uważam, że Kraina Chichów nie ma sobie równych, to Kąpiąc lwa jest książką naprawdę godną polecenia. 

Jak to się stało, że w ogóle sięgnęłam po książki Carrolla? Otóż nie był to wybór przypadkowy. Pamiętam, że w liceum przechodziłam ostrą fazę zakochania w realizmie magicznym i ktoś polecił mi właśnie Carrolla jako tego pisarza, u którego realizm magiczny znajdę. Osobiście jednak nie przypisałaby Carrolla do tego nurtu, jednak przenikanie się świata jawy i świata snu, wprowadzenie postaci "z pogranicza", przypisywanie znaczeń pozornie nieznaczącym szczegółom - to jest coś, co u tego pisarza uwielbiam.

Historia przedstawiona w Kąpiąc lwa zaczyna się bardzo niewinnie. Ot, małżeństwo z prawie dziesięcioletnim stażem zaczyna rozważać opcję rozstania. Ona, Vanessa, ma kochanka i uważa się za gwiazdę, gdy tymczasem okazuje się, że większość osób jej nie znosi. On, Dean, wydaje się zupełnie przeciętny. Wyróżnia go może tylko to, że lubi jeździć na sankach. Chwilę później pojawiają się nowi bohaterowi: szefowa Vanessy, współpracownik Deana, starszy człowiek, któremu zmarła żona. Równie ważnymi bohaterami powieści są także mechanicy, czerwona słonica Muba, dziewczynka spacerująca po dachach... Czemu nie, wszak u Carrolla nie takie rzeczy się zdarzały.

Czytając, nie mogłam powstrzymać się od wrażenia, że autor okrutnie sobie ze mną pogrywa. Kreśli obraz jakiegoś bohatera lub wydarzenia, by za moment oznajmić: To nieprawda, nabrałaś się! Przedstawia coś, co bierze się za rzeczywistość, ale okazuje się, że jednak nie, to tylko sen. Co ciekawe, sen, który śni się pięciu osobom w tym samym czasie... 

Zadziwiająca jest fabuła tej książki i z zadziwieniem się ją czyta. Autor zdaje się bawić ludzkimi spekulacjami odnośnie tego, co czeka nas po śmierci i snuje własną wizję, jak to jest. A to przecież takie proste i oczywiste! Pięknie pisze również o tym, w jaki sposób zapamiętujemy własne życie... a raczej jak je zapominamy, przeinaczamy, zakłamujemy.

Kąpiąc lwa nie jest powieścią, którą się "połyka", jej lektura wymaga czasu, uwagi i chyba też nastroju na tego typu tekst. Ja jestem nią szczerze zachwycona i zazdroszczę wszystkim, którzy będą mieli okazję w najbliższym czasie spotkać się z autorem. Po jego autograf stanęłabym nawet w kilometrowej kolejce :)

* kto przeczyta, ten będzie wiedział, co ten tytuł oznacza :)

czwartek, 10 października 2013

Ale falstart! (Wodne anioły - Mons Kallentoft)


Tytuł: Wodne anioły
Autor: Mons Kallentoft
Wydawnictwo: Rebis (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 429

Takiej historii czytelniczej jeszcze nie miałam! Ooo, nowy Mons Kallentoft! O, pierwsza część nowej serii - super! Nie czytałam jeszcze żadnej książki tego autora, to zacznę od Wodnych aniołów, czemu nie!


I zaczęłam. Seria inspirowana jest czterema żywiołami, jak wskazuje sam tytuł, pierwszy tom to wariacja na temat wody. I rzeczywiście: ten motyw od pierwszych stron książki co jakiś czas się pojawia. 

Książkę na początku czytało mi się dziwnie. Niby wszystko ciekawe i intrygujące, ale miałam wrażenie, że autor przedstawia swoje postaci nijako od końca: pisze o ich teraźniejszości, którą trudno jest zrozumieć, ponieważ nie zna się przeszłości bohaterów. Wiecie, jak to sobie wytłumaczyłam? Autor rzuca czytelnika na głęboką WODĘ - słowo klucz powieści. To dlatego tak wiele w powieści niedopowiedzeń i niejasności, których trzeba się domyślać. Zabieg ten uznałam za genialny!

... a potem zorientowałam się, że książka owszem, otwiera nową serię, ale bohaterowie pozostali bez zmian: autor pisał o nich w już w pięciu wcześniejszych książkach - ja przeczytałam szósty. I cała moja interpretacja, cały mój pomysł z "głęboką wodą" legł z gruzach :)

W przypadku tego autora zaliczyłam więc falstart. Nie zmienia to jednak faktu, że Wodne anioły to książka napisana świetnym językiem (wielkie brawa dla tłumacza!), której klimat chwilami nieco przypominał mi ludowe podania. 

Punkt wyjścia stanowi zabójstwo małżeństwa, które od innych odróżnia tylko to, że adoptowali dziewczynkę z Azji. Kiedy zostają znalezione ich ciała, mała Ella znika bez śladu. Głównym zadaniem charyzmatycznej Malin Fors i jej ekipy staje się odnalezienie dziecka. Sprawa jest tym trudniejsza, że jedna z dobrych koleżanek Malin, także zajmująca się tym śledztwem, adoptowała dziecko z Sajgonu i kwestie te zdają się ze sobą łączyć. 

Czy ktoś z Was czytał wcześniejsze powieści Monsa Kallentofta? Jak Wam się podobały? Ja ze swojej strony gorąco polecam Wodne anioły, a jednocześnie sama już nie mogę się doczekać lektury Ofiary w środku zimy.

czwartek, 3 października 2013

Polski kryminał na 5+ (Uśpienie - Marta Zaborowska)

Tytuł: Uśpienie
Autor: Marta Zaborowska
Wydawnictwo: Czarna Owca (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 476

Są takie książki, po których przeczytaniu siedzę... i sprawdzam autora. Dzieje się tak najczęściej w przypadku kryminałów, gdzie co chwila następują zwroty akcji, a opisywane śledztwo, zamiast prostą drogą zmierzać do rozwiązania zagadki, co i rusz komplikuje się i natrafia na przeszkody. Zastanawiam się więc, czy pewne rozwiązania oby na pewno są logiczne i czy autora nie poniosła zbyt bujna wyobraźnia.

Po lekturze pięćdziesięciu pierwszych stron Uśpienia nie miałam wątpliwości: wiem, kto zabił, a cała zabawa pewnie będzie polegać na tym, żeby złapać mordercę. Sto stron później zwątpiłam i podejrzanych miałam już trzech. Po kolejnych kilkudziesięciu stronach  zaczęłam wątpić, kto tak naprawdę w całej tej historii jest czarnym charakterem, a kto stoi po jasnej stronie mocy. Przy końcówce zaś musiałam co chwila przerywać lekturę, by nie pogubić się, kto jest kim i dlaczego robi to, co robi. I zaznaczam to od razu: nie dopatrzyłam się błędów i nielogiczności! Mimo mocno skomplikowanej fabuły, wszystko jest spójne!

Książka Marty Zaborowskiej jest kolejnym fantastycznym kryminałem, na jaki trafiłam w ostatnim czasie. Cieszy to tym bardziej, że Uśpienie to debiut - daj Boże każdemu debiut w takim stylu!

Nie wiem, czy mam na tyle odwagi, by próbować streścić fabułę, punktem wyjścia jest natomiast zabójstwo młodej lekarki, pracującej w szpitalu psychiatrycznym usytuowanym w małym miasteczku niedaleko Warszawy. Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę, że podejrzenia od razu padają na Jana Lasotę, pacjenta Anny. Tym bardziej, że mężczyzna o zwichrowanej psychice ucieka ze szpitala w tym samym momencie, kiedy odkryta zostaje zbrodnia. 

W poszukiwania zbiegłego mężczyzny zaangażowana zostaje Julia Krawiec - pani detektyw po przejściach, samotnie wychowująca córkę. Jej wiernym kompanem staje się Artur Maciejewski, psychiatra, który dobrze znał Annę.

Autorka Uśpienia robi wszystko, żeby czytelnik się nie nudził. Przez 476 stron przewija się wiele postaci, a każda z nich ma własną historię, która zostaje opowiedziana. Tak jak pisałam, w powieści nic nie jest oczywiste, czytelnik myśli, że wie, a okazuje się, że... guzik wie! 

Julia Krawiec szaleje: sprawdza trop za tropem, stawia hipotezy, mnożą się kolejne tajemnice... A wszystko to w scenerii małego miasteczka i zamkniętej społeczności szpitala psychiatrycznego, gdzie wydawałoby się, że wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich... a jednak tak naprawdę niewiele osób wie cokolwiek. 

Minusy? Może niektóre postaci są ciut niedopracowane, co wynika z tego, że jest ich sporo. Może niektóre wątki zostały przedstawione zbyt pobieżnie - ale absolutnie nie rzutuje to na odbiór całości. Ja od książki Marty Zaborowskiej nie mogłam się oderwać, przez co zarwałam dwie noce. Ale nie, nie mam o to pretensji. Będę natomiast je miała, jeśli autorka każe długo czekać na swoją kolejną powieść - po takim debiucie ma się ochotę na dużo, dużo więcej.

piątek, 27 września 2013

Wynudziłam się przy Kingu! (Chudszy - Stephen King)

Tytuł Chudszy
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2003
Liczba stron: 298

Czy Chudszy to dobra książka? Czy może tylko średnia?

W przypadku tej lektury zastanawiam się, jak wiele może zdziałać magia nazwiska jednego z moich ulubionych pisarzy na okładce. I ciekawe,  jakbym na tę powieść spojrzała, gdyby napisał ją ktoś inny, mniej znany. Czy tak samo?

Fabułę Chudszego znałam na długo przed tym, zanim sięgnęłam po lekturę. O książce kilka lat temu w pociągu opowiadała jakaś nieznana mi dziewczyna - a ja wtedy regularnie kursowałam na trasie Poznań - Łódź. Dziewczyna była zachwycona i mówiła z takim entuzjazmem, że postanowiłam, iż "kiedyś" książkę na pewno przeczytam.

To dzięki niej zapamiętałam, że tytuł książki nawiązuje do klątwy rzuconej przez starego Cygana na głównego bohatera. Billy Halleck w pełni na nią zasłużył: śmiertelnie potrącił żonę Cygana, a że był dobrze usytuowanym adwokatem, nie poniósł żadnych konsekwencji. Cygan wymierzył więc sprawiedliwość na własną rękę. Od tej pory Billy, mężczyzna ze sporą nadwagą, niknie w oczach. 

I o ile punkt wyjścia jest dla mnie po prostu genialny, tak w chwili, kiedy mężczyzna zwrócił się o pomoc w zdjęciu klątwy do swojego przyjaciela - gangstera, książka zwyczajnie zaczęła mnie irytować i nudzić. Tym bardziej, że chyba podświadomie trzymałam stronę Cygana, wierząc w (jakby to ująć?) pierwotną sprawiedliwość. Powinna więc mi się spodobać końcówka... ale nie! Końcówka, której oczywiście nie zdradzę, była najsłabsza!

Odkładam więc Chudszego na półkę z uczuciem niedosytu... sporym uczuciem niedosytu. Następna powieść Kinga w kolejce to Cujo. Oby tym razem było lepiej.

czwartek, 19 września 2013

Uwięziona (Ona już nie wróci - Hans Koppel)

Tytuł: Ona już nie wróci
Autor: Hans Koppel
Wydawnictwo: Świat Książki (dziękuję!)
Seria: Granice zła
Rok wydania: 2013 
Liczba stron: 303

Dziś moja mama widząc, jak odkładam Ona już nie wróci na stos książek przeczytanych lekko się zdziwiła.
- O, to już ją skończyłaś?
No tak, skończyłam, chociaż powieść trafiła do mnie we wtorek przed wieczorem i miałam ją w planach na następny tydzień. Ale... we wtorek chciałam przeczytać tylko kilka pierwszych stron, a przeczytałam około stu. No a że wczoraj nie mogłam zasnąć... to dziś mogę pisać recenzję :)

Jednej rzeczy powieści z pewnością nie można odmówić: wciąga! I to wciąga tak, że naprawdę nie mogłam jej odłożyć, pochłaniając stronę za stroną. 

Autor nie bawi się z czytelnikiem w żadne gierki i od początku wykłada kawę na ławę. Wiemy, kto porwał Ylvę Zetterberg, kobietę około czterdziestki, o niezbyt dobrej reputacji. Wiemy, gdzie jest więziona i w sumie dość szybko można się domyślić, dlaczego znalazła się w takim położeniu. Wiemy też, że głównym podejrzanym według policji jest mąż Ylvy, Mike - mężczyzna niepewny siebie, który po zniknięciu kobiety najlepiej jak może stara się zająć ich córeczkę, Sanną. Co ciekawe, to on dość szybko stwierdza, że ona już nie wróci

Skoro więc wszystko jest jasne, co sprawiło, że książka trzymała mnie w takim napięciu i przeczytałam ją w trzy godziny? Ano fakt, że Ylva znajdowała się zaledwie kilkaset metrów od swojego domu i podświadomie oczekiwałam, że przecież to niemożliwe, żeby nie została odnaleziona lub żeby nie uwolniła się sama. Tylko jak, jak, jak?

Drugim ciekawym zabiegiem było umieszczenie fragmentów wykładu o tym, w jaki sposób kaci uzyskują psychiczną przewagę nad swoimi ofiarami i sprawiają, że te w którymś momencie nie tylko przestają się bronić, ale też zaczynają solidaryzować się ze swoim prześladowcą. Wszystkie wymienione w trakcie wykładu punkty, a więc m.in. izolacja, głód, poniżenie, korzyści, autor wpisał w historię uwięzionej Ylvy. Nie wiem, jak to o mnie świadczy, ale śledzenie tego procesu było czymś fascynującym.

No i wreszcie: proces zapominania. Ylva początkowo wydawała się osobą, której nie można zastąpić. Córeczka pytała o nią codziennie, mąż po zniknięciu żony był załamany. Minęło kilka miesięcy i, jak to się mówi, życie potoczyło się dalej. W którymś momencie zaczęłam się zastanawiać, co by się stało, gdyby Ylva niespodziewanie wróciła do domu... i odniosłam wrażenie, że chyba nikt by jej nie powitał ze specjalną radością. 

Pierwszą powieść z serii Granice zła uważam za bardzo udaną. I nie mogę się doczekać, kiedy przeczytam kolejne :)


środa, 18 września 2013

I love books! (III)

WOW!!! Ten post jest 500 tekstem na tym blogu!!!

*** *** ***

Ameryki nie odkryję pisząc, że mamy jesień. I bardzo dobrze, bo wraca mi apetyt na czytanie! Sezon na wieczory z ciepłą herbatą, kocem i książką uważam więc za oficjalnie rozpoczęty! :)

Źródło: KLIK

A jesień literacko na pewno nudna nie będzie! Dwie nowe serie książek wydaje Świat Książki.


Pierwsza to Leniwa Niedziela, ale myślę, że książki te można spokojnie czytać w każdy inny dzień tygodnia. Jak obiecuje wydawca, książki "mają pochłonąć bez reszty" i "na długo zapadną w pamięć".
O pierwszej powieści z serii, czyli Zanim się pojawiłeś Jojo Moyes pisze Monika - KLIK. Kolejne pozycje jeszcze we wrześniu, w tym Taniec z przeszłością Karoliny Monkiewicz - Święcickiej. Opis zapowiada się ciekawie:

"Taniec z przeszłością” to powieść obyczajowa z domieszką sensacji. Bohaterki – Renata, jej córka Magda i wnuczka Aniela, obecnie maturzystka – nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo ich życie naznaczone jest losami przodków. Po śmierci swej matki Renata odnajduje pamiętnik syberyjskich zesłańców. Wkrótce Aniela, entuzjastka psychologii, postanawia wziąć udział w kontrowersyjnej terapii rodzinnej, znanej jako „ustawienia Hellingera”. Na terapię idzie z Renatą i obie doznają dziwnych uczuć, których tajemnica kryje się w rodzinnej przeszłości, opisanej również w odnalezionym pamiętniku. Pomysłowe, sugestywne i dające do myślenia.

Zobaczymy :)

Mnie zdecydowanie bardziej kręci druga seria, czyli Granice Zła. Mają to być książki, kryminały i thrillery, które wstrząsnęły czytelnikami na całym świecie. Ja mam dwie pierwsze pozycje: Ona już nie wróci oraz Ulice Bangkoku. Wczoraj miałam "tylko zerknąć" na książkę Christophera Moore'a, a skończyło się na tym, że jestem już grubo za połową, więc recenzja zapewne jeszcze w tym tygodniu :)


Co jeszcze z nowości? Dostałam dwie książki od Czarnej Owcy. Pierwsza to kryminał (wiadomo!) debiutantki Marty Zaborowskiej, druga zaś to książka z serii OSHO, której od dawna jestem bardzo ciekawa. Przy okazji: spójrzcie, ceny kuszą! - KLIK


W tym tygodniu chciałabym dodać jeszcze jedną recenzję, Gołębiarek. Książka najpierw urzekła mnie okładką, ale treść... o, treść jest równie ciekawa :)


No i dalej czytam Kinga! Chudszy za mną, Cujo przede mną! :)

A co bym chciała przeczytać?

Nową powieść Dana Browna Inferno, dostępna od 9.10.2013 - KLIK


Gesty Karpowicza - bardzo! - KLIK


Gdyby ktoś chciał zrobić mi prezent, oto sugestia: Persymona Katarzyny Maicher. Okładka: cudo! Rekomendacja Sylwii Chutnik - mnie przekonuje. Opis treści - chcę tę książkę! - KLIK


Wpadło Wam coś w oko? Jakie macie plany na literacką jesień?

PS Kto się wybiera na Międzynarodowy Festiwal Kryminału do Wrocławia?






poniedziałek, 16 września 2013

Co czytaliście mając lat "naście"? :)

Powrót do książek, które czytało się infantylną panną będąc, niesie ze sobą ryzyko srogiego rozczarowania. Kilka razy już tak miałam, a moim ulubionym przykładem są powieści Krystyny Siesickiej. Mając "naście" lat zaczytywałam się nimi (ręka do góry: która z Was, drogie Czytelniczki, podkochiwała się w Marcie z Zapałki na zakręcie?), natomiast kiedy jakiś czas temu próbowałam do nich wrócić... nie mogłam zupełnie pojąć, co mnie w tych książkach tak urzekło.

Lubię wracać do Małgorzaty Musierowicz, z jej książek nie wyrosłam i taki Kwiat kalafiora dziesiąty raz czytam z takim samym entuzjazmem jak na początku.

Moim prywatnym "klasykiem" jest Przeminęło z wiatrem. Książkę pierwszy raz przeczytałam, kiedy byłam w siódmej klasie szkoły podstawowej (ile miałam wtedy lat?) i do dziś ją wielbię. Tak, tak, Skarletka to wynik tej fascynacji :)

Osobną historią są powieści Lucy Maud Montgomery. Cykl o Ani znam na pamięć (pisałam o tym dawno temu w TYM poście), więc tu nie ma ryzyka rozczarowania, że po latach książki stracą swój urok.

Na Błękitny zamek skusiłam się po tym, jak wiele osób właśnie do tej książki porównywało Zdobywam zamek - recenzja poniżej.



I wiecie co? Chyba dopiero teraz dotarło do mnie, jak niezwykła jest to powieść! O łamaniu konwenansów, o walce o siebie, o buncie - a wszystko to w czasach, kiedy kobieta, stara panna w dodatku, do powiedzenia miała niewiele. Cudo!

Czytaliście Emilkę ze Srebrnego Nowiu? To kolejna pozycja, do której chciałabym wrócić. I jeszcze Dzieci z Bullerbyn, Małe kobietki, cykl o Panu Samochodziku, Mała księżniczka, Pollyanna, książki o Doktorze Dollitle, Pippi i Muminkach - to wszystko mam w planach. Nie twierdzę, że wszystkie od razu, ale przynajmniej jedną w miesiącu. Bo starych przyjaciół nie można zaniedbywać, prawda?

Coś byście do tej listy dołożyli?

poniedziałek, 9 września 2013

Po-le-cam! (Zdobywam zamek - Dodie Smith)

Tytuł: Zdobywam zamek
Autor: Dodie Smith
Wydawnictwo: Świat Książki (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 351

Zdobywam zamek - książka, która ma jeden z najzabawniejszych początków, jakie czytałam (Piszę, siedząc na kuchennym zlewie) i jedno z najbardziej wzruszających zakończeń (Już został tylko margines do zapisania. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię). A co pomiędzy tymi zdaniami? Treść, przy której spędziłam długie godziny, z ogromną przyjemnością czytając każde zdanie. 

Recenzuję na tym blogu wiele książek, rozmaitych. O wielu piszę, że są dobre, kilka razy zdarzyło mi się też stwierdzić, że o tak, to jest coś, co utkwi mi w pamięci na długo. Bardzo rzadko natomiast książka potrafi mnie zaczarować, uwieść, sprawić, że chce mi się płakać, kiedy dochodzę do ostatniej strony i gorączkowo sprawdzam w necie, czy przypadkiem nie ma jakiegoś ciągu dalszego. Ostatnio podobne emocje odczuwałam przy lekturze Cyrku nocy, teraz to uczucie ekscytacji, że oto czytam coś naprawdę wspaniałego powróciło, chociaż książka Morgensterna bardzo różni się od tego, co zaproponowała Dodie Smith.

Zdobywam zamek to pamiętnik nastoletniej Cassandry, w którym zapisuje to, co przydarza się jej oraz jej rodzinie. Mieszka ona z siostrą, bratem, ojcem - dziwakiem i macochą (o, jakże nietuzinkową macochą!) w okazałym zamku... klepiąc słodką biedę. Cassandra ma siostrę Rose, pannę na wydaniu i to wokół zdobycia dobrego (czyt. bogatego) męża koncentruje się znaczna część opowieści. A że przypadkiem w okolicy pojawia się dwóch przystojnych dżentelmenów...

Tyle o treści. Tym, co zachwyciło mnie w tej powieści jest rozmach. Cassandra drobiazgowo opisuje codzienność, opisy te wzbogacając swoimi komentarzami. Zdobywam zamek to historia pełna kontrastów (romantyczne pozy Rose kontra jej zupełnie przyziemne plany: upolowaćmęża,upolowaćmęża,upolowaćmęża) i humoru (bo jak można pomylić pannę w futrze z... niedźwiedziem?). Dodie Smith zadbała o to, by jej bohaterowie byli "jacyś", a razem tworzą prawdziwą paradę sympatycznych oryginałów, chociaż podejrzewam, że żaden z nich sam by się tak nie nazwał. 

Autorka napisała książkę, która zachwyciła mnie tym, że przypomina nieco powieści Jane Austen, ale jednocześnie kilka razy musiałam przerywać lekturę, żeby się wyśmiać. Zdobywam zamek z jednej strony jest więc cudownie staroświecki, z drugiej zaś książka zachwyca świeżością i niebanalnie prowadzoną narracją. To dzięki niej odświeżyłam sobie Błękitny zamek L.M. Montgomery, gdyż obie książki często są ze sobą zestawiane (chociaż ja jakoś nie bardzo mogę dopatrzeć się podobieństw).

O Zdobywam zamek można ostatnio przeczytać na różnych blogach i jak do tej pory nie spotkałam się z negatywną opinią o powieści? Może więc niech to będzie dodatkowa rekomendacja dla tych, którzy wahają się, czy książkę przeczytać? Ze swojej strony ogromnie polecam!

czwartek, 5 września 2013

Poplątanie z pomieszaniem (Luizę pilnie sprzedam - Danuta Noszczyńska)

Tytuł: Luizę pilnie sprzedam
Autor: Danuta Noszczyńska
Wydawnictwo: SOL
Liczba stron: 317
Rok wydania: 2010


Dziwna sprawa z tą książką... za nic bowiem  nie mogę sobie przypomnieć, skąd ją mam! Nie przypominam sobie, żebym dostała i nie pamiętam też, żebym kupiła sama... Skąd więc Luizę pilnie sprzedam na mojej półce? Nie mam zielonego pojęcia! Ważne, że jest! :)

Nieco ponad roku temu zachwycałam się książką, w której Danuta Noszczyńska w niezwykle barwny sposób pisała o Marianie - KLIK. Marian zaś, stwierdzam to z całą odpowiedzialnością za słowa, jest jedną z najbarwniejszych postaci, jakie spotkałam w literaturze w ogóle. Rok po tamtej recenzji jeszcze raz zachęcam: sięgnijcie po Pod dwiema kosami - powieść jest naprawdę fenomenalna!

Co mogę powiedzieć o Luizie, oprócz tego, że jest dużo, dużo słabsza niż Marian? Ano to, że nadal czyta się ją bardzo dobrze, pod warunkiem, że czytelnik poważnie potraktuje ostrzeżenie z okładki. 

Ostrzegamy: nie jest to książka dla miłośników ponurego realizmu! - tak on brzmi. 

Od siebie dodam, że realizmu nie ma w niej za grosz... ale absolutnie w niczym mi to nie przeszkadza. Czytając, miałam bowiem świadomość, że to nie jest opowieść na serio i nie o trzymanie się zasad prawdopodobieństwa w niej chodzi. 

Autorka w przezabawny sposób opisuje perypetie Luizy, którą wychowywał tatuś: hazardzista i drobny cwaniaczek. Córeczka zaś... no cóż, córeczka sporo cech po tatusiu odziedziczyła. Luiza nie tylko więc wyłudza okup, ale też dla okupu daje się porwać, by następnie z godnością zgodzić się na popełnienie oszustwa matrymonialnego, tyle, że ma wyjść za kogoś innego, niż się spodziewała... a zakochuje się jeszcze w kimś innym. 

Poplątanie z pomieszaniem, istny galimatias i parada nietuzinkowych postaci - a przy tym kupa śmiechu! Książkę zaczęłam czytać przed wyjazdem nad morze, ostatnie kilkadziesiąt stron doczytałam na plaży i wprawiła mnie ona w znakomity nastrój. Fakt, nie jest to literatura specjalnie ambitna, ale w roli jesiennego pocieszacza sprawdzi się na pewno :)


środa, 4 września 2013

I love books! (II)

Dzisiejszy wpis z serii I love books! zdominowany będzie przez nowości i książki, które bardzo chciałabym mieć - a tyle ich ostatnio, że na swoją "chcę - listę" powinnam dopisać też regał, żeby je wszystkie pomieścić :)

Zanim jednak zacznę, muszę koniecznie wspomnieć o książce, którą właśnie kończę czytać i którą polecam starym, młodym, czytającym i nieczytającym:


Zdobywam zamek - książka, która zdobyła moje serce! Narracja prowadzona z taką werwą - oj, tego nie spotyka się często!
Zanim recenzja u mnie, zapoznajcie się, co o powieści sądzi Agnieszka, mnie jej recenzja bardzo się podobała: KLIK.

Drugą książkę przyniosłam z biblioteki, jej autorką jest Ewa Nowak, której teksty bardzo lubię czytać w SENSie. I przyznaję, że Drzazgi czyta się równie dobrze.
Więcej: KLIK

Chcę przeczytać/chcę mieć:


Książkę, na którą czekam i czekam, odkąd tylko pojawiła się w zapowiedziach - i która już do mnie idzie! Autorka bierze pod lupę środki chemiczne dodawane do jedzenie i weryfikuje informacje podawane przez producentów. A ma w tym, że tak powiem, osobisty interes: jej dzieci na wszelkie polepszacze reagowały alergią.
Więcej o książce na stronie wydawnictwa: KLIK


Powieść autora, który od czasów studenckich jest moim kompleksem. Obiecałam sobie, że jeszcze w tym roku nadrobię zaległości i przeczytam dwie jego książki, które mam na półce. Ostatnie rozdanie zaś właśnie do mnie zmierza - ot, taki prezent od Znaku z okazji Dnia Blogera :)
Więcej informacji: KLIK


Jeśli jakaś książka śni ci się po nocach... to to musi coś znaczyć! Małą paryską kuchnię wcześniej czy później sobie sprawię - wizualnie jest zachwycająca!
Więcej o książce: KLIK


Nie mam pojęcia, kim jest autor, za to nie mam wątpliwości, że chcę tę książkę przeczytać.
Zerknijcie na opis, mnie ogromnie zaintrygował! 
Więcej: KLIK


Po tym, jak przeczytałam świetną książkę dr Amena Wspieraj swój mózg - odmładzaj się, czuję niedosyt książek na ten temat. Ta pewnie będzie kolejną, po którą sięgnę :)
Więcej: KLIK


A wydawnictwo MG przygotowuje taką perełkę... mrrr :)

* Dwa tygodnie temu obiecałam Gosi, że wspomnę o jej nowym blogu - więc wspominam.
Zajrzyjcie, miłe miejsce: KLIK

* Mnie prześladuje Myśliwski, Anię prześladowała... zobaczcie kto! Teraz zaczyna prześladować i mnie. I bardzo chcę przeczytać którąś z powieści A.M.! - KLIK

* Nie wiem, czy jest sens linkowania do miejsca, które pewnie wszyscy dobrze znają... ale linkuję i tak! Bo FP Mai uwielbiam! - KLIK

PS Będzie Wam brakowała Pana Tadeusza w spisie lektur szkolnych? :)

wtorek, 3 września 2013

Kryminalna perełka (Kołysanka na śmierć - Carin Gerhardsen)


Tytuł: Kołysanka na śmierć
Autor Carin Gerhardsen
Wydawnictwo: Rebis (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 334

Carin Gerhardsen niespodziewanie stała się jedną z moich ulubionych autorek kryminałów. Piałam z zachwytu nad Domkiem z piernika - potem książka miałam swoje tournee wśród moich znajomych i wszyscy zgodnie stwierdzili, że to świetna lektura. Nie rozczarowała druga powieść autorki, Najmroczniejsza ciemność, chociaż uznałam ją za ciut słabszą. Natomiast najnowsza, Kołysanka na śmierć, bije swoje poprzedniczki na głowę!

To, co bardzo podoba mi się w książkach o policjantach z Hammarby to fakt, że książki stanowią serię, część wątków z tomu na tom jest kontynuowana i rozwijana. Funkcjonariusze nie zostali zredukowani do roli tych, którzy po prostu mają rozwikłać zagadkę; każdy z nich jest "jakiś" i ma swoją historię, przez co poziom "wciągnięcia" w lekturę wzrasta.

Drugą rzeczą, którą sprawia, że tak dobrze czyta mi się kryminały Carin Gerhardsen jest to, że autorka dwoi się i troi, żeby opisywane zbrodnie były intrygujące i tajemnicze, lecz także widać, iż dokłada wszelkich starań, aby za każdą z nich stała jakaś historia.

W Kołysance na śmierć punktem wyjścia jest zabójstwo młodej, lubianej przez wiele osób Filipinki i jej dwójki dzieci. Kto? Jak? Dlaczego? Te pytanie musiały się pojawić się w trakcie śledztwa, lecz okazuje się, że tę tragedię poprzedziła jeszcze inna, sprzed wielu lat. Wtedy to straciło życie dwóch małych chłopców, na chwilę zostawionych w zamkniętym samochodzie. Jak obie te sprawy się łączą? Odpowiedzi na to pytanie poszuka Conny Sjoberg i jego ekipa.

Z czystej ciekawości sprawdziłam, kim Carin Gerhardsen jest z wykształcenia. I nie, nie jest psychologiem (jest matematykiem), co dla mnie byłoby logiczne, biorąc pod uwagę, jak świetne portrety psychologiczne kreśli. Uważam, że ma wyjątkowy dar do pisania o osobach złamanych, noszących w sobie jakąś mroczną tajemnicę, które przeżyły coś, czego nikt nie chciałby przeżywać. Czytałam sporo kryminałów i znaczna część z nich cieszy tylko w trakcie lektury, zapewniając rozrywkę na kilka godzin. W przypadku tej autorki jest inaczej. Wiem, jak banalne jest to stwierdzenie, ale historie przez nią opowiadane po prostu zostają w pamięci - i nie jestem w tej opinii odosobniona.

Gorąco polecam, a sama z niecierpliwości czekam na kolejne tomy.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Zabiorę Ci wszystko! (Jad - S.B.Hayes)

Tytuł: Jad. Chcę ukraść twoje życie!
Autor: S.B. Hayes
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 398

Jad czytałam na raty. Pierwsze sto stron... takie sobie. Środek - rewelacja! Zakończenie - sama nie wiem.

Punkt wyjścia zapowiadał się bardzo ciekawie. Katy, główna bohaterka, któregoś dnia, zupełnie przypadkiem, spotyka dziewczynę łudząco do siebie podobną. A potem ta dziewczyna, Genevieve, odnajduje ją i zapowiada, że - jakkolwiek to brzmi - chce zabrać jej życie. 

Katy, a czytelnik wraz z nią, jest w szoku: Genevieve zdaje się być wszędzie. Odgaduje myśli Katy. Wyprzedza jej ruchy. Można powiedzieć, że rośnie w siłę, tymczasem Katy szarzeje i blaknie... Nic dziwnego, że dziewczyna - a czytelnik wraz z nią - przypisuje Genevieve nadnaturalne zdolności. Katy podejmuje śledztwo, badając przeszłość wroga - i to były zdecydowanie najciekawsze momenty tej książki, które przeczytałam migiem, gdyż nie mogłam się doczekać rozsupłania zagadki. 

Jad to powieść dla młodzieży, ale przyznaję: ja, dorosła baba, uwierzyłam we wszystko, co autorka zasugerowała. Dlatego też trudno jest mi wypowiedzieć się o zakończeniu, które jest zupełnie inne, niż się spodziewałam. W ogóle Jad jest jedną z tych książek, o których trudno pisać, żeby przypadkiem nie napisać zbyt wiele - ale ja właśnie takie powieści lubię :) 

Jak na powieść dla młodzieży przystało, oprócz wątku głównego, znajdziemy tu typowe "młodzieżowe" tematy: pierwsza miłość, przyjaźnie, szkoła. Nietypowy natomiast  jest mroczny klimat powieści i to, w jaki sposób autorka przedstawiała wzajemne relacje dziewcząt, które bynajmniej nie mają nic wspólnego z charakterystycznym dla tego wieku plotkowaniem o chłopakach i kosmetykach.

Co mnie raziło i utrudniało lekturę to styl. Tłumaczenie może nie jest wyjątkowo toporne, ale też książka wiele przez nie traci: całkiem ciekawa historia napisana została bowiem w sposób mało ciekawy - a szkoda!

Mój egzemplarz powędruje do młodszej kuzynki i jestem mocno ciekawa, jak powieść odbierze siedemnastolatka :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Atomówki (Dziewczyny atomowe - Denise Kiernan)

Tytuł: Dziewczyny atomowe
Autor: Denise Kiernan
Wydawnictwo: Otwarte (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 449

Projekt Manhattan - czy komuś coś to mówi? Mnie jeszcze kilka dni temu nie mówiło nic, podobnie jak nazwisko Roberta Oppenheimera czy Klausa Fuchsa. Natomiast nie ma chyba osoby, który nie słyszałaby o zrzuceniu bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki - a właśnie do tego wspominany projekt doprowadził.

Nad bombą, wiadomo, pracowali najwybitniejsi fizycy, lecz nie tylko. Spory udział w tym, że bombę udało się skonstruować miały, a jakże, kobiety. Kobiety w różnym wieku, z różnym wykształceniem i różnym stanem cywilnym.

Autorka, Denise Kierenan, kilkadziesiąt lat po wojnie dotarła do nich... i napisała książkę niezwykłą. Dlaczego? Otóż to, co można by ująć w nudnych tabelach, raportach i badaniach socjologów, przedstawiła przez pryzmat historii kobiet, które w jakiś sposób wzięły udział w Projekcie Manhattan. Należy zaznaczyć, że wszystko, co związane z rozszczepieniem atomu utrzymywane było w wielkiej tajemnicy. Decydując na etat "Atomówki" nie wiedziały, gdzie będą mieszkać i czemu tak naprawdę ma służyć ich praca. Nie przeszkodziło im to jednak z pełne zaangażowanie się.

Na potrzeby projektu powstało miasteczko Oak Ridge - wybudowane praktycznie od zera. Na ogromnej powierzchni wzniesiono ogromne fabryki, laboratoria, lecz także bursy i hotele. Autorka odsłania też wstydliwą stronę tego projektu: w Oak Ridge na porządku dziennym była segregacja rasowa, od razu założono też, że "kolorowa" część mieszkańców będzie żyła w warunkach przypominających slumsy.

Zdaję sobie sprawę, że piszę o książce nieco chaotycznie, ale próbuję jak najlepiej oddać to, co Denise Kierenan zawarła na 440 stronach. Dziewczyny atomowe mają wszystkie cechy świetnej książki popularnonaukowej: bardzo obszernie przedstawiają wybrany temat, napisane zostały lekkim językiem, czyta się je jak powieść. I naprawdę doceniam trud autorki, która, po latach, dotarła do kobiet, które właściwie zepchnięto na margines historii i o których dziś niewiele osób pamięta.

Warto mieć na uwadze tę książkę przy wyborze prezentu dla osoby, która interesuje się historią II wojny światowej - a wiadomo, że takich osób nie brakuje. Polecam ją również takim ignorantom jak ja, z historią (i co z tego, że zdawałam maturę z tego przedmiotu?) i fizyką są nieco na bakier :)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Chuliganka i Czeczen (Chuliganka - Izabela Jung)

Tytuł: Chuliganka
Autor: Izabela Jung
Wydawnictwo: Czarna Owca (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 286

Na Chuligankę narobiłam sobie ochoty ze względu na... tytuł. Chuliganka - to brzmi dumnie :)

A potem zaczęłam czytać i przyznaję, że kilka razy w trakcie lektury zdarzyło mi się jęknąć... bynajmniej nie z zachwytu. Historie cudzych miłości, z niewielkimi wyjątkami, na ogół są ciekawe tylko dla tych, którzy je przeżywają. Był czas, kiedy uwielbiałam wszelkiego rodzaju romansidła i komedie romantyczne - ale mi przeszło. Nadal lubię opowieści z wątkiem miłosnym w tle - z naciskiem na słowo "tło". I teraz być może wyjdę na osobę bez serca, ale na wszelkie wynurzenia w stylu, jak to on na mnie spojrzał i co ja wtedy poczułam, niestety, mam alergię. Podobnie zresztą jak na smęcenie o tym, co on mi powiedział, a co ja mu na to odpowiedziałam...

A Chuliganka jest właśnie o tym: o miłości totalnej. Izabela Jung nie pozostawiła w niej miejsca na nic innego. Ewa, matka dzieciom i żona mężowi, zakochuje się na zabój. W dwudziestoletnim chłopaku, Czeczenie, który pracuje przy remoncie u niej w domu. Co więcej: ze strony Ewy nie jest to zachwyt nad młodym ciałem, nie jest to też wyłącznie znudzenie mężem. To jest MIŁOŚĆ - nierozsądna, zachłanna i taka, w której nie może być mowy o happy endzie. 

Chuliganka to zapis rozmów kochanków, opisy schadzek, dywagacje Ewy na temat Zeliema - i tak przez 286 stron. Zmęczyła mnie ta intymna narracja, bo autorka do fabuły prawie nie wprowadza "przerywników". Początkowo bardzo czekałam na akapity, w których mowa będzie o mężu Ewy, o jej dzieciach, pracy... To, że ich nie ma, mimo wszystko, uważam za minus. Bo to, co ciekawe dla Ewy... niekoniecznie jest ciekawe, w takiej ilości, dla czytelników.

Warto też przez chwilę przyjrzeć się Zeliemowi. Nigdy w życiu nie miałam do czynienia z żadnym Czeczenem... ale odnoszę wrażenie, że Izabela Jung też nie miała. Zeliem jest uosobieniem tego, co dzikie, nieokiełznane, pierwotne. A Ewa nie może się temu oprzeć i podąża za instynktem. Autorka kilka razy podkreśla jego więź z rodziną, sygnalizuje, że z racji swojego pochodzenia chłopak patrzył na rzeczy, których żaden człowiek oglądać nie powinien, ale kwestie te są jedynie zarysowane, zero pogłębienia.

Powieść Izabeli Jung bez wątpienia mierzy się z ciekawą tematyką, jednak uważam, że nie wykorzystuje w pełni jej potencjału. Bo w taki sposób, w jaki opowiedziana została historia Polki i Czeczena, równie dobrze mogłaby zostać przedstawiona historia dwóch osób tej samej narodowości. 

Czytać? Nie czytać? Nie wiem :) Ja osobiście czasu poświęconego na książkę nie żałuję, z drugiej jednak strony... chciałoby się od tej książki chociaż trochę więcej.

wtorek, 23 lipca 2013

No future! (Koniec punku w Helsinkach - Jaroslav Rudis)

Tytuł Koniec punku w Helsinkach
Autor: Jaroslav Rudis
Wydawnictwo: Czeskie Klimaty
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 293

Koniec punku w Helsinkach - kolejna książka, która musiała odleżeć swoje na półce, gdyż po kilku stronach stwierdziłam, że niby jest niezła, ale jakoś nie mam na nią nastroju. A potem, gdy zostało 10 stron do końca, było mi szkoda, że to już i że na drugą część tej powieści raczej nie ma co liczyć.

Ole ma 40 lat i kiedyś był punkiem. Razem z kolegą założył punkową kapelę Automat, chociaż żaden z nich tak naprawdę nie potrafił grać. Ale przecież w punku nie o to chodzi. Punk to hałas i bunt, punk to idea i styl życia. Tylko... cóż z tego zostaje po latach? Fakt, czterdziestoletni Ole prowadzi bar, w którym wolno palić, gdzie serwuje sie solankę i gdzie matki z wózkami nie mają wstępu. Z drugiej jednak strony prowadzi całkiem wygodne życie, zalicza kolejne panienki, w końcu zaś chce już tylko spokoju. Tyle zostało z jego buntu.

Historia Olego przeplatana jest dziennikiem zbuntowanej punkówy, która dorasta w Czechosłowacji. Hasło "no future" może traktować dosłownie: po wywaleniu ze szkoły jej przyszłość raczej nie wygląda zbyt wesoło, dodatkowo gdzieś z tyłu głowy ma świadomość, że mieszka w strefie skażonej przez Czarnobyl, czego konsekwencje trudno jest przewidzieć.

Dziewczyna "ma wywalone" na wszystko: nie czuje żadnego związku ze swoim krajem, z rodziną tylko mieszka, a chłopak, dla którego zrobiłaby wszystko, raz ją kocha, a raz chyba kocha - tak sama pisze w swoim dzienniku. 

Te dwie postaci łączy więcej, niż na początku czytelnik zdaje sobie sprawę. Dziewczyna, której dziennik poznajemy, to taki trochę Ole z lat młodości. Z drugiej strony patrząc na Olego, młodej punkówy zrobiło mi się po prostu szkoda...

Koniec punku w Helsinkach jest książką nostalgiczną, ale w żaden sposób nie przygnębia - osławiony czeski humor i tu dochodzi do głosu. Wokół knajpy Olego kręcą się różni ludzie, jednak tych z jego pokolenia jest już coraz mniej i właściwie trudno powiedzieć, co się z nimi stało. Dlatego ogromne wrażenie zrobiła na mnie scena, kiedy Ole ogląda stare filmy pornograficzne zastanawiając się, jak potoczyły się losy ludzi, którzy w nich grali. Sam Ole bowiem sprawia wrażenie postaci z dawnej epoki, która nijak nie potrafi odnaleźć się we współczesności.

Bardzo dobre podsumowanie tej powieści napisał Jarosław Czechowicz, autor bloga Krytycznym Okiem. Dlaczego takiej książki nie wydał jeszcze żaden polski autor? Takiej, gdzie o niełatwej przeszłości mówiłoby się z humorem, niemalże ciepło? Jaroslav Rudis pokazuje, że naprawdę jest to możliwe.

czwartek, 18 lipca 2013

Klasyki się nie recenzuje, ale... (Misery - Stephen King)

Tytuł: Misery
Autor: Stephen King
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 367

Klasyki się nie recenzuje - takie zdanie często słyszałam na studiach i całkowicie się z nim zgadzam. Nie wyobrażam sobie, żeby pisać recenzję np. Lalki (kocham!) czy Potopu (nie przebrnęłam). Podobny problem miałam też z Misery Kinga. Książkę wydano w 1987 roku, na jej podstawie powstał film z fenomenalną Kathy Bates w roli szalonej Annie Wilkes.

Misery jest jedną z tych pozycji, o której sporo wiedziałam, zanim jeszcze po nią sięgnęłam. Ot, ktoś o niej mówił, przeczytałam gdzieś recenzję filmu, rzuciła mi sie w oczy na bibliotecznej półce - podejrzewam, że być może sporo osób też tak z tą książką ma.

I tak naprawdę miałam o niej nie pisać, chociaż być może nie jest to "klasyka" w potocznym rozumieniu tego słowa.

Z drugiej jednak strony... jest to jeden z najlepiej napisanych thrillerów, jakie czytałam. To niesamowite, jaki efekt można uzyskać, ograniczając liczbę bohaterów w zasadzie do dwóch osób,  a miejsce akcji do jednego pokoju. To niesamowite, że przez ponad 350 stron można pisać z perspektywy człowieka unieruchomionego w łóżku, oszołomionego środkami przeciwbólowymi... i ani przez moment nie nudzić! I wreszcie: to niesamowite, że czytając tę książkę, w której tak naprawdę przez większość czasu niewiele się działo, miałam wypieki na twarzy i poszłam przez nią spać dużo później niż zwykle. 

Świetna rzecz, naprawdę polecam! 

środa, 17 lipca 2013

I love books! (I)

Ostatnio więcej działam, niż myślę... więc niewiele myśląc inicjuję nowy, środowy cykl na blogu :)

I love books! jest odpowiednikiem tego, co robię na moim drugim blogu, w każdy poniedziałek (po szczegóły zapraszam TU). Czyli: będzie o inspirujących blogach, o nowościach książkowych, o książkach, które właśnie czytam albo czytałam kiedyś, o pisarzach, o pisaniu, o wszystkim, co w jakiś sposób wiążę się z książkami i co mnie kręci :)

Drogi odwiedzający! Znalazłeś coś/kogoś ciekawego, związanego z książkami/czytaniem? Założyłeś bloga i chcesz się nim pochwalić? Organizujesz fajny konkurs? Napisz mi o tym: slowoczytane@gmail.com. Chętnie przekażę info dalej własnie w środę :)

A zatem: START! :)

Właśnie przeczytałam:


Bardzo przyjemna książka o tym, jak zerwać z bylejakością.

Właśnie czytam:


I pomyśleć, że jeszcze dwa lata temu PWN kojarzył mi się tylko z encyklopediami... Głupia ja! :)

Chcę przeczytać:


Nowe wydanie książki o Jane, którą czytałam wieki temu (ręka do góry: która z was też zadurzyła się panu Rochesterze?). Nabrałam ogromnej ochoty, żeby sobie tę powieść odświeżyć. 

Ciekawe na blogach:

- blog, dzięki któremu dowiaduję się o książkach, o których w inny sposób bym sie pewnie nie dowiedziała. No i niezmiennie irytuje mnie systematyczność i wysoki poziom tekstów autorki :)
Zapraszam na stronę A to książka właśnie!  Naprawdę warto!

- chociaż Martyny Wojciechowskiej od jakiegoś czasu jest wszędzie dużo (za dużo!), to na tę książkę mam ochotę się skusić. Recenzja Dzieciaków świata u Pauliny - KLIK.

- Karolina wyprzedaje książki. Za pół ceny! :) KLIK

- któremu pisarzowi składamy życzenia w sierpniu? A może zamiast życzeń... przeczytajmy którąś z książek sierpniowych jubilatów? Lista tutaj - KLIK.

- smażing i leżing - Dominika o zjawisku, które i mnie zaczyna powoli wkurzać - KLIK

Wygraj książkę:

- o jodze, na portalu dlalejdis.pl - KLIK
- coś dla miłośników ostrego grania na blogu Klaudyny - KLIK
- pikantną na stronie Czarnej Owcy - KLIK

Miłego! :)

poniedziałek, 8 lipca 2013

W tej książce możliwe jest wszystko! (Rytuał babiloński - Tom Knox)

Tytuł: Rytuał babiloński
Autor: Tom Knox
Wydawnictwo: Rebis (dziękuję!)
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 390

Tytułem wstępu: jestem strachliwą istotą. Nie chadzam sama na cmentarze po zmroku (w towarzystwie zresztą też nie), odgłos skrzypiących drzwi przyprawia mnie o palpitacje serca i zakrywam oczy w trakcie oglądania horrorów (rzadka sytuacja). Dlatego absolutnie nie potrafię wejść w skórę bohaterów, którzy kpią sobie z ryzyka i sami nadstawiają karku. Gdybym to ja wylądowała w Peru jako badaczka pradawnego ludu, który lubował się makabrycznych praktykach i gdyby to mi miejscowy szaman najpierw założył worek na głowę, a potem rytualnie umazał krwią jaszczurki - to jeszcze tego samego dnia rozejrzałabym się za najbliższym lotniskiem. Gdyby to moja siostra skończyła z poderżniętym gardłem, a mi samej groziło realne niebezpieczeństwo - to z pewnością skorzystałabym z ochrony, jaką oferuje policja i nie szukałabym rozwiązania przerażającej zagadki. I tak dalej. Dlatego absolutnie nie może być mowy o zrozumieniu motywów postępowania bohaterów powieści Rytuał Babiloński

Wiele "kwiatków" znalazłam też w samej fabule, ale z drugiej strony... Rytuał babiloński to powieść w stylu tych, które pisze Dan Brown. Chodzi w nich nie tyle o logikę i fakty, co o to, żeby "się działo". I "się dzieje", to fakt. Wielu bohaterów, wiele miejsce, wiele trupów. Oprócz tego pokręcona historia plemienia Moche, żyjącego dawno, dawno temu w Peru, dwie zwalczające się grupy narkotykowe, rodzące się uczucie, templariusze, zieloni ludzie, miejsca kultu... i dużo, dużo więcej :) 

I teraz powinnam przejść chociaż do krótkiego naszkicowania fabuły, ale w przypadku Rytuału babilońskiego jest to zadanie naprawdę karkołomne. Generalnie chodzi o rozwiązanie pewnego pilnie strzeżonego sekretu. Tak ważnego, że kolejno giną ludzie, którzy są z nim w jakikolwiek sposób związani... a resztę doczytajcie sobie sami :)

Ja do tej lektury uczucia mam mocno mieszane. Z jednej strony przez trzy czwarte książki nie mogłam się od niej oderwać. W którymś momencie jednak za bardzo zaczęła mi ona przypominać hollywoodzkie kino akcji, gdzie wszystko, a nawet więcej, jest możliwe. Wiadomo: bohaterowie uratowani dosłownie w ostatniej chwili, skontaktowanie się z najpotężniejszym bossem narkotykowym, ot tak, z marszu, to żaden problem. Mało tego: można z nim zawrzeć niemalże dżentelmeńską umowę! W jednej scenie udo bohatera zostaje głęboko rozcięte, ale chwilę później biegnie on jak młoda łania, a co! I tak dalej.

Niewątpliwą zaletą Rytuału babilońskiego jest to, że książka wciąga, że czytelnik naprawdę nie może się doczekać rozwiązania zagadki. Sama tajemnica została dość zgrabnie obmyślona, nawet jeśli związek między plemieniem Moche a templariuszami nie jest dla mnie do końca jasny. Jakby nie było: przeczytałam, nie żałuję. A fanom powieści Dana Browna książka na 100% się spodoba.