niedziela, 30 września 2012

Annuszka już rozlała olej słonecznikowy (Studnia bez dnia - Katarzyna Enerlich)

Tytuł: Studnia bez dnia
Autor: Katarzyna Enerlich
Wydawnictwo: MG (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 245

Książki Katarzyny Enerlich uwielbiam. I chociaż nigdy nie poznałam autorki osobiście, mam wrażenie, że to, jaka jest i to, jak pisze jest bardzo spójne, a przez to prawdziwe. Co mnie najbardziej zachwyca w jej powieściach? Sposób, w jaki portretowane są kobiety - nie inaczej jest w przypadku Studni bez dnia.

Książka zaczyna się mocno i myślę, że ten początek mogę zdradzić. Marcelina, główna bohaterka, zupełnie przypadkiem słyszy, jak jej mąż zdradza ją z inną kobieta. Pisząc, że "słyszy", nie mam na myśli tego, że ktoś jej donosi na niewiernego małżonka. To on sam, w trakcie miłosnych uniesień, przez przypadek wybiera jej numer telefonu. Los bywa jednak... ironiczny: mężczyzna wracając od kochanki ma wypadek, w którym traci życie, a Marcelina, po drugiej stronie słuchawki, bezradnie się temu przysłuchuje. 

Katarzyna Enerlich kreśli portet kobiety na rozdrożu. Z jednej strony Marcelina musi zupełnie na nowo poukładać klocki, jakie składają się na jej życie, z drugiej zaś znajduje się sytuacji patowej. Bo jak tu opłakiwać zmarłego męża, skoro wie, że ten nie był jej wierny i być może tego dnia, kiedy miał miejsce wypadek, chciał jej powiedzieć o rozstaniu? Zostaje jeszcze Natalia Anna, kochanka męża. Niespodziewanie obie kobiety stają się sobie bliskie, kochały bowiem tego samego mężczyznę. Zresztą: czy można winić kogoś za to, że się zakochał?

W Studni bez dnia oczywiście jest o wiele więcej wątków, np. ten związany z tytułową, średniowieczną studnią, która skrywa w swoim wnętrzu niezwykłą tajemnicę. Wydarzenia prawdziwe mieszają się z fikcyjnymi, autorka umieszcza także zdjęcia współczesnego Torunia, które stanowią tło dla opowieści. Jednak mnie najbardziej przyciągnęły te fragmenty, które opowiadały o codzienności Marceliny i jej zmaganiach, by zacząć żyć na innych zasadach, niż miało to miejsce wcześniej.

Wszystkim miłośnikom prozy Katarzyny Enerlich tej książki polecać nie trzeba, odnoszę jednak wrażenie, że po tej powieści może znaleźć kolejnych odbiorców - i bardzo dobrze! :)

wtorek, 25 września 2012

Opowieść o końcu świata (Dobra krew - Magdalena Skopek)

Tytuł: Dobra krew
Autor: Magdalena Skopek
Wydawnictwo: PWN (dziękuję!)
Liczba stron: 379
Rok wydania: 2012

Jamał - ręka do góry kto wie, gdzie to jest. 
Ja przyznaję: musiałam sprawdzić i lokalizacja tego półwyspu mocno mnie zaskoczyła. Teraz zaś, jeśli miałabym wskazać koniec świata, tym bardziej po przeczytaniu Dobrej krwi, to chyba pokazałabym właśnie to miejsce. 

Mimo iż książkę przeczytałam od deski do deski, z dużym zainteresowaniem, to mimo wszystko nie mam pojęcia, dlaczego autorka właśnie Jamał wybrała na cel swojej wyprawy. Jedyne logiczne wytłumaczenie, jakie przychodzi mi na myśl to to, że po prostu MUSIAŁA, chociaż wielu jej to odradzało. Atrakcji turystycznych brak, cywilizowanych warunków brak, dziwów przyrody brak. Są za to puste, dla mnie nieco upiorne przestrzenie, jest tundra, jest wiatr i komary. 

Jednak to nie surowość krajobrazu mnie przeraziła na początku najbardziej, lecz surowość... obyczajów? Nieńcy, mieszkańcy Jamału, trudnią się m.in. wypasem reniferów. Zwierzęta towarzysza im na każdym kroku, jednak tutaj relacja ta zostaje ukazana w sposób pierwotny, obcy i być może szokujący dla nas, Europejczyków. Renifery nie tylko fajnie się głaszcze, lecz także zabija się, otula ich skórami, na surowo zjada wnętrzności... W książce pełno jest zdjęć martwych zwierząt, krwi, podrobów. W tym przypadku wymowny jest jednak tytuł: Dobra krew. Zwierząt nie zabija się dla przyjemności. Zwierzęta pozwalają ludziom przetrwać.

Szczerze? Książka nie epatuje okrucieństwem, wymazane krwią dziecko na okładce nie budzi we mnie obrzydzenia, jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że sama za bardzo jestem nasiąknięta cywilizacją i z jednej strony podziwiam autorkę za zdolność dopasowania się do obcej kultury, nie negowania jej... z drugiej zaś wiem, że sama bym tak nie potrafiła. Cały czas jednak miałam świadomość, że nie czytam fikcji, że Nieńcy naprawdę są i żyją, że autorka pisze prawdę. Myśl ta była dla mnie równie egzotyczna jak fakt, że na drugiej półkuli jest teraz dzień. Zresztą, zobaczcie sami:



Pisałam kiedyś, że nie jestem miłośniczką literatury podróżniczej, Dobrą krew jednak z całym przekonaniem rekomenduję. Wiem, z całą pewnością wiem, że nigdy nie znajdę się w świecie, o którym pisze autorka. Ba! Przed lekturą nie miałam pojęcia, że ludzie jeszcze mogą żyć w taki sposób. Nie bez znaczenia jest dla mnie bowiem to, ze Magdalena Skopek wybrała się na Jamał... bo i tak stać się musiało. Wiele osób podróżuje po świecie, wiele osób pisze potem książki... ale ta relacja zafascynowała mnie w dużej mierze dlatego, że autorka nie tylko obserwowała, ale starała się wejść w rzeczywistość zupełnie dla siebie odmienną, co zresztą świetnie oddaje cytat z Lapidarium IV Ryszarda Kapuścińskiego: 

Żyjąc, jesteśmy otoczeni mnóstwem niedostępnych gołym okiem światów, o których istnieniu nawet nie wiemy i do których najprawdopodobniej nigdy nie dotrzemy. Nasza wyobraźnia jest  zbyt uboga, nasza intuicja zbyt zawodna, a wiedza cząstkowa i ograniczona. Toteż najczęściej nie   jesteśmy świadomi, że, przynajmniej teoretycznie, moglibyśmy poznać wiele bogactw i niezwykłości istniejących w zasięgu naszej ręki. Tyle, że chęć takiego poznania mają tylko nieliczni, jest to przygoda uprawiana przez niewielu, namiętność, która rzadko pojawia się w człowieku.

Serdecznie polecam!

niedziela, 23 września 2012

To jest książka dla tych, co się lubią bać! (Pamiętam Cię - Yrsa Sigurdardottir)

Tytuł: Pamiętam Cię
Autor: Yrsa Sigurdardottir
Wydawnictwo: MUZA (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 318

Dawno żadna fabuła nie napędziła mi takiego stracha.
Dawno nie czytałam książki... którą czytałam tylko w dzień i broń Boże nie wtedy, gdy byłam sama!
Wreszcie: dawno nie zdarzyło mi się spać przy zapalonym świetle i bać się wstać w nocy do łazienki!

O Pamiętam Cię było jakiś czas temu głośno na blogach, książka zebrała bardzo dobre recenzje - i słusznie, chociaż kolejny raz mam wrażenie, że mój głos nie jest tu do końca wiarygodny, gdyż należę do osób raczej strachliwych i wcale nie trzeba nie wiadomo czego, żebym się bała. 

Autorka, której nazwiska nie jestem w stanie zapamiętać, opowiada dwie równoległe historie. Pierwsza z nich toczy się w niewielkim islandzkim miasteczku. Freyr, psychiatra, którego dziecko ginie w tajemniczych okolicznościach, zostaje wezwany do dziwnej sprawy: ktoś zdemolował przedszkole. Freyer odkrywa, że podobna historia wydarzyła się kilkadziesiąt lat wcześniej: wtedy też zaginął chłopiec i jakiś "wandal" również zdemolował sale. Wydarzenia te są dziwnie do siebie podobne, a Freyer, chcąc nie chcąc, znajduje się w ich centrum. Mało tego. O psychiatrach często mówi się, że upodabniają się do swoich pacjentów i przestają być zupełnie normalni - chociaż w tym przypadku normalność to pojęcie względne. Tymczasem Freyer zaczyna słyszeć i widzieć więcej niż by chciał.

Podobnie dzieje się w przypadku trójki przyjaciół - bohaterów drugiej historii. Małżeństwo Katrin i Gardar oraz ich przyjaciółka Liv, lądują w miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi. Chcą wyremontować dom, ale szybko przekonują się, że jest to niemożliwe. Fragmenty dotyczące tych postaci podobały mi się najbardziej i dlatego, przewrotnie, napiszę o nich najmniej. Ale też zaznaczam, że to właśnie tutaj mój lęk osiągnął apogeum.

W jaki sposób obie historie się łączą - tajemnica!

Yrsa Sigurdardottir stosuje znane motywy: zemsta zza grobu, skrzypiące podłogi, grupa przyjaciół na pustkowiu, ale też tworzy z nich naprawdę dobrą całość. Okej: nieco naciągane wydało mi się zakończenie, a konkretnie wyjaśnienie motywu zaginionych dzieci. Jednak tak naprawdę w tym przypadku niewiele to znaczy: książka ma świetny klimat, duszną, a jednocześnie lodowatą atmosferę, przez długi czas trudno się domyślić, o co w tym wszystkim chodzi.

Jednocześnie, przyznaję, że Pamiętam Cię dało mi do myślenia. Nie potrafię odnaleźć tego fragmentu, ale Freyer zastanawia się w nim, co, jeśli jego pacjenci naprawdę słyszą głosy. Co, jeśli naprawdę widzą coś, czego inni nie są w stanie zobaczyć - a on, jako lekarz, wmawia im, że nie ma się czym przejmować. Kto wtedy jest bardziej normalny?

Gorąco polecam tę powieść! To lektura dla tych, co się lubią bać! 

czwartek, 13 września 2012

Drugiej takiej nie będzie (Zbyt dumna, zbyt krucha - Alfonso Signorini)

Tytuł: Zbyt dumna, zbyt krucha
Autor: Alfonso Signorini
Wydawnictwo: Świat Książki (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 283


Marią Callas od kilku dni przeżywam ciężką fascynację, a to za sprawą książki Alfonso Signorini Zbyt dumna, zbyt krucha. 

Do zbeletryzowanych biografii z założenia podchodzę nieufnie, po tym, jak kilka lat temu przeczytałam książkę o Fridzie Kahlo... nie mając świadomości, że czytam powieść, a nie biografię. Jakież było moje rozczarowanie, gdy na końcu przeczytałam, że część przedstawionych wydarzeń... jest tylko wytworem wyobraźni autora! Alfonso Signorini podaje jednak źródła, z których korzystał, więc czytałam z nieco mniejszą dozą nieufności, niż mam to w zwyczaju przy tego typu książkach.

Marii Callas nie trzeba nikomu przedstawiać, słyszeli o niej wszyscy. Jednak co tak naprawdę wiemy o jej życiu oprócz tego, że miała cudowny głos oraz spotykała się z Arystotelesem Onasisem? Ja nie wiedziałam nawet tego, że była z pochodzenia Greczynką i że zmarła 35 lat temu (aż 35 lat temu!).

Życie Marii Callas zdeterminowane było przez jej fenomenalny głos. Sztuce poświęciła najpiękniejsze lata życia, najpierw trenując dzień w dzień, potem jeżdżąc po świecie. Odniosła niebywały sukces, ale też była ogromnie samotna. Nie miała wsparcia w rodzinie, trudno nazwać miłością uczucie, jakim darzyła pierwszego męża, zaś ukochany Aristo złamał jej serce, poślubiając Jackie Kennedy.

To, co napisałam, to tak naprawdę banały, które można odnieść do wielu artystów. W życiu bowiem rzadko jest tak, że ma się wszystko. Coś za coś - kolejny banał. Wierzcie mi jednak, że o Marii Callas można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że była banalna. Zbyt dumną, zbyt kruchą czyta się wspaniale, jest to bowiem opowieść o kobiecie zdeterminowanej, by odnieść sukces, która na scenie nie grała swojej roli, lecz stawała się osobą, która grała. Zniosła wiele, ale sama też potrafiła bez skrupułów ranić i kończyć relacje, które jej nie odpowiadały. 

Autor opowiada o Marii - dziewczynce i Marii - nastolatce, kreśli jej skomplikowane relacje z matką i siostrą, pokazuje, jak stopniowo wspinała się po szczeblach sławy. Dla mnie jednak najbardziej poruszające były te fragmenty, w których jest mowa o bólu po stracie dziecka - Callas przypominała mi Medeę, w którą zresztą się wcielała.  

Czytając, zakreśliłam sobie kilka zdań, które, moim zdaniem, świetnie charakteryzują Callas:

Zamknęła oczy i udawała, że śpi. Nie miała ochoty na dyskusje z mężem. Lepiej pobyć trochę samej z własnymi myślami. Myślała o tym, jak bardzo czuje się stara. Miała dopiero trzydzieści pięć lat, a jednak całkowicie pozbawiona była energii. Była kobietą wyczerpaną. Oddała się bez reszty publiczności i stała się zwiędła, jak zbyt wcześnie ścięty kwiat. Nie miała życia prywatnego. (...)Rozmawiała z Tittą wyłącznie o pracy, o tournee, wywiadach albo o gazetach. Z seksem skończyła jakiś czas temu. Nie było to wielkim wyrzeczeniem, z Tittą nigdy niczego nie odczuwała. Niepokoił ją jednak brak entuzjazmu, jakim charakteryzowały się jej dni. Czas mijał wciąż w takim sam sposób (...). Miała ochotę odzyskać samą siebie. (s. 172 - 173)

Taka była "Callas". Jaka była "Maria"? Sprawdźcie, naprawdę warto!
A ja już szykuję się na kolejną książkę tego autora, tym razem o Marilyn Monroe, która planuję sobie kupić (czemu, ach czemu, nie wzięłam do recenzji, gdy dawali!). Bardzo bowiem podoba mi się sposób, w jaki autor pisze i mam ochotę na pogłębienie tej znajomości. 

niedziela, 9 września 2012

Kobieto, rusz... 4 litery :) (Bieganie i odchudzanie dla kobiet - Barbara i Jeff Dalloway)

Tytuł:Bieganie i odchudzanie dla kobiet
Autor: Barbara i Jeff Dalloway
Wydawnictwo: Septem.pl (dziękuję!)
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 184

Ostatnio rzadziej piszę na blogu, a jedną z "winowajczyń" jest ta książka: Bieganie i odchudzanie dla kobiet Jeffa i Barbary Dalloway. Ćwiczyć chciałam od dawna i to wcale nie dlatego, żeby schudnąć. Po prostu czułam, że aktywność fizyczna jest najbardziej zaniedbanym aspektem mojego życia, z czym wcale nie czułam się dobrze. Jednocześnie bliżej nieokreślone "coś" sprawiało, że zamiast iść pobiegać albo zrobić kilka brzuszków... myślałam o tym, jak fajnie byłoby to zrobić. Głupie, wiem. 

Książka, o której chcę napisać, towarzyszy mi od czerwca. To wtedy "coś" poprzestawiało mi się w głowie i najpierw zaczęłam delikatnie truchtać w miejscu, walczyć ze skakanką i umierać po zrobieniu 10 brzuszków. Teraz mogę śmiało napisać, że ćwiczę regularnie. Fakt, nie biegam, ale książka ta dała mi kopa, by codziennie wieczorem zamiast pakować się do łóżka z miską żelków, rozłożyć matę i zmierzyć się ze sobą samą. Efektem tych zmagań z własnym lenistwem jest mój drugi blog, na który kolejny raz serdecznie zapraszam - KLIK.

Barbara i Jeff Dalloway są małżeństwem. Przez wiele lat układali plany treningowe i przekonali setki osób do biegania i zdrowego stylu życia. 

W tej książce stawiają sprawę jasno: to TY decydujesz! Jedynym wymogiem, jedynym warunkiem, jaki należy spełnić, by rozpocząć zmianę, jest mocne postanowienie, że chce się przejąć kontrolę nad własną aktywnością fizyczną i własną dietę.Te dwie rzeczy bowiem idą w parze: same ćwiczenia, bez odpowiedniej diety, niewiele dadzą. Z drugiej strony, dieta bez wsparcia w postaci treningów też jest mniej warta, niż w duecie z nim.

Autorzy nie namawiają do restrykcyjnych zmian. Nie namawiają do morderczego wysiłku siedem dni w tygodniu i nie nakazują narzucenia sobie żywieniowego reżimu. Pokazują jednak, że wysportowane ciało, karmione w odpowiedni sposób, może być naszym sojusznikiem, a nie wrogiem. Pokazują, co zrobić, by nasze komórki zamieniły się w małe piece do spalania tłuszczu, jak uniknąć pułapek dietetycznych i że nie ma czegoś takiego jak dieta - cud. 

Co mi się spodobało w tej książce? Zdrowe podejście do tematu. Jeśli, jak ja, przez całe życie unikało się ćwiczeń i jadło pizzę, to nie powinnam oczekiwać, że w ciągu miesiąca naprawię błędy, jakie popełniłam. Autorzy przytaczają historię kobiety, która schudła 44 kilogramy. Zajęło jej to dwa lata - powtarzam: dwa lata ciężkiej pracy i codziennej walki ze sobą. Daje to niecałe dwa kilogramy mniej na miesiąc. Na miesiąc, nie na tydzień! Cudów bowiem nie ma. Nie ma magicznych eliksirów, które pomogą szybko osiągnąć nam cel. 

Książka pokazuje, jak nie wpaść w zaklęte koło diet, jak wytrwać w podjętym postanowieniu, jak sobie radzić z podstawowymi problemami, jakie spotkamy na drodze ku zmianie.

Na mnie ta pozycja podziałała tak, jak podziałać miała: zmotywowała mnie, zmobilizowała, teraz również regularnie ją sobie podczytuję, żeby w swoich postanowieniach wytrwać.

Gorąco ją polecam, jednocześnie mając świadomość, że nie każdemu zrobi taką rewolucją w głowie jak mi. Dotychczas czytałam wiele książek o dietach i zdrowym stylu życiu, owszem, podobały mi się i inspirowały, ale ta zadziałała najlepiej. 

Miłej lektury zatem... a ja idę sobie poćwiczyć! :)

sobota, 8 września 2012

Literacka lobotomia (A jeśli ciernie - Virginia C. Andrews)

Tytuł: A jeśli ciernie
Autor: Virginia C. Andrews
Wydawnictwo: Świat Książki (dziękuję!)
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 446

Po przeczytaniu książki A jeśli ciernie poczułam prawdziwą ulgę. Przyznaję: ta książka wyczerpała mnie emocjonalnie. Niezłą przeprawą były wcześniejsze tomy sagi o Dollangerach... ale tutaj zmęczyłam się jeszcze bardziej. Z drugiej jednak strony, to chyba najbardziej mroczna i najlepsza książka Virginii C. Andrews, jaką do tej pory czytałam.

Znani z wcześniejszych tomów Cathy i Chris żyją w domu otoczonym murem, starając się odizolować od społeczeństwa i jak najmniej rzucać w oczy. Kto czytał wcześniej tomy, ten wie dlaczego.

Wydarzenia opisane w A jeśli ciernie przedstawione zostały z perspektywy dwóch synów Cathy: Barta i Jory'ego. Obserwują oni swoich opiekunów i czują się coraz bardziej zaniepokojeni tym, co widzą. Bo historia rodziny, jaka została im przekazana jest niespójna, pojawia się w niej coraz więcej białych plam i zdarzeń, które nie pasują do pozostałych. Mało tego: sąsiadami rodziny zostają kobieta zasłaniająca twarz woalką oraz jej posępny lokaj. Młodszy z chłopców, Bart, szybko zaprzyjaźnia się z damą i lokajem, ci zaś szepczą mu do ucha dziwne opowieści, a do serca sączą jad...

O samej fabule więcej powiedzieć nie chcę i nie mogę. Jeśli ktoś zna twórczość autorki to wie, że pisze ona w sposób niezwykle emocjonalny, a jej specjalnością są dialogi, w których bohaterowie wzajemnie się oskarżają, zadając sobie głębokie rany. W przypadku Cathy i Chrisa - mimo pozornego szczęścia - nie mają się one nigdy zabliźnić, bo niczym ponury cień podąża za nimi przeszłość, lata spędzone na poddaszu.

Czytając, chwilami miałam wrażenie, że autorka dokonuje lobotomii na ich mózgach i przeprowadza operację na otwartym sercu, wyciągając wszystkie nerwy na wierzch... Sama do końca nie wiem, czy lubię takie grzebanie w emocjach i myślach, ale jedno muszę przyznać: mimo zimnych dreszczy na plecach, mimo tego, że chciałam, aby lektura już się skończyła, ostatnią stronę powitałam ze wspomnianą ulgą, ale też ze świadomością, że na podobne emocje pewnie długo przyjdzie mi poczekać.

Polecam: saga o Dollangerach z pewnością warto znać!

czwartek, 6 września 2012

Seksi życie policjantki (Wiadomość ze Sztokholmu - Janusz Grabowski)

Tytuł: Wiadomość ze Sztokholmu
Autor: Janusz Grabowski
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 302


Pisałam już o tym wielokrotnie: od jakiegoś czasu kryminały są tym gatunkiem, który towarzyszy mi najczęściej. Kryminały polskich autorów czytam jednak dość rzadko, ale zawsze ogromnie się cieszę, kiedy jakiś wpadnie mi w ręce.

Ten Janusza Grabowskiego zapowiadał się świetnie. "Zapowiadał", gdyż książka ma jeden malutki feler... w postaci głównej bohaterki, nadkomisarz Ewy Wichert. Napiszę to od razu: Ewa Wichert wyjątkowo działała mi na nerwy, chociaż prawdopodobnie właśnie tak wygląda ucieleśnienie męskich fantazji na temat policjantki. 
Ewa przede wszystkim jest kobietą, jest seksowna, pewna siebie i doskonale wie, jakie wrażenie robi na mężczyznach. 
Ewa uprawia jogging, dres seksownie opina jej pośladki, a biust zachęcająco kołysze się z każdym krokiem. 
Ewa jest wyrafinowana, pije cosmopolitana, co wieczór jada w drogich restauracjach, a nawet śpi z kobietą. 
Ewa jest wreszcie tak pretensjonalna i irytująca, że kilka razy miałam ochotę rzucić książkę w kąt i dać sobie spokój z czytaniem. Jeśli tak wygląda praca w policji, że ma się czas na wszystko, przychodzi się do pracy na którą się chce i zarabia się całkiem sporo, to chyba poważnie się zastanowię, czy przypadkiem nie jest to jakiś plan na przyszłość. 

Dlaczego więc nie zrezygnowałam z lektury? Ponieważ wątek kryminalny, mimo wkurzającej Ewy, zaciekawił mnie ogromnie. 

Książka zaczyna się od sceny, w której "ktoś" morduje młodą kobietą, tnie jej ciało nożem, a później wyrzuca w portowym basenie. Wszystko bez emocji, z zimną krwią. Wkrótce znalezione zostają kolejne zwłoki kobiet, którym śmierć zadano w identyczny sposób. To, co łączy ofiary to płeć oraz czerwone plecionki na nadgarstkach. I tutaj moja wyobraźnia zaczęła pracować: kto to zrobił? Kim jest ten szaleniec? Bo przecież tylko szaleniec może zrobić coś tak potwornego!

Janusz Grabowski oprowadza czytelnika po Gdyni, ale nie takiej, jaką znajdziemy w przewodnikach. Jego Gdynia, mimo iż świeci w niej słońce i morze jest na wyciągnięcie ręki, jest brudna, mroczna i zła, pełna lewych interesów, niezbyt przyjemnych biznesmenów i niezbyt moralnych kobiet. Dla mnie jest to czytelne nawiązanie, udane, do skandynawskich kryminałów, zresztą: akcja na chwilę przenosi się do Szwecji. Urozmaiceniem jest także wycieczka po gdyńskich burdelach, co zmusza do zastanowienia się nad sensem lub bezsensem legalizacji prostytucji oraz refleksji nad przedmiotowym traktowaniem ludzi, zwłaszcza kobiet.

Śledztwo toczy się w książce niespiesznie, ale logicznie. Przesłuchiwani zostają kolejni świadkowie, dochodzą nowe wątki, w końcu następuje rozwiązanie... dla mnie zupełnie zaskakujące.

Ciekawa też wydała mi się postać autora, który zostaje opisany tak:

Janusz Grabowski - urodzony w Gdańsku, mieszka w Sztokholmie. Do Szwecji wyjechał na studia, a robił prawie wszystko: myl okna, prowadził restauracje, był kelnerem księżniczek na przyjęciach noblowskich. Na promach zaczynał jako kelner, w końcu awansował na szefa obsługi pasażerskiej całej floty. Jest kucharzem z dyplomem Szwedzkiej Akademii Gastronomicznej. Zwiedził prawie cały świat, zarządzają znana marką w Europie Centralnej, Afryce, na Bliskim Wschodzie, w Indiach i byłym Związku Radzieckim. Dopiero zostawszy prezesem oddziału międzynarodowego koncernu, znalazł czas na pisanie kryminałów.

Książkę zaliczam do lektur udanych. Może nie poleciłabym jej w pierwszej kolejności, ale z pewnością warto śledzić dalszą karierę literacką jej autora.