sobota, 30 kwietnia 2011

Dwugłos, czyli o tym, jak siostry cioteczne czytały "Z ciemnością jej do twarzy" :)


"Z ciemnością jej do twarzy" to książka bez wątpienia dla młodzieży, o czym świadczy chociażby wiek głównych bohaterów. Mimo szczerych chęci, gdybym chciała nazwać siebie nastolatką, to niestety, ale lekko minęłabym się z prawdą. Dlatego też od razu gdy skończyłam lekturę, książka Kelly Keaton powędrowała w młodsze, bo niespełna piętnastoletnie ręce mojej siostry ciotecznej. Od razu dodam, że jest ona całkiem "obytym" czytelnikiem i czyta dużo i chętnie. Także proszę przede wszystkim kierować się opinią mojej kuzynki, gdyż może być ona bardziej wiarygodna od mojej, chociaż w jednym się zgodziłyśmy: książka wciąga i czyta się ją świetnie.

To, na co ja przede wszystkim zwróciłam uwagę, to mroczny klimat powieści. Ari Selkirk zaczyna szukać prawdy o swoim pochodzeniu i staje oko w oko z klątwą, która sprawia, iż kobiety z jej rodziny giną przed ukończeniem 21 roku życia. A wszystko dlatego, że wiele wieków temu wkurzyły pewną boginię. Którą? Nie powiem, ale moja kuzynka, którą podejrzewam o to, iż przeczytała więcej książek z gatunku fantastyki niż ja stwierdziła, że nie spotkała się jeszcze z takim przedstawieniem wątków mitologicznych - ja też nie. Ponadto mi bardzo spodobało się miejsce akcji: Nowe 2. Miasto, które widniało na mapie jako Nowy Orlean, a w chwili rozgrywania się akcji, stopniowo, bardzo powoli, podnosi się z ruiny. Ma to związek z huraganami, jakie swojego czasu przeszły nad tym obszarem, huraganami, które wcale nie był tylko zwykłym zjawiskiem atmosferycznym.

Moja kuzynka zachwyciła się główną bohaterką. Ari jest dość, hmm... męska. Sprawnie posługuje się nożem, gdy trzeba, kopie silniejszych od siebie mężczyzn między nogi, a w skrajnych sytuacjach, gdy zagrożone jest jej życie, potrafi nawet zabić. Ponadto Ari jest też odważna, ale odwaga ta nie wynika z tego, że wierzy we własną pięść. Dziewczyna jest zdeterminowana, by poznać dzieje własnej rodziny, chociaż pakuje się przez to w sporo kłopoty. Nie boi się odkrywać prawdy, chociaż ta jest mocno dezorientująca...

No i jest coś jeszcze, co ogromnie spodobało się mojej kuzynce, a mi prawie umknęło. Wątek miłosny. Ari zakochuje się w jeszcze większym odmieńcu, niż ona sama - oczywiście z wzajemnością. Przyznaję, że podręczyłam kuzynkę pytaniem, czy chciałaby takiego chłopaka, jakim był Sebastian... i powiedziała, że owszem :)

"Z ciemnością jej do tworzy" to książka, która w sprzedaży pojawi się 5 maja. Mogłyśmy przeczytać egzemplarz recenzencki dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak Emotikon, które zaplanowało cały szereg akcji związanych z tą pozycją, a także chce promować czytanie książek wśród, niestety, niewiele czytającej młodzieży. Ja nie ukrywam jednak, że o wiele bardziej niż na konkursy i promocję książki Kelly Keaton czekam na... kolejny tom o Ari! "Z ciemnością jej do twarzy" jest bowiem pierwszą częścią serii, który to tom kończy się w takim momencie, że... I tu króciutka anegdotka.

Przyjaciółka pisarki po przeczytaniu tej książki wysłała jej smsa o treści: "nienawidzę cię". My też nienawidzimy Kelly Keaton za to, że każe nam czekać na ciąg dalszy. Oby niedługo :)

wtorek, 19 kwietnia 2011

Dramat rozpisany na dwa głosy (Anja Snellman - Dziewczynki ze świata maskotek)

Niesamowita książka. Ale słowo "niesamowita" w przypadku "Dziewczynek ze świata maskotek" ma nieco inne znaczenie niż to, w jakim używam go zazwyczaj. Nie zakochałam się w tej książce, nie zauroczyła mnie, nie stała się moją ulubioną lekturą. Więc dlaczego "niesamowita"? Bo dawno nie czytałam tak mocnej rzeczy, a jednocześnie tak oszczędnej, jeśli chodzi o język. Autorka zdaje się przedstawiać suche fakty, nie komentuje ich - a mimo to czytelnik coraz szerzej otwiera oczy.

Jasmine jest do bólu zwyczajną nastolatką. Zero znaków szczególnych: chodzi do szkoły, spotyka się przyjaciółkami, chodzi na treningi "czirliderek". Jej życie jest banalne, a wręcz nudne. Do czasu. Jasmine spotyka Lindę, z którą szybko się zaprzyjaźnia. Ta wydaje się jej prawdziwym rajskim ptakiem na tle szarego krajobrazu. Otwiera przed Lindą nowe życie, jak z teledysku na MTV, gdzie nie ma zasad, wszystko jest możliwe. Linda wydaje się Jasmine absolutnie fantastyczna, chociaż ich przyjaźń robi się coraz bardziej "hardkorowa". Przyjaciółki zaczynają pracować w Świecie Maskotek. Dla niewtajemniczonych jest to zwykły sklep ze zwierzętami. Dla wtajemniczonych: centrum erotycznego półświatka. I tak oto czytelnik ma możliwość wejścia w te rejony, gdzie zazwyczaj się nie zapuszcza... Trudno powiedzieć, co stałoby się z Jasmine, gdyby nie pożar przybytku rozpusty, kiedy to porwał ją dziwny osobnik, znawca obrzędów seksualnych, którego ja od razu sklasyfikowałam jego odrażającego pedofila... Jednak po latach uwięzienia Jasmine zaczyna jednak patrzeć na niego nieco inaczej.

Fragmenty poświęcone Jasmine przeplatają się z rozdziałami, w których mówi jej matka. Ta samotnie wychowuje córkę i jest tak ślepa na to, co się dzieje z jej dzieckiem, że aż irytująca. Matka Jasmine pracuje jako ginekolog. Ogląda kobiety w bardzo intymnych sytuacjach i na podstawie ich wagin śledzi historie poronień, aborcji, obrzezań... W te przemyślenia wkradają się myśli o zaginionej córce, co robi wstrząsające wrażenie.

Mam dobry kontakt z moją mamą i nie potrafię sobie wyobrazić, żeby nie zaniepokoiła się, kiedy przez tydzień nie pojawiłabym się w domu. Miałam wiele przyjaciółek jako nastolatka, niektóre miały na mnie większy wpływ, inne mniejszy, ale żadna nie byłaby w stanie namówić mnie na oddawanie się starszym panom lub na taniec na rurze. Dlatego przyznaję, że nie rozumiem. Nie rozumiem, jak Jasmine mogła stać się nastoletnią prostytutką, a jej matka nie zauważyła niczego podejrzanego. Jednocześnie kolejny raz przekonuję się o tym, że dobrze pielęgnować dobre relacje w rodzinie, chociaż, jak wiadomo, z tą najlepiej się wychodzi na zdjęciach.

Polecam "Dziewczynki ze Świata Maskotek". Jeśli miałabym je jakoś zaklasyfikować, to postawiałabym książkę na jednej półce z "My, dzieci z Dworca ZOO" i "Pamiętnikiem narkomanki". Bo to chyba ta sama bajka - tylko zdecydowanie bardziej współczesna.

A. Snellman, Dziewczynki ze świata maskotek, Świat Książki, Warszawa 2011, s.270.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Hania Bania, proszek do prania!


Dziś będzie o książce, która rozłożyła mnie na łopatki... i taka już rozłożona chyba zostanę :) Znacie Hanię Banię? Ja nie znałam, ale poznałam... i się zakochałam (rym niezamierzony).

Hania Bania jest dorastającą grubaską, która ma problem z chłopakami, bo się nią nie interesują. Potem, gdy zaczynają się interesować, też ma problem, bo nie wiem, którego wybrać. Hania Bania ze strachu przed sprawdzianem z matmy idzie na operację wyrostka, w szpitalu chudnie 8 kilo i czuje się piękną i pożądaną kobietą. A potem znowu przybiera rozmiary zdrowego hipopotama. Hania Bania rozpycha mamie wszystkie sweterki w biuście, chciałaby zostać poetką, ot, np. taką Pawlikowską - Jasnorzewską, ale jednocześnie nie dopuszcza do siebie myśli, że powinna mieć jedną nogę krótszą. Hania Bania czyta nieprzyzwoite książki, w okładce "Krzyżaków" i jest interesującą rozmówczynią dla Antoniego Słonimskiego. Wreszcie: Hania Bania, mimo całego swojego oczytania i rozsądku, jest głupia jak każda egzaltowana pannica w jej wieku - i przez to jest zupełnie cudowna :)

"Tornado seksualne" to kolejny tom przygód biuściastej nastolatki i już poluję na te wcześniejsze, bo oczywiście lekturę rozpoczęłam od ostatniego tomu. Hania Bania przypomina mi mnie samą w jej wieku, chociaż moja fizjonomia, dzięki Bogu, nie była aż tak rozbuchana. I nie latałam za chłopakami, bo to oni mieli latać za mną. Inna kwestia, że nie latali, ale to ich strata.

Na okładce zostaje podkreślone, że to opowieść zabawna, jak poprzednie tomy, ale też zawiera wiele trafnych obserwacji o czasach Gomułki. Szczerze? Nie zauważyłam, gdyż Hania przesłoniła mi wszystko i pokochałam ją tak spontanicznie, jak kiedyś, dawno temu, Anię z Zielonego Wzgórza, chociaż to postacie z dwóch różnych bajek. Polecam, polecam, polecam: starszym, młodszym, wszystkim! Ubaw po pachy gwarantowany! :)

PS W środku są świetne kolaże, podobne do tego, który widać na okładce. Dla mnie mistrzostwo świata :)

H. Baukała, Hania Bania Tornado seksualne, MUZA, Warszawa 2010, s. 301.

sobota, 16 kwietnia 2011

O sobotnim sprzątaniu za lodówką :)

"(...) jestem typem kobiety, która nigdy w życiu nie posprzątała za lodówką i nigdy tego nie zrobi."

Polly Willaims, Bezradnik małżeński

Może i nie ma się czym chwalić, ale to cytat o mnie! Z pozdrowieniami dla wszystkich abnegatów! :)

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Trzy żywoty absurdalne (Trzy żywoty świętych - Eduardo Mendoza)

Mendoza jest dla mnie autorem -zagadką. Wcześniej czytałam "Brak wiadomości od Gurba" i przypięłam mu (Mendozie) łatkę żartownisia i kpiarza. Potem przeczytałam recenzję "Lekkiej komedii", która nieco mi ten wizerunek zburzyła, a teraz "Trzy żywoty świętych", które nijak się mają do moich wcześniejszych sądów o autorze.

"Trzy żywoty świętych" to trzy opowiadania, których wcale nie czytało mi się lekko, łatwo i przyjemnie, ale czytałam je z wielkim zainteresowaniem. Jak podkreśla autor, powstały one w różnych okresach jego życia, nie mają zbyt wiele cech wspólnych, można jednak dostrzec między nimi pewien związek. Tyle że ja, jeśli już koniecznie miałabym łączyć je tytułem, to brzmiałby on: "Trzy żywoty absurdalne".


Bohaterem "Wieloryba" jest biskup. Na skutek różnych okoliczności traci on swój majestat i stacza się do półświatka. Potem jednak na nowo przywdziewa dostojne szaty i wraca w stan świętości. Tytułowy bohater "Finału Dubslava" jest postacią w równym stopniu dziwną, co nijaką. Swoje pięć minut dostaje na chwilę przed śmiercią, kiedy to wygłasza w imieniu zmarłej matki przemówienie na rozdaniu nagród Nobla. Przemówienie, które oświetlone blaskiem reflektorów, wygłoszone na scenie, stanowi podsumowanie dość marnego i przypadkowego (dosłownie) życia Dubslava. I wreszcie ostatnie, moje ulubione, opowiadanie "Pomyłka". Ulubione z tej racji, że głównym bohaterem jest pisarz, który z wcześniej był przestępcą i trafił do więzienia. Tam zaczyna poznawać literaturę, dochodzi do wniosku, że nie jest ona niczym więcej, jak tylko formą, i nagle staje się sławny. To, że w ogóle zainteresował się słowem pisanym zawdzięcza swojej nauczycielce, której nigdy nie okazał wdzięczności, a która sama zdaje się być lekko zażenowana faktem, że jej uczeń odniósł niespodziewany sukces.

I tylko tyle - albo aż tyle. Bez wątpienia opowiadania te bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie nieco ironicznym tonem, jaki z nich przebija. Po lekturze można bowiem zadać sobie pytanie: po co to wszystko, skoro życie ludzkie tak naprawdę jest śmiechu warte? Bohaterowie Mendozy nie mają w sobie wielkości, która na ogół idzie w parze ze świętością. Są zwykłymi ludźmi, którzy błądzą, działają po omacku. Dla mnie w tej książce świetne jest to, że Mendoza kpiąc i na prawo i lewo szastając czarnym humorem, tak naprawdę skłania do refleksji nad ludzką egzystencją. I w którymś momencie, gdy pojawia się pytanie: "A jacy tam oni, bohaterowie, święci?", pojawia się też moment zawahania: "A może jednak?".

Gorąco polecam, bo lektura to niebanalna, a sama dochodzę do wniosku, że Mendozę warto czytać.

E. Mendoza, Trzy żywoty świętych, wyd. Znak Literanova, Kraków 2011, s. 180.

Kto chce, kto chce, malowane owce :)?


Kolejny konkurs "pracowy", w którym tym razem można wygrać egzemplarz książki "Zaklęta" Michaliny Olszańskiej (można także przeczytać wywiad - autorka jest przemiłą osobą!)
Książkę nielegalnie podczytuję i z całym przekonaniem polecam.

A po szczegóły zapraszam TU.

Powodzenia!

niedziela, 10 kwietnia 2011

Zielonooki potwór (Sonata Kreutzerowska - Lew Tołstoj)

Przed napisaniem recenzji "Sonaty Kreutzerowskiej" zrobiłam sobie krzywdę. Taką mianowicie, że zamiast usiąść i napisać to, co mam do napisania, naczytałam się recenzji i opinii o tej książce i teraz sama już nie wiem, co jest myślą moją własną, a co myślą nabytą przez ostatnią godzinę.

Początkowo chciałam napisać, że "Sonata" jest książką... głupią (przepraszam za słowo, wszak o Tołstoju tak nie wypada), ale jednocześnie wywód autora jest tak logiczny, że w którymś momencie zaczęłam się wkręcać w jego myślenie i nie sposób mu było nie przyznać racji. 

O czym jest "Sonata"?  To pociągowa opowieść mordercy, który z zazdrości zabił własną żonę. Swoje dzieje przedstawia zupełnie obcemu człowiekowi. Zanim jednak dochodzi do sedna, opisuje swoje poglądy na małżeństwo, naturę kobiet i mężczyzn, na miłość i pożądanie. Pozdnyszew nie wierzy w czyste uczucie. Uważa, że w każdym związku chodzi tak naprawdę o jedno, czyli o seks. Przy czym "winne" są tak samo kobiety, jak i mężczyźni. Miłość jako taka nie istnieje. To nie "to coś" decyduje o tym, że ludzie się zakochują, ale np. odpowiednio dobrana sukienka i podkreślona talia. Małżeństwo zaś jest czymś obrzydliwym, gdyż ludzie, którzy po jakimś czasie zaczynają się nienawidzić, są ze sobą po to, żeby kopulować. 

"Sonata" to przerażające studium psychiki ludzkiej, psychiki szaleńca. Bo i jak inaczej można nazwać człowieka, który zabija żonę i matkę swoich dzieci tylko dlatego, że jest chory z zazdrości i wmówił sobie, że partnerka go zdradza? No właśnie: zdradziła czy nie? Trudno powiedzieć, ale mam wrażenie, że cała ta zdrada miała miejsce wyłącznie w głowie głównego bohatera.

Naczytałam się trochę o Tołstoju i narzuca się jedna myśl: pisze on o sobie i wie, co pisze. A skoro wie, to pewnie faktycznie tak jest. Z drugiej jednak strony nie wierzę, żeby mój Piotr zakochał się we mnie tylko dlatego, że dżinsy, które miałam na sobie w czasie naszego pierwszego spotkania, opinały mnie tu i ówdzie. Dlatego też książki zdecydowanie nie polecam zakochanym i romantykom, chociaż przyznaję, że do niedzielnej kawy czytało mi się wyśmienicie i pochłonęłam ją w godzinę, chociaż ciśnienie mi podniosła. A poza tym cieszę się, że w końcu udało mi się przeczytać coś z klasyki. Agnieszko, dziękuję! :)

L. Tołstoj, Sonata Kreutzerowska, Znak, Kraków 2010, s. 138.

sobota, 9 kwietnia 2011

Entliczek, pentliczek, malutki stosiczek... :)

Stosik nietypowy, bo nie prezentuję w nim "świeżynek", tylko książki, które przeczytałam przez ostatnie kilka dni, a o których nie mam zupełnie czasu napisać.

Uczciwie dodaję, że "Zaklęta" Michaliny Olszańskiej znajduje się u mnie nielegalnie, gdyż trzy egzemplarze tej powieści przesłano mi do pracy i będzie je można wygrać już w poniedziałek. Podebrałam jeden i właśnie kończę lekturę - mam nadzieję, że nikt mnie za to nie ścignie :)


poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Jaka pogada, taka lektura (Między nami nowojorczykami - Cathleen* Schine)


Skoro pogoda jest pod psem (wrrrr!), to na poprawę humoru można sobie poczytać książki o psach. Chociaż w tym wypadku chyba jednak bardziej o ludziach, których łączy to, że mają lub kochają psy. Jako dumna właścicielka czarnej kotki Galinki (chociaż właścicielka to może za dużo powiedziane w przypadku kota: jestem raczej tą osobą, która ma zaszczyt sypać Galinie karmę do miseczki) mogę śmiało stwierdzić, że to, co jest niewątpliwym plusem posiadania kotka, jest jednocześnie minusem. Otóż kot nie potrzebuje spacerów, nie trzeba zrywać się codziennie skoro świt i biec pod najbliższe drzewko - i to jest plus. Ale z drugiej strony, uwielbiam patrzeć na "psiarzy", który spotykają się i rozmawiają nie tylko o swoich pupilach i takie pogawędki są jednym z wielu powodów, dla których kiedyś jednak chciałabym mieć pieska.

Bohaterowie "Między nami nowojorczykami" wyprowadzają swoje psy, spotykają się, wzajemnie chwalą swoje czworonogi. Jedyny czarny charakter tej sympatycznej powieści próbuje zakazać psom hasania po central Parku, ale i on (a właściwie ona) w końcu się nawraca.

Cathleen Schine zapełniła swoją książkę sympatycznymi dziwakami, którzy, mimo brak realnych przesłanek ku temu, nie śpią po nocach bo zamartwiają się tym, że są życiowymi nieudacznikami. Jej bohaterowie nie potrafią przeciąć pępowiny, jaka łączy je z dorosłymi już dziećmi, wierzą, że "życie jest gdzie indziej" i przez prawie cały rok czekają na moment, kiedy wreszcie będą mogli odetchnąć pełną piersią, wreszcie: w ogromnym Nowym Jorku czują się samotni i wtedy warto mieć przy boku ciepłe psie ciałko.

Jednak "Nowojorczycy" to przede wszystkim książka o miłości. Tyle, że uczucia nie zawsze są dobrze ulokowane. Często miłość zauważa się dopiero wtedy, gdy się ją traci. Albo gdy rozpacza się po stracie kogoś, kto kiedyś był bliski, a swoje nieszczęścia opowiada się tubalnym głosem, lądując w ramionach kogoś może i miłego, ale jednak przypadkowego...

I tak, być może przez "psią" pogodę, która panuje na zewnątrz, napisałam dość melancholijną relację z lektury, która przecież sprawiła mi też sporo radości. Autorka ma lekko ironiczne poczucie humoru i dystans do opisywanych zdarzeń, co w połączeniu niespodziewanymi zwrotami akcji i nowojorskim krajobrazem daje bardzo ciekawe połączenie. I teraz jeszcze bardziej chce mi się mieć psa... :)

Polecam na deszczowe poniedziałki.

* swoją drogą uważam jednak, że osoba, która ma kota w imieniu, powinna jednak pisać o kotach.

C. Schine, Między nami nowojorczykami, Prószyński i S-ka, Warszawa 2011, s. 350.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Losowanie ksiażki z różą raz jeszcze :)

Jako iż Iza, która wygrała w poprzednim losowaniu, przez tydzień nie zgłosiła się po nagrodę, losowałam jeszcze raz.

Maszyna losująca wytypowała nr 23, czyli Szmaragdę. Jeśli i Szmaragda nie zdecyduje się napisać do mnie maila na adres slowoczytane@gmail.com, w którym poda adres, na który mam wysłać książkę, w następną niedzielę będę losować raz jeszcze... do skutku :)