środa, 31 sierpnia 2011

Gdy rozum śpi, budzą się demony (Wichrołak - Paweł Szlachetko)


Proszę wyobrazić sobie taki oto obrazek. Góry. Owieczki pasące się na halach. Wioska schowana gdzieś między szczytami, a tam góralskie chaty, kościółek, piejące rano koguty. Fajnie, prawda? Otóż nigdy w życiu! Niefajnie! Podejrzewam, że sielskie górskie krajobrazy przez długi czas nie będą mi się dobrze kojarzyć, a to za sprawą "Wichrołaka" - powieści, którą zachciało mi się czytać późnym wieczorem, a potem bałam się zgasić światło.

Proszę sobie bowiem wyobrazić spokojną wioseczkę, w dokładnie Szremle Małe, która ma wioskowego znachora. Nie jest to jednak miły staruszek znający się na ziołach, lecz postać, którą straszy się niegrzeczne dzieci, ale do której chodzi się nocami po leki i rady. W którymś momencie tytułowy Wichrołak, zwany również Onym, zaczyna przeszkadzać, razić pewnego zagorzałego katolika, który szczuje przeciwko niemu mieszkańców wioski. Z Wichrołakiem robi się więc, oględnie mówiąc, porządek. Jednak już wkrótce pozorny ład zostaje zburzony: mieszkańcom Szremli zaczyna pojawiać się tajemnicza postać Onego, a ci, którzy go zobaczą, jakiś czas potem popełniają samobójstwa (na pewno samobójstwa?).

Do tych wydarzeń dociera Roman, młody chłopak z miasta marzący o karierze dziennikarskiej. Wszystko jednak od początku idzie nie tak, jak powinno. Przede wszystkim gościnę zapewnia mu sołtys, z którego córką... ma nieślubne dziecko. W dodatku Marta straciła pamięć i nie jest świadoma faktu, że oto znajduje się pod jednym dachem z ojcem swojego dziecka. Ponadto górale w wiosce wcale nie są przyjaźnie nastawieni: to ludzie twardzi, nie stroniący od kieliszka, szukający swojego zysku, brat oszukuje brata, a sąsiad sąsiadowi wilkiem.

Paweł Szlachetko napisał powieść kryminalno - społeczną i oba te wątki udały mu się wyśmienicie. Mimo oczywistych wskazówek przyznaję, że do końca nie potrafiłam ustalić, skąd brały się kolejne trupy, a te w książce ścielą się gęsto. Ponadto jest to wspaniałe studium tego, jak rodzi się nienawiść oraz do czego mogą doprowadzić niczym nieuzasadnione uprzedzenia. Powieść ta spokojnie mogłaby stanowić ilustrację zdania: "Gdy rozum śpi, budzą się demony". Autor pokazuje również, że małe społeczności, gdzie wszyscy wszystkich znają od dziecka, wcale nie są gwarantem bezpieczeństwa. Zimny dreszcz przeszedł mnie po plecach, gdy czytałam o tym, że kobiety w Szremlach Małych paliły na noc w oknach świece, gdyż ktoś pod nimi spacerował i próbował zajrzeć do środka...

Lubię ostatnio porównania literackie, więc jeśli miałabym porównać "Wichrołaka" do jakiejś innej powieści, to tylko do "Łąki Umarłych". Obie świetne. I polskie! :)

P. Szlachetko, Wichrołak, MUZA, Warszawa 2011, s. 336.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Stracone złudzenia (Jasper Jones - Craig Silvey)


"Jasper Jones" to książka porównywana do "Zabić drozda". Nie wiem, czy to prawda, gdyż nie czytałam "oryginału", natomiast "Jasper" podobał mi się od początku do końca, chociaż książka należy raczej do dzieł cięższego kalibru.

Tytułowy Jasper Jones to chłopiec z tzw. marginesu. Przypięto mu łatkę chuligana i złodzieja, który wałęsa się po okolicy i który posądzany jest o wszystko, co najgorsze. Już na początku powieści Jasper puka w okno Charlesa Bucktina, aby zaprowadzić go w swoje miejsce. Chce mu pokazać... no właśnie. Jasper znajduje zwłoki koleżanki ze szkoły, Laury Wishart. Jasper wie, że jeśli zgłosi ten fakt policji, będzie głównym, jeśli nie jedynym podejrzanym. Wie, że zostanie osądzony bez sądu, mimo iż nie zabił Laury. Dlatego też razem z Charlesem topią zwłoki i w ten sposób łączą się makabryczną tajemnicą.

W tym samym momencie kończy się dzieciństwo Bucktina. Chłopiec odkrywa, że świat wokół niego nie jest sprawiedliwy. Na przykładzie swojego wietnamskiego przyjaciela obserwuje, że nie wystarczy być w czymś dobrym i bardzo czegoś chcieć, aby marzenia, nawet te najprostsze, się spełniły. Odkrywa, że dorośli nie są sprawiedliwi, przeciwnie: kierują się uprzedzeniami, są nietolerancyjni i okrutni, okłamują i krzywdzą najbliższe osoby. Tym samym świat przestaje być bezpiecznym miejscem, a ci, którym dotąd się ufało, okazują się słabi i tchórzliwi.

Charles tak naprawdę z tymi problemami jest sam, nie ufa nikomu, ale też nikt nie zasługuje na jego zaufanie... i przyznam, że nie wiem, co więcej napisać. "Jasper Jones" porusza tyle zagadnień, łączy wiele historii różnych ludzi, a wszystkie przefiltrowane zostały przez pryzmat, jakby nie patrzeć, dziecka. Dla mnie przede wszystkim jest to powieść o tym, jak traci się złudzenia, jedno po drugim, nie otrzymując nic w zamian. Dlatego tak wzruszające wydają mi się plany Charlesa, które snuje z siostrą zmarłej Laury: o tym, że wyprowadzą się ze swojego miasteczka, że wyjadą daleko, że spotkają się w Ameryce, gdzie on będzie sławnym pisarzem... W ogóle literaturze w tej powieści poświęca się sporo miejsca, a ja takie wątki uwielbiam. A jeśli miałabym porównać "Jaspera" do jakiejś innej książki, to chyba tylko do moich ukochanych "Przekleństw niewinności". Chociaż ich tematyka jest zupełnie inna, to jednak klimat ten sam.

Polecam, gdyż mimo chaotycznej recenzji, w moim rocznym zestawieniu najlepszych powieści, ta znajdzie się baaardzo wysoko.

C. Silvey, Jasper Jones, Rebis, Warszawa 2011, 400.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Matka, córka, matka (Sekretna córka - S.S. Gowda)


Do książek, które "stały się międzynarodowym bestsellerem przetłumaczonym na 17 języków" z założenie podchodzę nieufnie, gdyż najczęściej za szumnymi hasłami kryje się wielkie NIC. Nie zmienia to jednak faktu, że niektóre z nich z założenia również czytam, co by wiedzieć, czym zachwycił się świat (albo też która z książek miała najlepszą promocję i najwięcej pieniędzy przeznaczono na reklamę).

Za "Sekretną córką" na szczęście nie kryje się wielkie NIC i czytałam ją nawet nie tyle z przyjemnością, co ze wzruszeniem. Jest to bowiem opowieść o pragnieniu macierzyństwa, stracie dziecka, poszukiwaniu własnej tożsamości. Ale od początku.

1984 rok, Indie, kraj kontrastów, w którym wskaźniki urodzeń stają na głowie. Rodzice, a raczej ojcowie, chcą mieć synów, gdyż wiadomo, że z dziewczynek jest niewielki pożytek, a gdy dorosną, trzeba kombinować, jak uzbierać dla nich posag. Dlatego też bardziej pożądani są synowie. Kavita nie miała szczęścia: pierwszy poród zakończył się wydaniem na świat dziewczynki, którą jej zabrano i kobieta nigdy nie dowiedziała się, co stało się z dzieckiem. Przy drugiej ciąży była bardziej ostrożna: chociaż znów urodziła córeczkę, oddała ją do sierocińca, czego przez resztę życie nie mogła sobie wybaczyć i co ją prześladowało, lecz przynajmniej wiedziała, że dziecko żyje.

W tym samym czasie, a Ameryce, młoda lekarka Somer traci kolejne ciąże, w końcu słyszy diagnozę, która brzmi dla niej jak wyrok: nie będzie mogła mieć dzieci. Po fali rozpaczy zaczyna myśleć o adopcji. Jako iż jej mąż pochodzi z Bombaju, adoptują indyjską dziewczynkę, Ashę. I tylko pozornie mogłoby się wydawać, że wszyscy są zadowoleni: Kavita ocaliła dziecko od śmierci, Somer dostaje upragnionego bobasa, a "bobas" dostaje kochających rodziców, którzy mogą mu zapewnić przyszłość. Jest jednak zupełnie inaczej: Somer ma poczucie, że nie sprawdza się jako matka, nie czuje, że dziecko jest "jej", szybko okazuje się, że nie potrafi znaleźć wspólnego języka z dorastającą córką. Asha tymczasem dostrzega, że jest inna. Nikt nie ukrywa przed nią, że jest adoptowana, ale ciągnie ją do Indii i gdy tylko nadarza się szansa, by tam pojechać na staż dziennikarski, natychmiast korzysta z okazji, co Somer odczytuje jako zdradę i atak wymierzony w siebie. Kavita tymczasem, której za trzecim razem udaje się urodzić synka, zauważa, że syn nie jest spełnieniem jej ambicji, tęskni za córką, odwiedza nawet sierociniec, w którym zostawiła dziecko... A Asha w tym samym sierocińcu, dowiaduje się, kim byli jej rodzice...

Ogromnie się cieszę, że autorka nie poszła w kierunku melodramatu i nie doprowadziła do "spotkania po latach", gdzie matka i córka padają sobie w ramiona i spowiadają z lat rozłąki. Cieszę się również, że nie stało się tak, iż Asha po spotkaniu z indyjską rodziną ze strony ojca przywdziewa sari i rezygnuje ze swojego życia w Ameryce. Autorka ustrzegła się w tej książce wielu łatwych, lecz irytujących rozwiązań i naprawdę chwała jej za to. I tym samym napisała naprawdę dobrą powieść o uczuciach, jakie nierozerwalnym łańcuchem łączą kobiety z różnych kultur, kolejny raz udowadniając, że może i różni nas kolor skóry czy religia, ale w środku wszyscy jesteśmy tacy sami.

A, i plus za słowniczek na końcu książki oraz to, że tłumacz pozostawił w tekście kilka indyjskich słów. Bardzo dobrze wpływa to na styl i klimat książki.

Polecam, warto!

S.S. Gowda, Sekretna córka, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011, s. 404.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Prawda nas wyzwoli! (Lustro czasu - Anna Piega)


Na podstawie "Lustra czasu" można by stworzyć kilka odcinków telenoweli - tak pomyślałam sobie czytając książkę o pięknej, czarno-białej okładce. Zaraz jednak odrzuciłam tę myśl: nie, nie można, mimo że książka obfituje w dramatyczne historie rodzinne, mocne uczucia i tajemnice sprzed lat, które zmieniają życie bohaterów. Więc w sumie można, aleee... Anna Piega nie napisała książki sentymentalnej i płytkiej, co przy takiej fabule wydaje się wręcz nieprawdopodobne.

Daria Sulima ma 28 lat i jest piosenkarką. Gdy staje na scenie, publiczność zamiera. Jednak sukces artystyczny dziewczyna przypłaciła zerwaniem stosunków z ojcem, który stanowczo sprzeciwił się temu, aby jego córka porzuciła studia medyczne i profesjonalnie zajęła się muzyką. Daria jednak się uparła, chociaż sprzeciwu ojca nie rozumiała. I właśnie odpowiedź na pytanie, dlaczego Krzysztof Sulima zaprotestował, stanowi kanwę tej opowieści. Oczywiście nie mogę jej opowiedzieć, gdyż potencjalnym czytelnikom zabrałabym całą przyjemność lektury, ale zapewniam, że motywy postępowania Krzysztofa Sulimy warto poznać.

Co mogę napisać to na pewno to, że sposób narracji przypominał mi czytane dawno temu książki Krystyny Siesickiej. Zbieżny wydaje mi się sposób, w jaki autorka pisze o emocjach i myślach bohaterów oraz sami bohaterowie, którzy mają czas na analizę tego, co w ich wnętrzu.

Podoba mi się również to, że bohaterowie "Lustra czasu" to idealiści, kierujący się w życiu jasnymi zasadami, chociaż ich wybory nie zawsze są proste i oczywiste. Zaraz na początku książki można znaleźć takie zdanie:

Dla mnie człowiek ma talent, a nie potencjał. Jak tworzy, to konkretnie - obraz, muzykę, film. A nie projekt. Przecież projekt to tylko plan. Co z realizacją? Projekty tworzą w swoich pracowniach architekci, ale zbudowany dom już projektem nie jest. Kiedyś artyści mieli osobowość, ba, czasem nawet charyzmę. Dziś muszą mieć wizerunek o pomysł na siebie. Jak nie mają, to nie mogą zaistnieć.

I bohaterowie tej książki są właśnie tacy: silni i bezkompromisowi, a do tego uparci. Rodzinie Sulimów przyjdzie się zmierzyć z wydarzeniami sprzed lat jednak to, co teoretycznie powinno ich powalić, tylko ich wzmacnia. Daria, która na początku wydała mi się rozkapryszoną diwą (od razu powiem: jest to ciekawa bohaterka, ale nie z tych, które można polubić), wraz z rozwojem akcji dojrzewa, staje się mniej kategoryczna, przyznaje sobie i innym prawo do błędów. Właśnie dojrzewa, a nie tylko dorasta.

Jednocześnie jest to książka, która można stanowić sfabularyzowaną wersję hasła "Prawda nas wyzwoli", to powieść o odkrywaniu bolesnej prawdy właśnie i o tym, że nie da się od niej uciec.

A jeśli już przy prawdzie jesteśmy, to zgodnie z prawdą dodam, że chyba napisanie żadnej recenzji do tej pory nie zajęło mi tak dużo czasu, jak właśnie tej :)

A. Piega, Lustro czasu, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011, s. 383.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Opowieści o smutnych ludziach (Czerwona róża, biała róża - Eileen Chang)


Opowiadań Eileen Chang nie czyta się łatwo, chociaż, paradoksalnie, słowa, jakie do nich pasują, to "prostota", "minimalizm", "przemilczenia". O Eileen Chang było głośno kilka lat temu, kiedy to Ang Lee nakręcił film "Ostrożnie, pożądanie" - właśnie na podstawie jej opowiadania.

Zawsze mam pewien problem, by napisać o opowiadaniach, gdyż trudno streszczać fabułę każdego z nich osobna (tym bardziej, że w przypadku tomu "Czerwona róża, biała róża" fabuła jest szczątkowa), a potem dopisać kilka słów podsumowania. Zawsze więc staram się poszukać czegoś, co je łączy - i tym razem się to udało: są to smutni ludzie. Tak, wiem, nie brzmi to dobrze, ale u Eileen Chang nie ma jednej osoby, która byłaby zadowolona z życia. Mężczyźni są słabi, kobiety uzależnione od ich zmiennych humorów. Stara kultura i stare tradycje zostają wypierane przez nowe, które z jednej strony kusi, z drugiej zaś wydaje się obce, dziwne, egzotyczne.

Eileen Chang, niczym nasz swojski Mickiewicz w "Panu Tadeuszu", opisuje świat, którego już prawie nie ma, ale to nowe na dobre jeszcze się nie zadomowiło. Chińczycy zostają bez masek, które zakładali przez wieki, autorka pokazuje ich "nagich". I cóż? Okazuje się, że są małymi, zagubionymi, niepewnymi ludźmi, którzy zupełnie nie potrafią się odnaleźć w nowym świecie.

Każde opowiadanie to wiele historii, ludzie bowiem spotykają się i rozmawiają ze sobą: na nieudanym weselu, w poczekalni u masażysty, w domu mężczyzny, który co noc sprowadza sobie inną kobietę. I z historii tych bije beznadzieja, poczucie bezsensu i przede wszystkim ogromna samotność doświadczana w wielotysięcznym mieście.

Polecam, gdyż opowiadania te łączą w sobie dwie skrajności: z jednej strony niedomówienia, surowe opisy, minimalistyczny język, z drugiej strony zaś, obrazy te są tak sugestywne, tak boleśnie realistyczne, że niemalże bolą.

Polecam raz jeszcze, wymagającym czytelnikom, którzy w książkach nie szukają tylko rozrywki. Może nie jest to idealna książka na plażę, ale na pewno jest to książka, którą warto znać. Ja sięgnęłam po nią również dlatego, iż pochodzi z serii "Nowy Kanon" wydawany przez W.A.B, który bardzo sobie cenię.

E. Chang, "Czerwona róża, biała róża", W.A.B, Warszawa 2009, s. 293.

Książkę "Czerwona róża, biała róża" otrzymałam od księgarni internetowej Prus24.pl

czwartek, 11 sierpnia 2011

Na początku była Kobieta! (Szczelina - Doris Lessing)


Na początku było słowo. Potem Bóg stworzył świat, mężczyznę, a z jego żebra kobietę.

Mniej więcej tak, w dużym skrócie, rysuje się historia ludzkości. Otóż nie! Na początku była Kobieta, która rodziła córki, a świat zamieszkiwały same istoty płci żeńskiej. Żyły one w idealnej harmonii na skałach, nad brzegiem morza. Ich żywiołem była woda, a dnie płynęły im w powolnym rytmie. Kobiety czciły Szczelinę - świętą skałę, raz na jakiś czas poświęcały którąś ze swoich sióstr i składały ją w ofierze. Aby począć, potrzebowały wody i wiatru.

Aż któregoś dnia... stało się! Zamiast małej Szczeliny (tak mówiły o sobie pierwsze kobiety), na świat przyszedł Potwór, z którym dorosłe kobiety nie wiedziały co zrobić, więc z nim i z następnymi rozprawiono się dość brutalnie: zabijając lub okaleczając. Potworów rodziło się coraz więcej, aż w którymś momencie zainterweniowały orły, przenosząc dzieci do lasu. Tak powstały dwa obozy, które przez długi czas niewiele o sobie wiedziały: obóz Szczelin, na skałach, i obóz Potworów, w lesie. A potem kobiety zaczęły przychodzić do mężczyzn, zatraciły zdolność "samopoczęcia". I tak, aby rasa ludzka nie zginęła, Szczeliny i Potwory, których zaczęto określać mianem Tryskaczy, musieli nauczyć się żyć ze sobą.

... i chciałoby się powiedzieć, że do dziś Szczeliny - Kobiety i Tryskacze - Mężczyźni, żyją sobie długo i szczęśliwie, ale jak wiadomo, z tym bywa również :) Doris Lessing w każdym razie napisała powieść, która ma w sobie coś z mitu, z dawnych legend, z ustnie przekazywanych opowieści. Jednocześnie pisarka w pełni wykorzystuje możliwości, jakie daje literatura: stwarza ludzi zupełnie od nowa, prezentuje swoją wizję i, jak napisano na okładce, jest to "zabawna seria rozważań na temat co by było gdyby". A podobała mi się książka tym bardziej, że cała opowieść snuta jest przez rzymskiego kronikarza, historyka, który ma dostęp do najdawniejszych źródeł i w trakcie pisania nie może się powstrzymać od komentarzy, w których porównuje ludzi pierwotnych do sobie współczesnych. Fantastyczna mieszanka!

Nie polecam... bo czy Doris Lessing trzeba polecać :)?

D. Lessing, Szczelina, Świat Książki, Warszawa 2008, s. 270.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Nostalgia Rosjanina po utraconej miłości (Maszeńka - V. Nabokov)


Gdybym miała możliwość nadania "Maszeńce" innego tytułu niż "Maszeńka" właśnie, to zatytułowałabym tę powieść pretensjonalnie: "Nostalgia" lub "Tęsknota", gdyż te właśnie uczucia tchną z tej niewielkiej, debiutanckiej powieści Nabokova. Niezwykle udanej powieści, dodam.

Maszeńka - tak miała na imię ukochana głównego bohatera powieści, Ganina. Ganin kochał ją, gdy miał 16 lat, mieszkał w Rosji i całe życie było przed nim. Kilka lat później znajduje się w Berlinie, z Rosji musiał emigrować, trudno powiedzieć, czy jeszcze kiedykolwiek do niej wróci. Ima się różnych prac, miewa przelotne miłostki, planuje wyjechać do Paryża - lecz cały czas brakuje mu impulsu, by popchnąć swoje życie na nowe tory.

Ganin mieszka w pensjonacie zamieszkałym także przez innych Rosjan. Przypadkowo, jeden z nich informuje go, że za kilka dni przyjedzie do niego żona, Maria. Gdy pokazuje Ganinowi zdjęcie, okazuje się, że Maria to Maszeńka. Ganin ma więc okazję spotkać swoją utraconą przeszłość... i oddaje się wspomnieniom. Nagle okazuje się, że nic w jego życiu nie miało aż takiego znaczenia, jak te kilka dni spędzonych z Maszeńką, że żadne pocałunki nie były tak ważne, jak te składane na jej chłodnych obojczykach, a jazda rowerem na jej spotkanie urasta do rangi najważniejszego wydarzenia w jego dotychczasowym życiu.

Piękna książka i przyznaję, że tak zupełnie po babsku się wzruszyłam. Kolejna rzecz: nie wiem, czy to jakaś prawidłowość u Nabokova, ale powoli zaczynam go postrzegać jako mistrza zaskakujących zakończeń. Tym razem również byłam mocno zdziwiona, gdy dotarłam do ostatniej strony, gdyż powieść urwała się jakoś tak... niespodziewanie, acz jest to sensowne.

I tak sobie myślę, chociaż zdaję sobie sprawę, że jeszcze za mało Nabokova przeczytałam, że gdyby ktoś zapytał mnie, od której powieści przygodę z autorem radzę zacząć, to moim zdaniem właśnie od tej, pierwszej, gdyż o ile "Czarodziej" mnie nieco ostudził, tak po lekturze "Maszeńki" mam ochotę sięgnąć po kolejne powieści:"Król, dama, walet", "Obrona Łużyna", "Splendor"...

I jeszcze jedno: nie proszę zwrócić uwagę na okładkę i makijaż damy na niej widniejącej. Czyżby wyobrażenie o "mejkapach" Rosjanek przez prawie dwadzieścia lat nie uległo zmianie :)?

V. Nabokov, Maszeńka, PIW, Warszawa 1993, s. 112.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

A magii w tym za grosz, o! ("Czarodziej" - Vladimir Nabokov)


To, że Nabokov wielkim pisarzem był, to jedna kwestia. Natomiast to, że "Czarodziej" mnie JEDNAK nie zachwycił, to kwestia numer dwa. Upłynęło kilka dni, odkąd skończyłam czytać "Czarodzieja" i z pewnego dystansu czasowego mam odwagę to przyznać: nie zachwycił.

"Czarodziej" to taka swoista zapowiedź "Lolity". Tu też mamy podstarzałego erotomana gustującego w małych dziewczynkach, który poślubia schorowaną wdowę, aby być bliżej jej mocno nieletniej córki. Owszem: doceniam kunszt, z jakim Nabokov przedstawia Kordelię, doceniam zdolność do ujęcia szczegółów. Doceniam sposób, w jaki autor przestawia chore uczucie lęgnące się w głowie głównego bohatera. Ostatnia scena, w której pedofil, leżąc nad półnagim dzieckiem, spłoszony jego krzykiem, uświadamia sobie, jak wielką krzywdę chciał wyrządzić, także robi wrażenie i na długo zapada w pamięć. Doceniam także to, że opowieść ta, mimo tematyki, jest jednak dość subtelna i w którymś momencie, co już zupełnie mi się nie podoba, zaczęłam nawet współczuć bohaterowi.

Mimo to jednak... "Czarodziej" nie zachwycił. Zadałam sobie bowiem proste pytanie: jakbym oceniła tę książkę, gdyby na okładce nie widniało nazwisko "Nabokov". Ano właśnie. Powiedziałabym, że jest to mimo wszystko opowiadanie ciekawe, lecz stanowiące zaledwie preludium do czegoś większego. Powiedziałabym również, że od tej ostatniej, zapadającej w pamięć sceny, jednak mnie odrzuca za każdym razem, gdy widzę starego satyra nad niewinną dziewczynką...

Cóż, czytam właśnie "Maszeńkę" i ta podoba mi się o wiele bardziej. Widocznie z "tą" tematyką poruszaną przez Nabokova nadal mi mocno nie po drodze i zwyczajnie nie potrafię się do niej przekonać.

V. Nabokov, Czarodziej, MUZA, Warszawa 2006, s. 111.

środa, 3 sierpnia 2011

"Oko", czyli pośmiertna wizja świata ("Oko" - Vladimir Nabokov)


O tym, że mam ochotę czytać Nabokova kilka razy już pisałam, pisałam również, że "Lolity", mimo szczerych chęci, skończyć mi się nie udało - a podejść było kilka. Nie mogę i już, chociaż rezygnować też nie mam zamiaru i jeszcze nie do końca wiem, jak rozwiązać ten problem :) W każdym razie będąc w ostatnim czasie w bibliotece, wypożyczyłam sobie m.in "Oko" oraz "Czarodzieja" tegoż autora. I dodam jeszcze, że przy wyborze wyjątkowo kierowałam się objętością, gdyż - o tym też już wspominałam - dojazd do pracy zajmuje mi półtorej godziny w jedną stronę, więc poszukuję głównie cienkich książek do torebki. Ale do rzeczy, czyli do "Oka".

Krótka, lecz dziwna to powieść. Główny bohater doznaje czegoś, co można nazwać rozdwojeniem osobowości i chyba nie zdradzę wielkiej tajemnicy jeśli powiem, że jest jednocześnie narratorem i bohaterem tej powieści, lecz jako narrator patrzy na siebie z boku. I z pewnym wstydem przyznaję, że zupełnie mi to w trakcie lektury umknęło. Owszem, coś było nie tak, ale co, wyjaśniło mi dopiero świetne posłowie Leszka Engelkinga. No cóż, po prostu chciałam "Oko" przeczytać za szybko i taki jest tego skutek.

Moją uwagę skupiła jednak zupełnie inna rzecz, mianowicie sposób, w jaki autor przedstawia życie po śmierci. Nabokov stawia w "Oku" tezę, że po śmierci nasze myśli jeszcze przez jakiś czas, niejako siłą rozpędu, nadal biegną, projektując dalsze życie. Inna kwestia, że bohater tej książki tak naprawdę nie umiera po nieudanej próbie samobójczej, lecz wydaje mu się, że tak właśnie się stało. A to, że żyje, oddycha, może rozmawiać, to tylko projekcja, coś nierealnego. Lub inaczej: to wizja świata szaleńca, który nie zdaje sobie sprawy z tego, że jest szalony.

Nabokova nie trzeba nikogo polecać, ale czytać bez wątpienia go warto, gdyż jednego odmówić mu nie można: oryginalności.

A póki co, zmykam czytać "Czarodzieja", który opisywany jest jako "pra-Lolita". Może chociaż tyle mi się uda :)?

V. Nabokov, Oko, MUZA, posłowie L. Engelking, Warszawa 2005, s. 96.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Najsampierw żywot człowieka... okropnego (Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana - Danuta Noszczyńska)


Wielkie brawa należą się pani Noszczyńskiej - pozwolę sobie zacytować Prowincjonalną Nauczycielkę. Cytuję i także przyłączam się do braw. Dawno bowiem nie czytałam książki, która podobała mi się tak bardzo, a jednocześnie główny bohater nie podobał mi się... też bardzo.

Tytułowy Marian Żywotny osiąga sędziwy wiek 77 lat i postanawia spisać wspomnienia. Wszak właśnie znalazł się "pod dwiema kosami" oraz przeszedł poważną operację (spokojnie: Marianowi ma się na życie, nie śmierć!).

Z owych wspomnień jawi się obraz człowieka... strasznego. Marian bowiem uosabia te wszystkie cechy, których nienawidzę: jest absolutnie zawsze przekonany o własnej racji, przy czym charakteryzuje się wyjątkową ciasnotą umysłową. Tradycjonalista to mało powiedziane, Marian "tradycję" doprowadził do absurdu: w jego rodzinie nie rozmawia się przy stole, żona i dzieci nie mają prawa się odezwać także po wstaniu od posiłku. Marian jako głównego argumentu używa skórzanego paska, którym zdarza mu się potraktować także pośladki swojej żony Apolonii - a wszystko "bo tak każe Pismo". Marian jest zawistny, wredny, zazdrosny, wszystko tłumaczy na swoją rację, lubi żyć na pokaz, nie liczy się z potrzebami innych, swoją żonę, niegdyś inteligentną i piękną kobietę, tłamsi tak, że trudno uwierzyć, że to ta sama osoba...

O Marianie źle mogłabym pisać w nieskończoność, nie zmienia to jednak faktu, że książka pani Danucie udała się wyjątkowo. Stworzyła bowiem bohatera charakterystycznego, który długo po odłożeniu powieści nie chce wyjść z pamięci. No i język, który podobał mi się ogromnie i który charakteryzuje "ten typ" tak samo dobrze, jak poczynania Mariana. "Najsampierw", "niepociumana żona", "weszłem", "poszłem", "zaszłem", "rozkraczyła się na pół izby" - boki zrywać!

Autorka na wstępie książki stwierdza, że "takiego Mariana" zna chyba każdy: może to być sąsiad, członek rodziny, ktoś, o kim słyszało się w opowieściach - i ja przyznaję jej rację, tyle tylko, że osoba z mojego otoczenia, która nieco Mariana przypomina, jest kobietą - ale to ten sam typ!

Gorąco polecam i odsyłam do książki - w prawdziwym życiu spotkania z Marianem nie życzę, zaś w literaturze jest ono jak najbardziej wskazane :)

No i plus za okładkę - bardzo miło się na nią patrzy!

D. Noszczyńska, Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana, SOL, s. 320.