wtorek, 31 maja 2011

Jak być szczęśliwym? (Loteria- Patricia Wood)

"Loteria" to książka, która stawia i odpowiada na bardzo proste pytania: co to znaczy być szczęśliwym? Kto może siebie nazwać szczęściarzem? I czego tak naprawdę potrzebujemy do szczęścia?

Perry ma iloraz inteligencji, który wynosi tylko 76. Osoby z ilorazem 75 uważane są za niedorozwinięte. Perry jednak niedorozwinięty nie jest: po prostu wolniej myśli. Tej oraz innych życiowych prawd nauczyła go babcia, która była niezwykłą osobą. Nauczyła wnuka wszystkiego, co będzie mu potrzebne wtedy, gdy jej zabraknie. Kiedy umiera, Perry potrafi sobie radzić, chociaż nie zostaje zupełnie sam: ma przyjaciół, którzy są zawsze gotowi mu pomóc.

Życie głównego bohatera zmienia się gwałtownie, gdy wygrywa główną nagrodę na loterii: siedem milionów. Nagle okazuje się, że wszyscy go lubią, wszyscy chcą się z nim przyjaźnić i wszyscy, przede wszystkim, chcą czeków. Perry jest zupełnie niezdolny do wykrywania fałszu, ale dzięki babci wie, kto go naprawdę lubi i kogo on może lubić bez obaw.

"Loteria" to taka troszkę bajkowa opowieść, w której, mimo chwilami trudnych momentów, wszystko kończy się dobrze. Co mnie urzekło w tej książce, to przede wszystkim narracja. Wszystkie opisywane wydarzenia przedstawione są z perspektywy Perry'ego, a jego postrzeganie świata bardzo różni się od hmm... postrzegania ludzi, którzy nie myślą wolniej. Co ciekawe, Perry wydaje się być w "Loterii" mądrzejszy od całej swojej rodziny, której wydaje się, że zjadła wszystkie rozumy. Poza tym niezwykła była dla mnie relacja, jaka łączyła go z babcią: wspaniałą, mądrą i twardą kobietą.

Czy Perry był szczęśliwy? Był, właściwie przez cały czas, niezależnie od tego, czy miał pieniądze czy nie. Zresztą te wcale mu do tego szczęścia potrzebne nie były.

Bardzo optymistyczna, bardzo pozytywna i bardzo wzruszająca lektura - polecam! Mój egzemplarz powędruje to nastoletniej kuzynki, z którą lubię dzielić się książkami: niech sobie dziewczyna przeczyta coś innego, niż książki o wampirach :)

R. Wood, Loteria, PROMIC, s. 368.

piątek, 20 maja 2011

Subtelnie o niesubtelnym (M. Feth - Malarz młodych dziewcząt)


Cóż za zbieg okoliczności! O pierwszej książce Moniki Feth "Zbieracz truskawek", pisałam DOKŁADNIE rok temu. Niesamowite :) Niesamowite jak "Malarz młodych dziewcząt".

Od razu ostrzegam: co bardziej pruderyjnych książka może zgorszyć. Wydaje mi się, że obecnie tematów tabu i tak jest mniej niż jeszcze kilka lat temu, ale są takie obszary, o których nadal się nie mówi i które nadal szokują. Monika Feth podejmuje właśnie taki temat: chodzi o zakazaną, szaleńczą wręcz miłość mężczyzny do kobiety, ale miłość ta z założenia jest zła, brudna i budzi niedobre skojarzenia. Autorka dokonała jednak rzeczy niezwykłej. Mimo szokującej tematyki, ta książka jest niezwykle subtelna, delikatna i... jesienna, gdyż właśnie z kolorami jesieni mi się kojarzy. Widać, że pisarka nie nastawiła się na skandal i pogoń za sensacją, lecz starała się pokazać jakiś problem, który zwykle zamiatany jest pod dywan. Uważam, że ogromne brawa należą się tłumaczce, Hannie Odziemkowskiej, gdyż w "Malarzu" podobała mi się nie tylko to, co zostało opowiedziane, ale też słowa, których użyto, by treść przekazać.

Jeśli czytaliście "Zbieracza truskawek" opowiadającego o zaginionej i zamordowanej Caro, to z pewnością zauważycie, że kilku bohaterów pojawiło się w obu tych książkach, m.in. jej przyjaciółki. Tym razem to jedna z nich, Ilka, popada w kłopoty. Jednocześnie autorka przedstawia portret wrażliwej, samotnej dziewczyny, która próbuje pozbierać się po traumie, jakiej doświadczyła. Monika Feth opisuje jej drobne gesty, prozaiczne, wydawać by się mogło, zachowania, a jednak tworzy taki klimat wokół tej postaci, że ma się ją ochotę mocno przytulić. Jest też jeden nowy bohater, który będąc dokładnym przeciwieństwem Ilke, najbardziej przykuwa uwagę. To tytułowy malarz, który baaardzo przypomina mi głównego bohatera "Wichrowych Wzgórz": jest postacią tak samo mroczną i tajemniczą oraz kochającą na zabój. Może właśnie przez kontrast, jaki panuje między Ilką a Rubenem, książka ta tak silnie zapada w pamięć?

O ile pierwszą książkę Moniki Feth przeczytałam przez przypadek, to druga upewniła mnie, że warto po książki tej pisarki sięgać. Z niecierpliwością więc czekam na kolejne jej powieści! :)

M. Feth, Malarz młodych dziewcząt, Nasza Księgarnia, Warszawa 2011, s. 366.

środa, 18 maja 2011

Kryminał o smutnym jamniczku :) (Detektyw i panny - Magdalena Lewińska)


Czy kryminał może być... sympatyczny? Wielokrotnie podkreślałam, że znawczynią gatunku nie jestem, co nie zmienia faktu, że od czasu do czasu lubię sobie przeczytać jakąś historię z dreszczykiem. Jednak biorąc pod uwagę, że robię to dość rzadko, książki z wątkiem kryminalnym nieustannie mnie zaskakują - tak było i tym razem. Otóż przekonałam się, że można czytać tego typu lekturę z uśmiechem na twarzy i z ogromną sympatią dla bohaterów.

Magdalena Lewańska napisała bez wątpienia powieść, którą należy do kryminałów zaliczyć. Głównym bohaterem jest młody policjant, Dirk Tielke, który ma ambicje rozwikływać skomplikowane sprawy, prowadzić zawiłe śledztwa i ścigać przestępców. Tymczasem trafia do małej mieściny, w której nie dzieje się nic ciekawego, a jego przybycie stanowi prawdziwą sensację (w końcu jakiś młody, przystojny policjant - będzie o czym plotkować!). Chociaż... no właśnie. I w małej mieścinie może grasować szaleniec, który mści się za krzywdy doznane w przeszłości, a izolujący się od reszty mieszkańców człowiek, zostaje znaleziony martwy w swoim gabinecie.

Dla mnie jednak całe dochodzenie jest tylko wisienką na torcie w tej niewątpliwie świetnej powieści. Najbardziej podobali mi się bohaterowie, których powołała do życia Magdalena Lewańska. W Dirku Tielke zakochałam się od ręki i zupełnie nie przeszkadza mi to, że on zakochał się również, niestety: z wzajemnością, lecz nie we mnie :) Dirk jest mężczyzną, jeśli wierzyć autorce, przystojnym, robiącym wrażenie na kobietach, lecz jednocześnie, jak również zauważa autorka, przypomina "smutnego jamniczka" - i to porównanie urzekło mnie do reszty. Fascynujące są też kobiety, które spotyka: pro-ekologiczna, naiwna Isia, charyzmatyczna Edeltraud oraz Alke, kobieta, którą nie wiem dlaczego, wyobrażam sobie z twarzą Victorii Beckham :) Ach, no i do tego ten cudowny klimat małej społeczności, gdzie wszyscy wszystkich obserwują ukryci za firanką i plotkują ile wlezie przy piwku - a ja takie małomiasteczkowe klimaty uwielbiam.

Książka jest więc jednocześnie i wciągająca (kto zabił? kto zabił?), i wzruszająca (ach, pocałowali się!). Autorka świetnie sportretowała jednostki, lecz udało jej się też uchwycić zbiorowość. A okładka, w kontekście całego tekstu, jest strzałem w dziesiątkę!
Ogromnie liczę na to, że dwie przedstawione historie w "Detektywie i pannach", to dopiero początek jakiegoś dłuższego cyklu. Bo nie ukrywam, że czuję ogromny niedosyt, który, mam nadzieję, zostanie zaspokojony :)

M. Lewańska, Detektyw i panny, Janka, Pruszków 2011, s. 270.

Wybierz sobie nagrodę! :) (i tak wiadomo, że chodzi o książki:)

Tradycyjnie już informuję,
o konkursie, który organizuję.
Wygraj książki na Dzień Dziecka,
nawet jeśli, eeeee...nie byłaś grzeczna!
Więcej szczegółów na stronie TEJ,
a nagrody są, że hej! :P

niedziela, 15 maja 2011

Z dedykacją dla tych, których nudziły opisy w "Nad Niemnem" (Elizabeth i jej ogród - Elizabeth von Arnim)


Zamiast wstępu, cytat:

Pranie jako takie jest wyraźnym sygnałem dawanym na zewnątrz, że jest to duża posiadłość z wieloma rzeczami. Gdyby prała pani bieliznę co tydzień, jak to się robi w Anglii, to potraktowano by panią jako osobę, której starcza bielizny tylko na tydzień, i stałaby się pani obiektem powszechnej pogardy.

I tak, porządna niemiecka żona, robi pranie cztery razy w roku....:)

Nie wiem dlaczego, ale wyłapuję ostatnio z książek wszelkie cytaty dotyczące prania, sprzątania i gotowania (refleksjami dotyczącymi sprzątania za lodówką swojego czasu także się dzieliłam) i ten urzekł mnie wyjątkowo (zastanawiam się tylko, czy w danych rezydencjach posiadano osobne pomieszczenie na składowanie brudnej bielizny, a jeśli tak, to jak ono się nazywało). Jak można zauważyć, cytat pochodzi z książki niezwykle oryginalnej kobiety, Elizabeth von Arnin, która właśnie do roli porządnej niemieckiej żony pretendowała, chociaż w mniemaniu swojego porządnego niemieckiego męża była na to zbyt ekscentryczna. Czym ta ekscentryczność się objawiała? Otóż Elizabeth nie lubiła bali, nie lubiła gości, nie lubiła szycia i haftowania. Tak jak ja, wolała sobie w spokoju poczytać (i jak sama zauważyła: jaki ma sens gotowanie, skoro jest kucharka, która z powodzeniem może to zrobić za nią? Chociaż ja akurat gotować lubię, pod warunkiem, że nie muszę, a chcę). Ponadto Elizabeth zwykła mieć własne zdanie na wiele tematów, a co więcej: nie wahała się głośno je wyrażać, ewentualnie spisywać w swoim dzienniku (książka takim właśnie dzienniko-pamiętnikiem jest).

Jednak prawdziwą pasją tej żyjącej w latach 1866-1941 kobiety był jej ogród. I tu kolejne zdziwienie. W "Nad Niemnem" skrzętnie omijałam wszelkie opisy kwiatków i ziół, tutaj z uśmiechem czytałam o rabatach, klombach i trawnikach. I nawet do głowy mi nie przyszło, żeby je omijać, gdyż - to słowo znów samo ciśnie mi się na usta - opisy te są po prostu urocze. I wierzę w zapewnienie na okładce, że po lekturze "Elizabeth i jej ogród", Angielki chwytały za szpadel i biegły do ogrodu, nawet jeśli, jak ja, nie miały bladego pojęcia o ogrodnictwie.

Książka niewątpliwie godna uwagi. Wspomogę się tekstem z okładki: Internauci piszą o niej "świeży oddech", "bardzo delikatne i głębokie", "ponadczasowe"...". Wszystko prawda. Ale dla mnie "Elizabeth i jej ogród" to przede wszystkim książka skrząca humorem, przewrotna i bardzo, bardzo "vintage", że użyję tego modnego słowa. Polecam! Naprawdę warto!Link
E.von Arnin, Elizabeth i jej ogród, wyd. MG, Warszawa 2011, s. 164.

sobota, 14 maja 2011

Miłością w wieżę Eiffla (Podróż zimowa - Amelie Nothomb)


Zadziwiające, ile można zmieścić na 94 stronach (albo nawet mniej, gdyż niektóre strony, tam, gdzie kończy się rozdział, zadrukowane są tylko do połowy). Amelie Nothomb napisała nie tyle powieść, co opowiadanie. O czym? O miłości, a jakże!

Opowiem Wam o tej książce tak, jak opowiedziałam mojemu Ukochanemu:

Słuchaj, niesamowity jest punkt wyjścia! Facet siedzi w hali odlotów i czeka na samolot, który chce rozbić na wieży Eiffla. Nie, to nie wariat, tylko zakochany. Więc może i na jedno wychodzi... W kim? No właśnie to jest najlepsze. Zakochał się w kobiecie, którą początkowo bierze za pisarkę. Nie jest ona jednak pisarką, lecz jedynie opiekuje się ułomną autorką książek. Mieszkają razem w niedogrzanym mieszkaniu i tworzą dziwny związek, w którym nie ma miejsca na mężczyznę. Zoil jednak nie poddaje się... a ostatecznie stwierdza, że skoro nie może być a Astrolab, najdoskonalszym tworem wszechświata, to jakąś cząstkę tego wszechświata zniszczy. A czy Ty, zrobiłbyś coś takiego dla mnie???

Co mi się podobało to fakt, iż z jednej strony autorka pisze bardzo rzeczowo i konkretnie: myśli bohatera podane są w klarownej i jasnej formie, bez zbędnych słów. Z drugiej jednak strony, mamy opis pewnej sytuacji (nie powiem jakiej), która zajmuje jakieś trzy czwarte książki. Z uwagi na jej (tej sytuacji) charakter, Amelie Nothamb dała upust swojej hmmm, niesamowitej wyobraźni. Ponadto ogromnie podobał mi się wątek, w którym jest mowa o pochodzeniu imion głównych bohaterów, Astrolab i Zoil, oraz scena, która opisuje zetknięcie się młodego Zoila z wielką literaturą, którą symbolizują działa Homera.

"Podróż zimową" przeczytałam w godzinę. I gorąco polecam: małe, a cieszy :)

A. Nothomb, Pozdróż zimowa, MUZA, Warszawa 2011, s. 94.

piątek, 13 maja 2011

Znikające wpisy

Czy Wam też "zjadło" ostatni wpis? Wczoraj jako ostatnia była recenzja "Maciejki", a dzisiaj... nie ma, o!

poniedziałek, 9 maja 2011

Nocny Maraton Filmowy - Łódź i Wrocław proszę o uwagę :)

Jeśli ktoś przypadkiem ma ochotę spędzić piątkową noc w kinie, oglądając tegoroczne OSKAROWE HICIORY i przypadkiem mieszka w Łodzi lub Wrocławiu, to zapraszam do wzięcia udziału w konkursie, który przypadkiem organizuje portal, w którym nieprzypadkowo pracuję :)

sobota, 7 maja 2011

Nowy - stary Zafon zachwyca :) (Pałac Północy - C.R.Zafon)

y
Nie pamiętam już dokładnie, kto to napisał, ale kilka miesięcy temu przeczytałam jednozdaniową recenzję "Księcia mgły". Zdanie to brzmiało mniej więcej tak: Książki, które czytam w kilka godzin, uważam za genialne.

Właśnie tak było w przypadku "Pałacu Północy", który przeczytałam raz-dwa. Jest to druga książka, którą Zafon napisał. Ukazała się w 1994 roku w Hiszpanii. Tym samym, zupełnie przypadkowo, udaje mi się czytać tego autora chronologicznie, gdyż lektura wielkiego "Cienia wiatru" jeszcze przede mną, a za sobą mam tylko "Księcia mgły".

"Pałac Północy" to kolejna powieść przeznaczona dla nieco młodszego czytelnika, ale dorośli zupełnie nie powinni się tym zrażać. Autor w przedmowie pisze tak:

Sądzę, że istnieją historie o uniwersalnym wydźwięku, dlatego mam nadzieję, że dorośli czytelnicy moich późniejszych książek zechcą sięgnąć również po to, które opowiadają o magii, mrocznych tajemnicach i przygodach.

Akcja powieści dziejącej się w Kalkucie, rozpoczyna się w maju 1916 roku. Wtedy to z płonącego dworca Jheeter's Gate, na małej łodzi, ucieka mężczyzna. Próbują go dogonić wynajęci przez widmo w czarnym płaszczu opryszkowie. Zależy im nie tyle na schwytaniu mężczyzny, co dwójki dzieci, które udało mu się wynieść z płonącego gmachu. Dzieci bezpiecznie trafiają do starszej, mieszkającej samotnie kobiety, a mężczyzna ginie...

Mija szesnaście lat. Dzieci dorastają, nie wiedząc nawzajem o swoim istnieniu. Ben, którego można uznać za głównego bohatera tej powieści, wychowuje się w sierocińcu, który wkrótce ma opuścić. Jego życie można uznać za przeciętne, do czasu kiedy Sheere opowiada mu historię swojego ojca, a on sam (Ben, nie ojciec :) ) widzi płonący pociąg pędzący w nicość...

Więcej nie powiem, gdyż nie chcę psuć przyjemności, jaką niewątpliwie daje lektura tej książki. A Zafon tak pokierował fabułą, że do pewnego momentu czytelnik jest tak samo zagubiony jak główni bohaterowie. To, co biorą za prawdę, okazuje się kłamstwem, zaś osoba, którą uznać można za chodzący ideał, w którymś momencie zaczyna jawić się zupełnie inaczej.

Zafon, jak sam zapewniał, stworzył opowieść pełną magii i przygód, jednocześnie portretuje grupkę przyjaciół, których w tak młodym wieku połączyły wydarzenia, o których nigdy nikomu nie powiedzą i które będą mieć w pamięci do końca życia. A do tego dodaje tajemnicze, zamglone ulice Kalkuty, po których snują się bezdomni i ludzie, których lepiej nie spotykać po zmroku...

Nie potrafię ocenić, czy bardziej podobał mi się "Książę mgły", czy też "Pałac Północy", ale obie książki mają ten sam klimat, który już zdążyłam polubić. Pozostaje mi więc z niecierpliwością czekać na kolejną powieść autora, "Światła września", której polska premiera będzie miała miejsce w październiku tego roku.

C.R. Zafon, Pałać Północy, MUZA, Warszawa 2011, s . 286.

czwartek, 5 maja 2011

Dobrani nie do pary (Dobrani - Ally Condie)


Do napisania recenzji "Dobranych" zabieram się od mniej więcej... trzech tygodni? Czy może już miesiąca? Dlaczego? Powody są trzy. Po pierwsze: wszystko to już było. Znamy z literatury opisy społeczeństwa zniewolonego, bezwolnego i kontrolowanego. Ally Condie akcję swojej powieści umieszcza właśnie w takiej rzeczywistości. Ludzie nie ma prawa decydować o niczym. Dosłownie o niczym: nie tylko nie wolno im jeść tego, na co mają ochotę, lecz także wybrano dla nich zaledwie sto wierszy, które można czytać, dyktuje się im, gdzie mają pracować i gdzie spędzać czas wolny, a także kiedy mają umrzeć oraz... kogo mają kochać. A wszystko to dla ich dobra. I tutaj uczucia mam ambiwalentne: z jednej strony znam już takie opisy, nie są one oryginalne, lecz z drugiej robią wrażenie, oj robią.

Drugą przyczyną, przez którą nie mogłam zabrać się do napisania tej recenzji jest fakt, iż książka ta bez wątpienia przeznaczona jest dla młodego czytelnika. Chciałam więc napisać kolejną recenzję "na pół" z moją młodszą kuzynką, lecz...zapominałam jej "Dobranych" przekazać. Nie wiem, co i czy urzekłoby ją w powieści Ally Condie, lecz do mnie najbardziej przemawia jej... prostota. Bo oto mamy dziewczynę, której Społeczeństwo przydziela Wybranka. I wszystko byłoby dobrze, gdyby Cassia wkrótce potem nie zobaczyła jeszcze jednego potencjalnego kandydata na męża. Kandydata, który stanowi mniej udany element Społeczeństwa, kandydata, który odwzajemnia jej uczucia i pokazuje jej rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślała. W dziewczynie rodzi się bunt... ale z drugiej strony wyrażenie go oznacza walkę ze wszystkim, co do tej pory znała i w co wierzyła. Cassia kocha pierwszy raz, w jej myślach początkowo panuje chaos, który następnie przeradza się w jasną i klarowną wizję tego, jak chce żyć. Dodam, że wizja ta daleko wykracza poza ramy, które przewidziało dla niej społeczeństwo.

Powiem po prostu: opowiedziana historia wydała mi się piękna, podobnie jak wszystkie sceny, które rozegrały się między Cassią a jej Ukochanym Oprócz nieśmiałych pocałunków, chłopak podarował jej umiejętność pisania, opowiedział jej swoją historię, ona zaś podzieliła się z nim zakazanym wierszem. Słowa, w których moc ja głęboko wierzę, były jedynym elementem, których żaden system nie mógł im odebrać. Stały się czymś, co ich definiowało i co należało tylko do nich. I myślę, że ze względu właśnie na ten wątek, książka ta tak bardzo mi się podobała.

A jaki jest trzeci powód? Ano taki, że dopiero dzisiaj stwierdziłam, że nie jest żadnym wstydem przyznać się publicznie, że do kilku łez wzruszenia doprowadziła mnie książka, która opowiada o miłości nastolatków... I że ostatnio tak wzruszyłam się na pierwszym tomie sagi "Zmierzch" :) Gorąco polecam "Dobranych" i niecierpliwie czekam na kolejny tom cyklu!

A. Condie, Dobrani, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2011, s. 352.

wtorek, 3 maja 2011

Moje grzechy licealno-maturalne :))))

Jutro matura z języka polskiego, co skłoniło mnie do zrobienia małego rachunku sumienia. Otóż, zupełnie szczerze wyznaję, że przystępując do egzaminu dojrzałości, NIE przeczytałam:

- "Nad Niemnem" - doczytałam dopiero na studiach. Ledwo.
- "Chłopi" - owszem, zaczęłam, ale umarłam po pięciu pierwszych stronach. A potem, przy drugim podejściu, byłam zachwycona :) Dodam, że o "Chłopach" mówiłam na maturze ustnej, którą zaliczyłam na pięć :)
- "Potop" - "Pan Wołodyjowski" - super! "Ogniem i mieczem" - Bohun to nadal jeden z moich ulubionych bohaterów literackich. "Potop" - do połowy pierwszego tomu i ani strony dalej.
- "Szewcy" - Witkacego polubiłam dopiero kilka lat później, ale "Szewców" nie przeczytałam do dziś. Nie obiecuję poprawy :)
" Lord Jim", "Jądro ciemności" - hehe, mój wielki kompleks, ale plany czytelnicze są.
"Początek" Szczypiorskiego - zdaje się, że byłam wtedy chora, więc jakoś mi się upiekło.
"Rozmowy z katem" - do dziś się nie zmobilizowałam...
"W pustyni i w puszczy" - nie przeczytałam i nie przeczytam, już film jest dla mnie zupełnie niestrawny.
"Krzyżacy" - patrz wyżej :)

Więcej grzechów, póki co, nie pamiętam :) A maturzystom życzę powodzenia!!! Matura jest dla ludzi!