poniedziałek, 30 lipca 2012

Smutna opowieść o smutnych ludziach (Facet na telefon - A.J. Gabryel)

Tytuł: Facet na telefon
Autor: A.J. Gabryel
Wydawnictwo: Wielka Litera
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 336.

Przeczytałam ostatnio wypowiedź Sonii Dragi, właścicielki wydawnictwa, odnośnie tego, jakie książki będą modne za kilka miesięcy. Z jej opinii wynika, że będą to powieści o zabarwieniu erotycznym, jak sama określiła, "taki Zmierzch dla dorosłych".

Książka Facet na telefon ma szansę wstrzelić się w ten nurt. Głównym bohaterem jest Adam, którego najlepiej charakteryzuje tytuł. Adam zawodowo sypia z kobietami. Oczywiście nie z każdymi - tylko z tymi, które stać na jego usługi, a te do tanich nie należą. 

Mechanizm jest prosty. Do Adama dzwonią panie samotne, niespełnione w małżeństwie lub takie, które chcą się na partnerze zemścić (bo ten np. je zdradził). Seks z Adamem to gwarancja, że tak to ujmę, usług najwyższej jakości, gdyż mężczyzna zdaje się świetnie znać nie tylko ars amandi, lecz także meandry kobiecej psychiki. Potrafi wyczuć, czego się od niego oczekuje i spełnić te oczekiwania.

Zdziwiło mnie, że ta książka jest aż tak wciągająca. Czytając, miałam bowiem wrażenie, że seks schodzi tu na drugi plan, główną bohaterką zaś jest... samotność. Samotny jest Adam, który "po pracy" wraca do pustego apartamentu, w którym nie czeka na niego nawet pies. Ten należący do wszystkich mężczyzna, "po godzinach" nie należy do nikogo, także do samego siebie. Co mi się rzuciło w oczy to fakt, że Adam biega. Ale biega nie dla przyjemności czy zdrowia, lecz po to, by jego ciało było w formie. Ciało, które należy nie do niego, lecz jego klientek. Sam wielokrotnie zaś podkreśla, że nienawidzi tego, do każdego wyjścia z domu w stroju sportowym musi się zmuszać. Czytając, odnosiłam wrażenie, że bieganie to swoista kara, którą sobie wymierza. Nie chcę się tu wdawać w dywagacje psychologiczne, ale mając tę wiedzę, jakoś nie do końca wierzę, gdy Adam pisze, że nie ma problemu z tym, co robi i dobrze się czuje, uprawiając swoją profesję.

Samotne są również klientki Adama, które przychodzą do niego... no właśnie, po co? Po zapewnienia, że są piękne, atrakcyjne i pożądane. Po kilka godzin przyjemności i bliskości, ale przecież to wszystko ułuda, bo Adam po wszystkim wychodzi.

Z jednej strony mogłabym napisać w tym momencie elaborat pochwalny na część stałych związków i rodziny, ale przecież Facet na telefon dobitnie pokazuje, że szczęście we dwoje to kolejna bajka, w którą chcemy wierzyć.

Myślę, że książka z założenia miała szokować... dla mnie jednak przede wszystkim jest to smutna opowieść o samotnych ludziach, dająca do myślenia. Przeczytajcie - warto. 

środa, 25 lipca 2012

Paweł i Gawał w jednym stali domu... (Ostrożnie z marzeniami - Maja Kotarska)

Tytuł: Ostrożnie z marzeniami
Autor: Maja Kotarska
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 304


Maja Kotarska debiutantką nie jest, jednak ja nigdy wcześniej nie spotkałam się z jej nazwiskiem - i jest to pierwszy powód, dla którego zdecydowałam się sięgnąć po Ostrożnie z marzeniami. Drugim powodem był opis. Oto młoda dziewczyna, Agnieszka, otrzymuje w spadku po nielubianym wujku dom. A właściwie połówkę domu, gdyż jego część zamieszkuje starsza pani, niejaka Sabina Boszko. Starsza pani jednak nie zamierza przyjąć lokatorki z szeroko otwartymi ramionami, bynajmniej! Jej głównym celem życiowym staje się uprzykrzenie życia Agnieszce.

Super! - pomyślałam, kiedy przeczytałam ten opis, będzie wesoło! A że uwielbiam film Starsza pani musi zniknąć i w ogóle zostałam ostatnio fanką wszelkich historii, których bohaterkami są starsze panie, z ochotą przystąpiłam do lektury. Moje rozczarowanie było ogromne!

Absolutnie nie zamierzam pastwić się nad tą książka i czepiać się detali. Po prostu zupełnie szczerze przyznaję, że nie potrafię wskazać ani jednego elementu, który by mi się spodobał, no, może z wyjątkiem punktu wyjścia.

Sabina, która powinna nadawać ton całej opowieści, jest dla mnie zupełnie nijaka, chociaż z założenia miała być z jednej strony przebiegła i podła, z drugiej zaś uchodzić za słodką staruszkę. Dla mnie jest postacią z dużym potencjałem, który zupełnie nie został wykorzystany, gdyż Sabina, za przeproszeniem, ani ziębi, ani pali... Jej działania są dla mnie nie do końca zrozumiałe, nie do końca logiczne, a przy tym jej sposoby dręczenia Agnieszki wydały mi się zwyczajnie głupie i grubymi nićmi szyte.

Podobnie jest z Agnieszką. To postać bezbarwna, schematyczna i bez jakichkolwiek cech indywidualnych. Siłą rzeczy, o kimś takim czyta się bez zainteresowania. Gdyby była postacią drugoplanową - okej, ale na pierwszy plan zupełnie się nie nadaje.

Akcja? Hmm... Niby jest jakaś akcja, ale ani mnie ona nie zaciekawiła, ani nie przestraszyła, ani nie rozśmieszyła. Były jakieś ucieczki przed bandytami, były jakieś rozstania, intrygi, wredne koleżanki z pracy - ale prawdę mówiąc, cała intryga kryminalna pasuje mi do tej opowieści jak kwiatek do kożucha, a wszystko inne zwyczajnie mnie znudziło.

Szczerze? Nie polecam tej książki. Lubię literaturę łatwą, lekką i przyjemną - przyznaję. Ale są lepsze "czytadła" tego typu. Bo w Ostrożnie z marzeniami po prostu nie miałam na czym zawiesić uwagi i odetchnęłam z ulgą, kiedy dobrnęłam do końca. Bo ta "łatwa i lekka" książka zmęczyła mnie straszliwie. 

poniedziałek, 23 lipca 2012

Trup na cmentarzu (Jak makiem zasiał - Anna Trojan)

Tytuł: Jak makiem zasiał
Autor: Anna Trojan
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 262

Książki z serii Asy kryminału czytam w ciemno, nie patrząc na autora i nie zwracając nawet za bardzo uwagi na opis. Dotychczas bowiem okazywało się, że każda powieść z tej serii jest jeśli nie świetna, to przynajmniej bardzo dobra. Nie inaczej było z Jak makiem zasiał, którą przeczytałam błyskawicznie. 

Anna Trojan nieco przełamuje schemat powieści kryminalnej. Zaczyna się dziwnie (i dobrze!), bo zwłokami, które zwykle znajduje się na początku, są... zwłoki. Dokładnie tak! Na cmentarzu, gdzie grzebani są mieszkańcy niewielkiego miasteczka, dochodzi do serii "incydentów": ktoś wykopuje zwłoki, okalecza je, a następnie porzuca. Sprawą zajmuje się komisarz Połżniewicz, któremu dość szybko udaje się schwytać "oprawcę". Równie szybko jednak "oprawca" zostaje otruty arszenikiem w szpitalu dla obłąkanych, a wkrótce potem ginie jeden z bohaterów. Okazuje się więc, że schwytany nie jest jedynym winnym, a jego zatrzymanie to tak naprawdę czubek góry lodowej tej sprawy. 

Pytań jest coraz więcej. Kto i dlaczego zabił? Co tak naprawdę dzieje w szpitalu psychiatrycznym? I jaki związek z tym wszystkim ma tajemnicze zniknięcie Adeli, córki rzeźnika oraz samobójstwo studenta? Na te wszystkie pytania najlepiej poszukać odpowiedzi samodzielnie, na kartach książki.

W przypadku tej powieści, połączenie sprawnie napisanej historii i makabry daje bardzo ciekawy efekt. Dodatkowo warto nadmienić, że autorka Jak makiem zasiał jest absolwentką farmacji, zajmuje się XIX - wiecznym lecznictwem i właśnie w tym wieku umieściła akcję powieści. Ja osobiście bardzo lubię kryminały, w których prowadzący śledztwo nie ma do dyspozycji specjalistycznego sprzętu, a jego głównym sprzymierzeńcem w rozwikłaniu zagadki jest notes, ołówek i własna głowa. Ciekawie przedstawiono także odwieczny konflikt na linii młodszy - starszy. Komisarzowi Połżniewiczowi najbardziej w pracy przeszkadza jego asystent, Trzeci, któremu wydaje się, że sam poprowadziłby sprawę lepiej. Z podobnym konfliktem mamy do czynienia w szpitalu psychiatrycznym, gdzie doktor Szpetowski chce leczyć pacjentów z wykorzystaniem prądu, czemu stanowczo sprzeciwia się jego zwierzchnik.

Dodatkowym atutem Jak makiem zasiał jest to, że w finale powieści idealnie zaczynają do siebie pasować wszystkie fragmenty układanki... i jest to chyba moment przeze mnie ulubiony we wszystkich kryminałach. Oczywiście samej nie udało mi się intrygi rozwiązać, ale wszystkich, którzy dopiero mają lekturę przed sobą, zachęcam do próbowania - wiele można wydedukować!

środa, 18 lipca 2012

Dole i niedole młodej guwernantki... (Agnes Grey - Anne Bronte)

Tytuł: Agnes Grey
Autor: Anne Bronte
Wydawnictwo: MG (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 256

Sióstr Bronte nie trzeba nikomu przedstawiać. Będąc młodym dziewczęciem, zaczytywałam się w Dziwnych losach Jane Eyre, pewien kłopot miałam z Wichrowymi Wzgórzami, które nie zrobiły na mnie specjalnego wrażenia, teraz zaś z przyjemnością sięgnęłam po Agnes Grey, która była dla mnie cudowna odskocznią od tego, co czytam na co dzień.

Jak można się było tego spodziewać, Agnes Grey jest powieścią cudownie staroświecką, idealną do wolnego czytania, wszak akcji w niej prawie nie ma. Anne Bronte oparła ją na wątkach autobiograficznych. Tytułowa Agnes to młodziutka dziewczyna, dorastająca w szczęśliwej rodzinie, która wpoiła jej surowe zasady moralne (ojciec bohaterki, podobnie jak ojciec pisarki, jest pastorem). Zmuszona trudną sytuacją materialną, podejmuje pracę zarobkową i te same zasady, których została nauczona, próbuje przekazać swoim podopiecznym. Jej poczynania są jednak bezskuteczne, gdyż dzieci, które przychodzi jej uczyć, są niesforne, rozpieszczone, aroganckie i uboga guwernantka nie jest dla nich żadnym autorytetem.

Agnes Grey należy do tych powieści, które się nie starzeją. Fakt, niektóre poglądy młodej guwernantki, np. na temat wychowywania dzieci, wydaja się dziś absolutnie nie do przyjęcia. Zmieniła się struktura społeczna, inaczej patrzy się na małżeństwo, inna jest rola kobiety. Agnes i jej światopogląd mogą na pierwszy rzut oka wydawać się odległe... ale czy na pewno? Przez moment próbowałam sobie wyobrazić, czy miałaby ona szansę na odnalezienie się w dzisiejszym świecie i myślę, że jak najbardziej. Wszak to młoda dama, która nie boi się wyzwań, zna swoją wartość, jest konsekwentna w tym co robi - a czy nie własnie tak moglibyśmy opisać kobietę żyjącą w XXI wieku? Zakończenie powieści zaś z powodzeniem mogłoby stanowić zakończenie współczesnej komedii romantycznej: ona i on na pustej plaży... :)

Gorąco polecam z zapoznaniem się z tą książką Anne Bronte, klimat, jaki posiada, z pewnością jest tego wart!

środa, 11 lipca 2012

Książka, od której nie mogłam się oderwać (Ślubna suknia - Pierre Lemaitre)

Tytuł: Suknia ślubna
Autor: Pierre Lemaitre
Wydawnictwo: MUZA (dziękuję!)
Liczba stron: 277
Rok wydania: 2012

Pierre Lemaitre uznany za mistrza francuskiego kryminału zadebiutował w 2006 roku i od został zauważony przez czytelników i krytyków literackich - tak przedstawiany jest autor Sukni ślubnej.

Jak ja się cieszę, że zauważyłam tę książkę! Dla mnie jest to klasyczny przykład lektury na jeden wieczór. Takiej, przy której zapomina się o śnie i siedzi się nad książką tak długo, dopóki nie dotrze się do ostatniej strony. A że Suknia ślubna ma stron 277, to ślęczałam nad nią kilka godzin, ale była to lektura bez przerw. Wciągnęłam się bowiem po uszy, a autor tak dawkował kolejne informacje, że książkę zaczęłam i skończyłam spocona z emocji.

Sophie jest młodą kobietą, wiodącą dość przeciętne, ale szczęśliwe życie, u boku kochanego męża. Ich egzystencję psują jednak pewne z pozoru drobne incydenty. A to Sophie zapomni, gdzie schowała prezent urodzinowy, to znowu zapomina hasła do swojego komputera, czy też myli dni tygodnia. Wkrótce te dziwne sytuację nawarstwiają się w zastraszającym tempie i coraz bardziej uniemożliwiają normalną egzystencję. Na tym jednak nie koniec. W dziwnych okolicznościach ginie teściowa Sophie, mąż ulega wypadkowi, Sophie zaś coraz więcej śpi i coraz więcej zapomina, szczęśliwe życie staje się przeszłością.

Kobietę spotykamy w momencie, kiedy przypomina zaszczute zwierzę: nie ufa sobie, nie ufa innym, mało tego: okazuje się, że potrafi zabijać z zimną krwią. Umysł Sophie płata jej dziwne figle, jednak czy rzeczywiście młoda, zdrowa kobieta, może tak po prostu zwariować z dnia na dzień? Czy też może ktoś lub coś jej w tym "wariactwie" pomaga?

Ślubna suknia nie jest typowym kryminałem, chociaż Sophie jest poszukiwana przez policję, a trup ściele się gęsto już od pierwszych stron. To raczej studium psychiki kobiety osaczonej i ściganej, oddane tak sugestywnie, że chwilami naprawdę można poczuć, że jest się w jej skórze. 

O książce mogłabym napisać dużo więcej, ale wtedy zepsuję całą przyjemność z lektury. Skonstruowana jest bowiem tak, że przez jej kolejne etapy należy przejść samodzielnie, wyjawienie ich zepsuje całą zabawę. Z cała pewnością jest to jednak powieść mocna, bardzo dobrze napisana i przemyślana w każdym detalu. I takie książki lubię, i takie książki polecam! 

poniedziałek, 9 lipca 2012

"I to przeminie" (W plątaninie uczuć - Gabriela Gargaś)

Tytuł: W plątaninie uczuć
Autor: Gabriela Gargaś
Wydawnictwo: Feeria (dziękuję!)
Liczba stron: 392
Rok wydania: 2012 
Premiera: 11.07.12


Bądźmy uczciwi: książka W plątaninie uczuć zaczyna się fatalnie. 

Pierwszą bohaterką, którą przedstawia Gabriela Gargaś jest Dorota: kura domowa, która całkowicie poświęciła się mężowi i dzieciom. Tyle, że mąż tego nie docenia, wikła się w romans z dwudziestolatką, Dorota zaś jest przepracowana, umęczona codziennością i nie ma w niej żadnej chęci zmian. Banał? Ano banał.

Drugą bohaterką jest Hania: laska w rozmiarze XS, sypiająca z kimkolwiek biznesłomen, która wprost mówi, że jej uroda jest jej przekleństwem, gdyż mężczyźni po upojnej nocy z nią, wracają do mnie atrakcyjnych narzeczonych i żon. Na początku to Hania denerwowała mnie najbardziej, gdyż w całej trójki przedstawionych postaci, wydała mi się najbardziej "papierowa".

Nieco większą sympatią obdarzyłam Kalinę, która od kilku lat mieszka z tym samym facetem. Owszem, jej partner jest przystojny, troszczy się o nią... ale. Nie ma między nimi dawnego żaru i namiętności (w ogóle autorka bardzo eksponuje rolę seksu i "motyli w brzuchu", które, według niej, są niezbędnym składnikiem udanego związku), a na horyzoncie pojawia się dawna miłość. A dawne miłości mają to do siebie, że na ogół wydają się lepsze od tych aktualnych.

Powieść zaczyna się więc... nie bardzo, a jej zawartość świetnie oddaje tytuł. Gabriela Gargaś skupiła się bowiem na uczuciach swoich bohaterek, które zmieniają się jak w kalejdoskopie. I gdyby na tym autorka poprzestała... to byłoby kiepsko. W którymś momencie w powieści następuje jednak przełom. Moje początkowe znudzenie minęło i czytałam jak zaczarowana.

Co mnie tak wciągnęło? 

Po pierwsze: prostota. Autorka pięknie pisze o miłości, przyjaźni, dojrzewaniu do zmiany, odkrywaniu siebie. I fakt, mogłabym cynicznie zauważyć, że, szczególnie pod koniec, książka zaczyna trącić patosem, co w zestawieniu z początkowymi scenami może wypadać śmiesznie, ale nie ukrywajmy: to właśnie te fragmenty najbardziej mnie wzruszyły i to o nich pamiętać będę najdłużej.

Po drugie: magia. Nie, nie ma tu czarów i zaklęć :) Jest coś piękniejszego: cud narodzin, cud przyjaźni, która wszystko przetrzyma, cud miłości, która przybiera różne oblicza, jest wiara, że można  i, w końcu, jest pasja i chęć do działania - czyli tematy przeze mnie ukochane. 

Doskonale zdaję sobie sprawę, że powieść W plątaninie uczuć powstała po to, by wzruszać i autorka nie zawahała się użyć wszelkich dostępnych środków, by to osiągnąć. Na mnie jednak ta książka podziała motywująco i dopingująco, a jedno zdanie szczególnie wryło mi się w pamięć:

I to przeminie.

Cieszmy się zatem chwilą, póki trwa! Banał? A czy lato to przypadkiem nie jest najlepszy czas na prawienie banałów :)?

Powieść jak najbardziej godna polecenia, mimo pewnych niedostatków, o których zapomina się chwilę po skończonej lekturze.

A przy okazji: jakże mi ten utwór pasuje do treści!



czwartek, 5 lipca 2012

Czary, które dzieją się naprawdę (Czary w małym miasteczku - Marta Stefaniak)

Tytuł: Czary w małym miasteczku
Autor: Marta Stefaniak
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 294

Też tak czasem macie? Z powodów, które właściwie trudno wymienić, podchodzicie do jakiejś książki z ogromnym entuzjazmem, wręcz nie możecie doczekać się lektury, książka na pierwszy rzut oka wzbudza sympatię - i kropka.

Ja tak miałam w przypadku Czarów w małym miasteczku. Nie mam pojęcia dlaczego, ale kiedy tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach wydawnictwa Prószyński i S-ka, od razu wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Nie wiem, czy spodobała mi się okładka, czy śliczna twarz autorki, czy może tytuł - była to jedna z tych książek, do których uśmiecham się, gdy spoglądają na mnie z półki.

Jakie okazały się Czary w małym miasteczku? Na pewno wciągające i dziwnie prawdziwe, mimo obecności elementów nadprzyrodzonych.

Marta Stefaniak opisuje mieścinę małą i szarą, taką, jakich w Polsce wiele. Jest sklep, jest kościół, jest park, w którym przesiadują panowie pijaczkowie, są dziurawe chodniki. Piękne kobiety pracują jako ekspedientki i są nieszczęśliwe w małżeństwie, te przeciętne sumiennie, lecz bez entuzjazmu wypełniają swoje obowiązki w urzędach, panowie jeżdżą do Niemiec na saksy, a burmistrz już dawno zdążył zapomnieć o obietnicach składanych wyborcom. Jednym słowem: nic specjalnego. 

I właśnie do takiego miasteczka przyjeżdża pewna starsza pani. To jedna z tych kobiet, których łatwo nie zauważyć na ulicy, które mamroczą coś niezrozumiale pod nosem i zawsze mają przy sobie wielkie torby, w których właściwie nie wiadomo, co noszą. Jednak staruszka, choć niepozorna, dokonuje rzeczy wielkich. Sprawia, że mieszkańcom zaczyna się chcieć. Burmistrz nagle znajduje sposób na zdobycie pieniędzy i miasteczko pięknieje. Urzędniczka otwiera cukiernię z najlepszymi ciastkami w okolicy. Samotna lekarka na jedną noc ma szansę zmienić się w Kopciuszka na balu, a nękana przez księdza nastolatka odzyskuje spokój. Po prostu sielanka.

Gdyby na tym autorka zakończyła, pewnie bym oceniła powieść źle. Że za słodko, że przesadziła, że takie rzeczy się przecież nie dzieją z dnia na dzień, chociaż chcielibyśmy, aby się działy. (Nawiasem mówiąc, byłoby to z mojej strony niesprawiedliwe, gdyż przecież tak miało być, na co wskazuje już sam tytuł; obecność czarów z góry wskazuje na coś nieprawdopodobnego). Marta Stefaniak jednak w którymś momencie tę sielską konwencje przełamuje. Za starszą panią, która okazuje się czarownicą, a może raczej dobrą wróżka, do miasteczka przybywa Mogiera - uosobienie zła. I chociaż Rosmunda (bo tak naprawdę nazywa się starsza pani) pokonuje ją, to w miasteczku zdążyło się już zadziać wiele złego i jest to zło, którego nie można odwołać.

Zakończenie książki Marty Stefaniak można interpretować na wiele sposób, moim zdaniem jednak żadne z nich nie emanuje zbyt dużym optymizmem - i dobrze! Starsza pani wyjeżdża, czary się kończą, mieszkańcy zostają w miasteczku, którego znów nie można nazwać ładnym... Dla mnie pocieszające było jedynie to, że Łucja, moja ulubiona bohaterka z tej powieści, na koniec znajduje miłość. Sama. Bez czarów. Bo miłość sama w sobie jest zaczarowana. Banalne? Nie, piękne :)


środa, 4 lipca 2012

Dotknij podszewki świata (Nie zostawiaj mnie - Grażyna Jeromin - Gałuszka)

Tytuł: Nie zostawiaj mnie
Autor: Grażyna Jeromin - Gałuszka
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 348

Zachwyciłam się - takie słowa jako pierwsze cisną mi się na usta (na klawiaturę?), kiedy myślę o książce Grażyny Jeromin - Gałuszki Nie zostawiaj mnie. To powieść, która przywraca wiarę w to, że literatura pisana przez kobiety dla kobiet może być wartościowa i mądra, przekonuje, że zwykli ludzie, których często nie zauważamy, mogą mieć na swoim koncie niesamowite historie oraz potwierdza, że można pisać mądrze i uczuciowo... ale bez czułostkowości i zadęcia.

Dwa sąsiadujące ze sobą mieszkania, w których dwoje ludzi spędziło całe życie. Ciotka i jej bratanek. Ona otwarta na świat i ludzi, kochająca grę w brydża. On, człowiek kulturalny i inteligentny, w którymś momencie przestaje dostrzegać sens w tym, by opuścić mieszkanie. Do ludzi czuje wyłącznie pogardę i złość. Kiedyś kochał... lecz było to dawno, a uczucie zakończyło się ogromną tragedią.

Pisząc o Aleksandrze, nie sposób nie wspomnieć o jego matce Ludwice, która poza mężem nie widziała świata. Później zaś stała się zgorzkniałą jędzą, która samą swoją obecnością potrafiła zabrać innym całą radość życia. Jest też Nina, kobieta - dziecko, która najpierw znika, a potem pojawia się ponownie... i wraz z jej pojawieniem się, nic już nie jest takie samo.

O Fryderyce także trudno pisać, nie przywołując ważnych dla niej osób. Zresztą: ona sama, kiedy ma opowiedzieć o sobie, robi to przytaczając historie innych. Fryderyka jest na tyle nierozsądna, by przyjąć pod swój dach młodą kobietę z dzieckiem, o której nie wie zupełnie nic i po której już na pierwszy rzut oka widać, że nie ma łatwego charakteru. I to właśnie Małgorzata, osoba samotna, nienawidząca swojej pracy, ale jednak gdzieś po cichu wierząca, że jeszcze wszystko się uda, staje się głównym obiektem nienawiści Aleksandra.

Nie zostawiaj mnie należy do powieści, w których fabuła jest raczej minimalistyczna, co nie zmienia faktu, że autorka przedstawia kilka historii na długo zapadających w pamięć. Podobnie jest z bohaterami, których charaktery oraz losy Grażyna Jeromin - Gałuszka szczegółowo dopracowała. Czytałam ostatnio kilka powieści o starszych paniach, Fryderyka na ich tle wypada znakomicie. 

Jednak nie to jest najważniejsze. Od zawsze cenię sobie w książkach klimat, to coś, co trudno zdefiniować słowami, a co sprawia, że nawet najprostsze historie nabierają głębi i po daną powieść po prostu chce się sięgnąć, zanurzyć w fabułę, pobyć z bohaterami. Nie zostawiaj mnie to coś ma. I właśnie dzięki "temu czemuś" intrygujące słowa, które widnieją na okładce, są w stu procentach prawdziwe:

Grażyna Jeromin - Gałuszka stworzyła opowieść, której bohaterowie bezwiednie i z wielką delikatnością dotykaja podszewki świata. A my razem z nimi.