poniedziałek, 31 maja 2010

Cztery pokolenia wściekłych ludzi (Murzyni we Florencji - Vedrana Rudan)


Nazwać "Murzynów we Florencji" mocną książką to mało. Vedrana Rudan napisała książkę o wściekłości, poczuciu beznadziei i przegranego życia. Napisała jednak w taki sposób, że czytelnik czuje się jak uderzony kamieniem w głowę. Co zresztą autorka czyni, na tylnej okładce.

Vedrana Rudan wkłada w usta bohaterów słowa jak pociski, z ogromną siłą rażenie. A mówią w tej książce aż cztery pokolenia: nienarodzone płody, ich matka, jej matka, czyli Babcia, i mama Babci, czyli Babunia. Panów reprezentuje mąż Babci i ich syn - Wujek. Mówią, nie owijając w bawełnę. W książce zdrowo przeklinają wszyscy: i płody, i Babunia. Bo i wszyscy mają na co pomstować, nikogo z nich życie nie rozpieszcza, a nagle wszyscy dostają szansę, by o tym opowiedzieć.

I tak płody prowadzą nieustanny dialog w brzuchu matki: dokona aborcji czy też nie? Będzie się cieszyć, czy odda je do sierocińca? Matka tymczasem jest ciążą przerażona, studiuje od czterech lat trzeci rok ekonomii, marzy jej się dyplom i kariera w nieruchomościach, a ciąża te plany niweczy. Na wsparcie we własnej matce liczyć nie może, gdyż ta zajęta jest, jakby to powiedzieć... romansem z grubym Włochem. W "tych sprawach" na męża nie ma co liczyć, gdyż ten po wojnie gapi się w ścianę i nie ma z niego pożytku. Jest ciężarem, podobnie jak Babunia, która w przeszłości prowadziła cnotliwe życie i tyle z niego ma, iż nie stać jej na własną komórkę i Ensure Plus - wzmacniający napój dla seniorów. Chciałaby podróżować i zobaczyć Florencję, aby spełnić to marzenie, sprzedaje grób własnej matki. Boi się córki, która znowu boi się, aby jej córka nie zmarnowała sobie życia, tak jak ona zmarnowała swoje... I tak dalej, i tak dalej...

Skąd w bohaterach ta szczerość? Dlaczego wypowiadają się na najbardziej osobiste tematy? Ano dostali oni kasety od Wujka, niespełnionego pisarza łaknącego opowieści, który okłamał ich, iż Amerykanie robią wielkie badanie na temat Chorwacji i jej mieszkańców. Każdy kto weźmie w nim udział ma dostać 50 euro. Śmiało można powiedzieć, iż z pewnością nie takiego obrazu własnej rodziny spodziewał się niedoszły literat, gdyby wiedział, co usłyszy, pewnie sto razy by się zastanowił przed wręczeniem nieszczęsnych kaset.

Rozpisałam się o fabule, ale i tak powiedziałam niewiele, gdyż każdy z bohaterów, łącznie z nienarodzonymi jeszcze płodami, jest przepełniony żalem i frustracją, które to uczucia przelewa na kasetę. Każdy z nich wie, że nigdy nie doświadczy życia, w którym siedzi przy basenie i sączy drinka. Poza tym wszyscy mają w pamięci wojnę domową i to, że kiedyś żyło się lepiej - albo bezskutecznie próbują do tego lepszego życia dążyć.

"Murzyni we Florencji" nie są książką łatwą w odbiorze, autorka co rusz rzuca kolejnym kamieniem i ani na chwilę nie daje czytelnikowi odetchnąć. Jest konsekwentna w epatowaniu drastycznymi scenami, używaniu wulgaryzmów i mówieniu o rzeczach, do których niewiele osób miałoby się odwagę przyznać. Jest jednak przy tym tak bardzo szczera, że bardziej już się nie chyba nie da - a to akurat w literaturze bardzo cenię.

V. Rudan, Murzyni we Florencji, wyd. Drzewo Babel, Warszawa 2010, s. 191.

Strona autorki: www.rudan.info

sobota, 29 maja 2010

Skarletka pyta, Joanna Rakowicz odpowiada (Druga szansa - Joanna Rakowicz)


Moja przygoda z książką Joanny Rakowicz "Druga szansa" rozpoczęła się od tego wpisu na blogu Virginii, w którym, na samym dole, Virginia informuje, iż jej blogowa koleżanka wydała książkę. Wpakowałam się więc na blog Klepsydry i zaczęłam podczytywać. A jak już podczytałam, to zapragnęłam mieć własny egzemplarz. W połowie lektury natomiast wpadłam na pomysł, iż fajnie by było zadać autorce kilka pytań. A że autorka okazała się bardzo miła i udzieliła mi na nie odpowiedzi, to mogę się teraz nimi podzielić :)

Pierwsze pytanie, jakie chciałam zadać, dotyczyło samego powstania powieści. Wszak to niecodzienne: ktoś zaczyna pisać bloga i powstaje z tego książka. Co na to rodzina, znajomi?
Pani Joanna odpisała tak:

Dlaczego zaczęłam pisać? Z tego samego powodu, dla którego zaczęłam oddychać. Jest to konieczne, bym mogła żyć.
Rozpoczynając przygodę z blogiem nie miałam w planach wersji książkowej.
Rodzina i znajomi nawet nie zauważyli, że spędzam więcej czasu przy komputerze, bo zawsze tyle czasu siedzę przed monitorem.
Mój zawód nie jest w żaden sposób związany z pisarstwem. Podobnie jak Julia mam zawód jest związany z komputerami.

I tu możemy przejść do kolejnego punktu, który mnie zainteresował: główna bohaterka. Julia to, przepraszam za wyrażenie, kobieta z jajami. Twarda, odważna, świetnie sobie radzi, nie chlipie po kątach, nie marzy, by schudnąć. W obronie swoich dzieci zrobi wszystko: gdy trzeba, nie zawaha się pobić ręcznikiem zawiązanym w supeł. A że spotyka na swojej drodze ideał pod postacią lekarza Artura? Tym lepiej. Zapytałam autorkę o głównych bohaterów:

Pierwowzór Julii to ja. Nie jestem taka fajna jak ona, ale jest wiele zbieżności. Wierzę, że tacy faceci jak Artur istnieją, powiem więcej, nawet znam jednego.

Zapytałam także, jak powstawała "Druga szansa": czyste natchnienie, czy też pisanie z planem w ręku. Wypytałam o preferowane lektury i dalsze plany pisarskie.

Nie było planu mojej powieści. Powstawała bardzo spontanicznie.
Sięgam w zasadzie po wszystko co można przeczytać. Są jednak książki, do których wracam regularnie. Między innymi jest to "Mały Książę" Exuperego, "Alchemik" Coelho, "Chłopi" Reymonta.
Ciężko jest mi powiedzieć kiedy dokładnie ukaże się moja następna powieść, ale mam nadzieję, że jeszcze w tym roku. Kontynuacja "Drugiej szansy" znajduje się jeszcze pod adresem www.cassiopeae.wordpress.com .

Za to, aby kolejna książka ukazała się już wkrótce trzymam kciuki, gdyż chętnie sobie jeszcze o dzieciatej księżniczce Julii poczytam :)

J. Rakowicz, Druga szansa, Oficyna Wydawnicza Branta, wyd. TANGRAM, Bydgoszcz 2010, s. 311.

piątek, 28 maja 2010

Autobiografia z historią w tle(Krystyna Gucewicz - Zaczekaj na koniec deszczu)


Nie wiem, jak to możliwe, ale kim jest Krystyna Gucewicz dowiedziałam się raptem kilka dni temu. Wcześniej to nazwisko nie kojarzyło mi się z niczym: nie znałam autorki "Zaczekaj na koniec deszczu" ani jako poetki, ani jako dziennikarki. Dlatego tym bardziej się cieszę, iż udało mi się tę lukę w edukacji wypełnić.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to fakt, że bardzo ładnie wydana książka nie musi być droga. Za cenę 29, 99 zł spodziewałabym się raczej wydania "broszurowego" - a tu niespodzianka: twarda, przyciągająca wzrok okładka i mnóstwo zdjęć z środku, wszystkie konsekwentnie w tonacji czarno - biało - pomarańczowej. I chociaż niby wiem, że oprawa nie jest najważniejsza, to jednak cieszy, tym bardziej, że treść także nie rozczarowuje.

Krystyna Gucewicz pisze:

Nie powiódł się zupełnie plan literackiego kamuflażu. Chichot podświadomości spowodował, że książka ze strony na stronę stawała się autobiografią. I jest nią. Jest wiernym odbiciem mojej gry w życie.

Osobiście bardzo lubię takie opowieści, gdyż nie znoszą biografii w stylu: "Urodziła się jako najmłodsze dziecko państwa X, nauki pobierała w mieścieY, a jej pierwsze działo nosiło znaczący tytuł Z". Mnóstwo jest książek pisanych według tego schematu, dlatego wszelkie biografie czy autobiografie, które od niego odbiegają, zawsze witam z wielką radością.

"Zaczekaj na koniec deszczu" to barwna mozaika, na którą składają się opowieści o znajomych, o Historii, która działa się tuż za oknem i której autorka jest częścią, o pracy, podróżach, pragnieniach i - tego elementu nie może zabraknąć - o miłości. Krystyna Gucewicz opisuje czasy od końca wojny do "teraz", pierwsze rozdziały czytałam z wielką ciekawością, gdyż do tej pory mogłam sobie poczytać o nich w podręcznikach historii. Dla mnie to zupełna egzotyka, chociaż osoby starsze ode mnie z pewnością odnajdą w przywoływanych przez autorkę wydarzeniach kawałek własnego życia.

Biografia Krystyny Gucewicz to książka z werwą: ludzie, o których autorka pisze, mieli pomysł na życie, ciągle w ruchu, ciągle zajęci. W każdej chwili gotowi zakładać nowy teatr czy zrobić coś równie szalonego. Autorka opisuje też swoje życie prywatne - w końca to autobiografia - zawodowemu poświęca znacznie mniej miejsca. A na koniec i tak dochodzi do banalnego, lecz jakże prawdziwego wniosku, że najważniejsza jest miłość.

Polecam"Zaczekaj na koniec deszczu" tym, którzy autorkę znali już wcześniej, książka jest szansą na zawarcie jeszcze bliższej znajomości. Polecam tym, którzy tak jak, długo nie znali tego nazwiska - aby wreszcie je poznać. I polecam tym, którzy po prostu lubią poznawać historie mądrych, silnych, nieco - przepraszam za słowo - szalonych kobiet, które w dodatku mają niewątpliwy zmysł obserwacji i talent literacki.

K. Gucewicz, Zaczekaj na koniec deszczu, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 268.

wtorek, 25 maja 2010

To nie jest lektura dla statecznych panienek! (Sławomir Górzyński - Babol)


Książki o dojrzewaniu dziewczyn mogę wymienić na jednym oddechu: "Dziewczęta z Nowolipek"Poli Gojawiczyńskiej, "Absolutna amnezja" Izabeli Filipiak, "Pamiętnik statecznej panienki" Simone de Beauvoir, "Nie tylko pomarańcze" Jeanette Winterson, "Samobójczynie" Eugenidesa - itd.

Natomiast książki o dojrzewaniu chłopców? Eeee...yyy....eee... Nie wiem?

"Babol" Sławomira Górzyńskiego wypełnia tę lukę w moich lekturach, gdyż jest to książka wybitnie o chłopakach (no, z małym wyjątkiem, o którym za chwilę) i o ich doświadczeniach: sikaniu pod murem, podwórkowych porachunkach czy pierwszych zauroczeniach.

Jednak bohaterowie Górzyńskiego to bynajmniej nie grzeczni chłopcy, chociaż większość z nich uczęszcza do szkoły muzycznej i po lekcjach ćwiczy Bacha!

Główny bohater, Tomek Bambliński, na przykład, mimo iż momentami wydaje się całkiem sympatycznym młodym człowiekiem, szukającym swojego miejsca w życiu, podgląda siostrę, topi kocięta czy bije kalekę. Za sprawą demonicznego Gerarda bierze udział w gwałcie, staje się zamieszany w kradzież cennych skrzypiec i próbuje je przemycić za granicę. Z drugiej strony kryje w sobie marzenia o prawdziwym domu, bliskości, snuje refleksje nad tym, czym jest honor...

Gerard to zło wcielone, bezlitośnie znęcający się nad słabszymi, po uszy siedzący w nieczystych interesach, ratuje tonącą dziewczynę, by potem podjąć okrutną próbę wyegzekwowania długou wdzięczności...

Kaleki Stasio przez większość czasu wzbudza litość, która na koniec przeradza się w obrzydzenie i strach...

Udali się autorowi bohaterowie, naprawdę udali. Co prawda prawie żadnego z niech nie da się polubić, ale autor penetruje te rejony ludzkiej psychiki, w które raczej wolimy się nie zagłębiać. Pokazuje też świat bez lukru, gdzie żądzą silniejsi i albo się dostosujesz, albo po tobie. Wreszcie pokazuje sytuacje, w których nikt z nas nie chciałby się znaleźć, a które przecież dzieją się tuż obok. Autor pisze o rodzicach - alkoholikach, których dzieci wyrastają na potwory. Pisze o braku miłości w rodzinie, o dewiacjach, które nie mieszczą się w głowie, o brutalności i okrucieństwie, dla których trudno znaleźć uzasadnienie.

W tym miejscu jednak koniecznie muszę wspomnieć o postaci Stanisławy Kłopok - kobiecie, której losy możemy śledzić od wczesnej młodości aż do momentu, kiedy zostaje przełożoną pielęgniarek w "zonie smutku", a więc na oddziale, gdzie nieuleczalnie chore dzieci spędzają swoje ostatnie dni. Stanisława jest kobietą z oddaniem pracującą dla innych, to ona bierze na siebie odpowiedzialność za Stasia, co z czasem może stać się przyczyną jej zguby... Wzruszyły mnie rozdziały, których była bohaterką, bo zaczęłam się zastanawiać, ile jest kobiet do niej podobnych: wykonujących tytaniczną pracę, którą niewielu zauważa, gotowych bezinteresownie zrobić coś dla innych, a potem wracających do pustego domu, gdzie nikt nie czeka...

"Babol" nie jest książką łatwą, lecz z pewnością jest książką ważną, którą - mimo kalibru poruszanych tematów - czyta się szybko i zainteresowaniem. Co prawda jej akcja rozgrywa się w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, lecz problemy, których dotyka, nie straciły nic ze swojej aktualności. Moim zdaniem byłby z tego świetny scenariusz na film - tylko nie wiem, czy niektóre momenty z tej książki przeniesione na ekran byłabym w stanie oglądać.

S. Górzyński, Babol, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 508.

Strona autora: www.slawomirgorzynski.pl

poniedziałek, 24 maja 2010

Urodziny mola (fotorelacja z cyklu "Książka i dziewczyna":))

Nie mogłam się powstrzymać, by nie wrzucić tych zdjęć, zrobionych w sobotę na urodzinach mojej najlepszej przyjaciółki, tak samo zakręconej na punkcie czytania jak ja - dzięki temu nigdy nie mamy problemu co Ani kupić. Odpowiedź jest jedna: KSIĄŻKI!

Były zdjęcia przy torcie, były zdjęcia z szampanem, ale na koniec i tak rozsadziłyśmy się do rodzinnego zdjęcia z książkami (no, prawie rodzinnego, gdyż brakuje Cię na nim, Magdalenka!)
Jak to się mówi... mól zawsze wyjdzie z człowieka!


Aneczka! Życzenia już były, zresztą wszystkiego najlepszego życzę Ci nie tylko od święta. Teraz paść musi sakramentalne pytanie: a jak przeczytasz, to pożyczysz mi te książki :)??

sobota, 22 maja 2010

Morderstwo nad Loarą (Dominique Barberis - Coś do ukrycia)


Osiołkowi w żłobie dano... Czasem czuję się jak ten osioł, co z nadmiaru szczęścia i książek, sam już nie wie, co ma czytać. A było to tak:

Zaczęłam "Coś do ukrycia", zaraz po "Zbieraczu truskawek", żeby pozostać w klimacie zbrodni i śledztwa. Ale po 24 stronach zgubiłam wątek, tak po prostu. Więc zabrałam się za "Babola", po czym przy stronie dokładnie 172, wciągnięta na dobre w akcję, pomyślałam: "O nie, koleżanko!" - i zaczęłam czytać "Coś do ukrycia" od początku. I przeczytałam, o czym z radością informuję :)

Książka Dominique Barberis skojarzyła mi się z "Miasteczkiem Twin Peaks", które pamiętam z dzieciństwa jak przez mgłę. Pamiętam Laurę Palmer, która jednym wydawała się świętą, a drugim hmmm... wręcz przeciwnie. I pamiętam pytanie: kto zabił?

Dlatego też proponuję taki oto podkład muzyczny:


Tutaj miasteczkiem Twin Peaks jest tajemnicze N., leżące gdzieś nad Loarą. Laura Palmer do Marie - Helene, piękna, fascynująca kobieta, która kiedyś spędzała w nim każde wakacje, mącąc w głowach miejscowym chłopakom. Opinie o niej krążyły rozmaite: widziano w niej i anioła, i "latawicę". Zresztą cała jej rodzina była "dziwna", co stawało się jeszcze bardziej widoczne w miejscowości tak małej, jak N.

Marie - Helene, już jako dorosła kobieta, na jedną noc przybywa do starej, rodowej rezydencji, gdzie zostaje zabita. Kto zabił? Nie wiadomo i ta zagadka pozostanie niewyjaśniona. Zresztą nie o nią tu chodzi.

"Coś do ukrycia" opowiada bowiem o wspomnieniach, o tym, co było, a co bezpowrotnie zostało utracone. Dzieciństwo, jawiące się jako okres pełen możliwości, przeminęło, dorośli wiodą szare życie wśród równie szarego, monotonnego krajobrazu.

Marie - Helene na tym tle jest jak rajski ptak, mieniący się kolorami, który przyciąga spojrzenia, fascynuje, lecz pozostaje nieuchwytny i niedostępny. Narrator, jak wszyscy, obserwuje ją z bezpiecznej odległości, lecz kobieta jest i poza jego zasięgiem. Dlatego też książka ta nieodparcie kojarzyła mi się także z "Madame" Antoniego Libery, gdzie charakterystyka głównej bohaterki także oparta została na obserwacji i niedomówieniach.

Polecam tę książkę francuskiej autorki. Za klimat, za to, że skłania do refleksji, za piękny język, jakim została napisana.

PS A teraz wracam do "Babola", na 172 stronę, tam, gdzie skończyłam :)

D. Barberis, Coś do ukrycia, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 142.

piątek, 21 maja 2010

Stosik prezentowy, czyli o tym, co Skarletka wygrała :)

Jeśli ktoś miałby jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, iż z prowadzenie bloga o książkach płyną same korzyści, proszę spojrzeć na powyższe zdjęcie. Żadnej z książek ułożonych w stosik nie kupiłam, wszystkie książki wygrałam lub dostała.

I tak:

Za "Grubą" ślicznie dziękuję Lili.

Za "Psie serce" składam podziękowania Annie Liwii, która podarowała mi także zdjęcie uroczego futrzaka - widać go na zdjęciu. Aniu, dziękuję: jako miłośniczka kotów ustawiłam fotkę w widocznym miejscu i teraz się chwalę, że "dooostałam" :)

Izusr, nie wiedząc, że uuuwielniam ręcznie robioną biżuterię, oprócz "Długiej Berty", włożyła do paczki świetne, bajecznie kolorowe kolczyki, które już zaczęłam nosić. Dziękuję Ci Izusr bardzo! :)

A to, że moja biblioteczka wzbogaciła się o "Obcego" to zasługa Lilithin, której także ślicznie dziękuję :)

Czy ktoś się orientuje, kiedy będzie jakaś większa kwota do wygrania w totka? Bo chyba zagram :)

PS Zdjęcie oczywiście można powiększyć.

czwartek, 20 maja 2010

Śmierć i dziewczyny (i truskawki) (Monika Feth - Zbieracz truskawek)


Dwa wpisy w jeden dzień? Tego jeszcze u mnie nie było, ale o tym, co przeczytałam, staram się pisać na bieżąco, gdyż potem, niestety, zapominam, co chciałam powiedzieć, a i motywacja do recenzowania słabnie.

Zacznę od wynurzeń osobistych.

Truskawki lubię przez jeden tydzień w roku: od razu, kiedy się pojawią i kiedy są strasznie drogie. Potem mi przechodzi, gdyż pojawiają się na stole codziennie: albo z makaronem, albo w jogurcie, albo w cieście, albo w bułeczkach słodkich... Ale i tak jem. Bo tak trzeba, kolejna świeża porcja będzie dopiero za rok. A piszę to, gdyż przypomina mi się Poznań, wcale nie tak odległe czasy studenckie... Ania! Magdalenka! Pamiętacie, jak zajadałyśmy się truskawkami w kuchni na Wiklinowej, przy stole przykrytym żółtą ceratą w truskawki?

Pamiętam jeszcze, chociaż może coś przekręcam, jak bodajże w październiku, dostałam od wspomnianej już Magdalenki czekoladki z nadzieniem truskawkowym... żebym miała trochę owoców :)

To tyle prywaty, bo po lekturze książki Moniki Feth owoce te nie będą już mi się tak niewinnie kojarzyły :)

***

"Zbieracz truskawek" to thriller, o czym przeczytałam na okładce. Ale gdzie tam: głupia ja myślałam, iż znów będę mogła poudawać Sherlocka, jak mawia Tucha, bo oczywiście nie wpadłam na to, iż thriller to nie kryminał. Tymczasem książka ta jest o tyle nietypowa, iż właściwie od razu wiadomo, kto zabił. A giną młode dziewczęta: ich nagie ciała przypadkowe osoby znajdują w lesie. Wszystkie morderstwa popełnione są według tego samego schematu, wiadomo więc, iż zabijaj ta sama osoba.

I tutaj byłam zadziwiona sobą. Współczułam nie ofiarom, a sprawcy: młodemu mężczyźnie, samotnikowi, bez przyjaciół, właściwie bez rodziny, który szukał miłości: miłości, a nie pożądania. Chyba nie powiem za dużo jeśli dodam, iż zabijał wtedy, gdy jego ofiary chciały od niego czegoś więcej niż spojrzeń i trzymania za rękę. Zabijał, gdy przestawał w nich widzieć anioły, a dostrzegał kobiety. Naiwna jestem, wiem... ale współczułam temu psychopacie, który najpierw zamordowane opłakiwał, a potem szukał kolejnych...

W tym miejscu koniecznie muszę podzielić się utworem, który bardzo lubię. Nie ma on co prawda wiele wspólnego z truskawkami, ale bardzo mi do tej książki pasuje, gdyż Ville Valo śpiewa dokładnie o tym, o czym autorka pisze.




I tyle o wątku kryminalnym, o którym nie chcę się za bardzo rozpisywać, żeby nie psuć przyjemności czytania. Odnoszę bowiem wrażenie, że w przypadku kryminałów/thrillerów lepiej jest, gdy o książce wie się mniej niż więcej. Po opis pozycji odsyłam tu, gdzie można też przeczytać fragment tej, w moim odczuciu, frapującej powieści.

Muszę jeszcze jednak o pewnej rzeczy wspomnieć, która dała mi w "Zbieraczu truskawek" do myślenia. Matka głównej bohaterki jest pisarką. Pisze kryminały. Jeździ po świecie, udziela wywiadów, mieszka w odrestaurowanym starym młynie i śpi na pieniądzach.

I tak sobie myślę, że może to jest jakiś pomysł na życie :)?

M. Feth, Zbieracz truskawek, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2010, s. 352.

Na kogo wypadnie na tego BĘC! (wyniki losowania)

Oczywiście losując, nie mamrotałam pod nosem słów wyliczanki, lecz usilnie spróbowałam zrobić minę Zamyślonej Czarodziejki - nie wyszło. Losowanie wyglądało tak, jak widać powyżej. W roli maszyny losującej wystąpiłam (znowu) ja, a wylosowałam ONDINE, którą proszę o kontakt mailowy (slowoczytane@gmail.com). I oczywiście gratuluję: "Rezydencja nad urwiskiem" jest Twoja :)



I to tyle wieści z mojej strony, czyli Jednoosobowej Blogowej Komisji Losującej :)

PS A mój niezastąpiony tata stwierdził, że chociaż do zdjęcia mogłabym się ładnie ubrać :)

wtorek, 18 maja 2010

Zauroczenia POD AMOREM (Cukiernia pod Amorem - Małgorzata Gutowska - Adamczyk)


Recenzję książki Małgorzaty Gutowskiej - Adamczyk mogłabym zacząć na wiele różnych sposobów.

Na przykład tak:

Absolutnie nie polecam tej książki, gdyż grozi zaczytaniem, zarwaniem nocy i zjedzeniem pudełka ptasiego mleczka, co sprawdziłam na sobie. Autorka nie ma litości dla czytelnika: miesza kilka historii, nie wyłania jednego głównego bohatera, lecz snuje równoległe wątki, z których trudno wybrać jeden ulubiony, gdyż, w miarę lektury, wszystkie stają się ulubionymi.

Mogłabym też napisać tak:

Uwielbiam takie historie. Uwielbiam sagi, które opowiadają losy rodziny, jej kobiet i mężczyzn, jej wzlotów i upadków. Uwielbiam czytać o matkach, które chcą uchronić córki przed złymi doświadczeniami, które same przeżyły, a te i tak powtarzają ich błędy i dzielą ich rozczarowania. Uwielbiam opowieści, gdzie narodziny przeplatają się ze śmiercią, śmiech przemieszany jest z łzami, a z pozoru błahe wydarzenia pociągają za sobą trudne do ogarnięcia konsekwencje.

Albo mogłabym zacząć od zupełnie innej strony i zauważyć, że miłością do tej książki zapałałam od pierwszego zobaczenia na stronie Prowincjonalnej Nauczycielki, że potem widywałam ją też na innych blogach i że mam przeczucie, że wielu blogerów po nią sięgnie, gdyż ma ta pozycja w sobie coś, co przyciąga.

Tymczasem tym, co przede wszystkim chcę napisać jest fakt, że książka ta mnie po prostu zauroczyła, wzruszyła, trzymała w napięciu, ale też wywołała kilka wzruszeń. Autorka opisuje w niej losy rodziny Zajezierskich, nierozerwalnie związanych z Gutowem, gdzie Waldemar i jego córka prowadzą cukiernię. Pretekstem, do snucia historii rodziny staje się odkopanie na gutowskim rynku zwłok kobiety ze średniowiecznym pierścieniem na palcu, który od wielu pokoleń należał do rodziny, a który zaginął w czasie wojny. Zagadka w tym tomie nie została rozwiązana, a przyznaję, że jestem tego rozwiązania bardzo ciekawa.

Swoją recenzję mogłabym zakończyć takim akapitem:

"Cukiernia pod Amorem" to książka słodka jak eklerek, książka, w której przeszłość i teraźniejszość "splatają się jak warkocz drożdżowej chałki" i książka, po której przeczytaniu ma się ochotę na ciąg dalszy. Dlatego bardzo się cieszę, iż będą jeszcze dwa tomu. Jednocześnie żałuję, że na kolejny trzeba będzie zaczekać aż do października.

Mogłabym tak zakończyć, ale jednocześnie koniecznie chcę dodać, iż zachwycił mnie język użyty przez p. Małgorzatę: panny jeździły "do wód", małżonkowie darzyli się "estymą", na przejażdżki wybierano się "linijką", a kobiety nosiły takie imiona jak Waleria, Adrianna, Marianna, Salomea...

POLECAM!
Bo warto :)

M. Gutowska - Adamczyk, Cukiernia pod Amorem. Zajezierscy, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2010, s. 471.

niedziela, 16 maja 2010

Komu książkę, komu? (Debbie Macomber - Rezydencja nad urwiskiem)

Dopisuje mi szczęście ostatnio, oj dopisuje :)
Kilka dni temu dostałam książkę od Anny Liwii + koci bonus - ot tak :)

Kolejną wygrałam w tym konkursie i już ją mam, na "Grubą" wygraną tu jeszcze czekam :)



Dlatego sama również postanowiłam się podzielić swoimi książkami i wszem i wobec ogłaszam: oddam w dobre ręce książkę Debbie Macomber "Rezydencja nad urwiskiem". Książkę właśnie czytam, jestem dobrze za połową i już mogę powiedzieć, że jest to miła lektura, na deszczową pogodę. Opowiada historię kilku osób, którzy, a jakże!, szukają nie tylko swojego miejsca w życiu, lecz przede wszystkim miłości. Każda z nich ma na swoim koncie jakąś porażkę (rozwód, śmierć bliskiej osoby), z którą usiłuje się uporać - z różnym skutkiem. Więcej informacji o książce znajduje się na stronie wydawnictwa Mira, gdzie ją wypatrzyłam.

Konkurs potrwa do środy, do północy, w czwartek zrobię losowanie :) Chętnych proszę o poinformowanie mnie w komentarzu, że na ich półce znajdzie się miejsce dla tej pozycji :)

piątek, 14 maja 2010

A czy ty wiesz, gdzie jest twoje dziecko? (Ciężar milczenia - Heather Gudenkauf)


Wyjątkowo zimny maj sprzyja lekturom, którym oddaję się nie na leżaku pod orzechem, ale na łóżku pod kocem. Anna Liwia mogłaby powiedzieć, że Nietzsche nie jest ze mnie dumny :)

Po "Ciężar milczenia" sięgnęłam, gdyż miałam wielką ochotę przeczytać coś z wartką akcją, coś, co trzyma w napięciu i co skupi moją uwagę na kilka godzin.

Udało się. Książka opowiada o zaginięciu dwóch siedmiolatek, więc, jak łatwo przewidzieć, znaczna część wydarzeń skupia się wokół prób ich odnalezienia oraz prowadzonego śledztwa. Ciekawe jest to, że pierwsza z dziewczynek, Calli, którą udaje się odnaleźć najpierw i która widziała, co stało się z jej zaginioną przyjaciółką, nie mówi. Nie mówi od czasu, kiedy była świadkiem dramatycznego wydarzenia, jakie miało miejsce w jej rodzinie. Tym samym "Ciężar milczenia" nie jest tylko thrillerem psychologicznym, jak napisano na okładce, lecz nabiera cech dramatu. Autorka porusza bowiem takie problemy jak przemoc w rodzinie, psychiczna i fizyczna, czy alkoholizm.

Żeby jednak nie było tak dramatycznie, powieść opowiada też o miłości, tym razem już nie siostrzanej, o której pisałam w poprzednich notkach, lecz brata i siostry. I jest wątek miłosny - co prawda jest to miłość niespełniona i stracona w bardzo głupi sposób, ale w całej opowieści stanowi wisienkę na torcie (to chyba jednak nietrafne porównanie, gdyż o "przesłodzeniu" nie ma tu mowy).

Opisywane wydarzenia rozgrywają się w przeciągu nieco ponad 24 godzin i przedstawione są z punktu widzenia wszystkich głównych bohaterów, co nadaje akcji zawrotne tempo. I do końca nie wiedziałam kto jest winien uprowadzenia dziewczynek! - a chyba o to w tego typu powieściach chodzi?

Na koniec dodam, iż książkę ta została wydana przez wydawnictwo Mira, z którym wcześniej się nie zetknęłam. Na jego stronie znalazłam ciekawą zakładkę "Ambasadorki", z której wynika, iż od wydawnictwa można kilka razy w roku bezpłatnie otrzymać książki. Być może kogoś ta wiadomość zainteresuje :)

H. Gudenkauf, Ciężar milczenia, wyd. Mira, Warszawa 2010, s. 364.

środa, 12 maja 2010

Człowiek, który nie pamięta (Niewdzięczna pamięć - Bernlef)


"Niewdzięczna pamięć" jest książka o tematyce, z jaką do tej pory się nie zetknęłam. Inaczej: nigdy nie spotkałam się z takim ujęciem tematu.


"Niewdzięczna pamięć" to książka o utracie pamięci, jednak w niczym nie przypomina np. filmu Zakochany bez pamięci czy 50 pierwszych randek.

"Niewdzięczna pamięć" opowiada o człowieku, który z dnia na dzień przestaje pamiętać. Mówiąc wprost: opowiada o demencji starczej.

Maarten Klein nie tylko nie pamięta, co jadł na śniadanie i nie przypomina sobie treści książki, którą właśnie czyta. Zapomina, jak mają na imię jego dzieci, więcej: nie pamięta, że w ogóle jakieś dzieci posiada. Nie wie, jaka jest pora dnia. Nie rozpoznaje swojej żony, z którą spędził 50 lat. Nie pamięta, że jest na emeryturze, nie pamięta, czy wyprowadził już psa czy nie. Nie pamięta nazw przedmiotów, ani początku zdania, które właśnie chce skończyć. Zapomina utwory Mozarta, które przecież zna "na pamięć" - a pierwszoosobowa narracja w pełni oddaje dramat człowieka, który nie pamięta przeszłości, a teraźniejszość przeraża, gdyż nie identyfikuje jej elementów.

"Niewdzięczna pamięć"to także opowieść żonie Maartena, Verze, która z dnia na dzień traci człowieka, z którym spędziła życie i ukochany mąż staje się dla niej obcą osobą.

I jeszcze tekst na okładce, który wstrząsnął mną tak samo, jak ta książka:

Całe moje pokolenie dawało "Niewdzięczną pamięć" w prezencie swoim rodzicom, mając nadzieję, że w ten sposób uchroni ich przed takim cierpieniem, ale moja matka zapomniała, że ją czytała.

Kees van Kooten

Książka Bernlefa jest dla mnie dowodem, że proste historie, o rzeczach, które mogą spotkać każdego, bronią się same. Że nie trzeba fajerwerków, aby wstrząsnąć czytelnikiem.

Moim zdaniem: lektura obowiązkowa!

Bernlef, Niewdzięczna pamięć, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2010, s. 218.

wtorek, 11 maja 2010

W świecie pięknych dziewcząt (Lisa See - Dziewczęta z Szanghaju)


"Dziewczęta z Szanghaju" to pierwsza książka Lisy See po którą sięgnęłam i... znalazłam w niej coś zupełnie innego, niż się spodziewałam. A spodziewałam się wachlarzy, kimon (chociaż to chyba bardziej Japonia), kwitnących wiśni i pięknych wnętrz. Takie wyobrażenia miałam zapewne dlatego, iż utkwił mi w pamięci tytuł innej książki tej autorki: Kwiat Śniegu i sekretny wachlarz - i skojarzenia posypały się jak z rękawa.

Gdybym miała nieco więcej rozumu niż mam i zajrzała najpierw na tylną okładkę (co owszem, zrobiłam, ale zupełnie się tym nie przejęłam), dostrzegłabym takie słowa jak "ogarnięte wojną Chiny", "napadnięty przez Japończyków kraj", "obóz dla uchodźców". Ale gdzie tam! Im dalej czytałam, tym szerzej otwierałam oczy ze zdziwienia, bo zupełnie się nie spodziewałam znaleźć w tej książce takich treści... ale cóż, to było bardzo miłe rozczarowanie.

Bohaterkami są dwie siostry, Pearl i May. Początkowo prowadzą miłe, beztroskie życie, potem jednak zmuszone są poślubić mężczyzn, których zupełnie nie znają, ich ojciec umiera, matka zostaja zhańbiona przez Japończyków, jedna z sióstr rodzi dziecko, którego nie powinno być na świecie, Ameryka nie jest krajem życzliwym dla Chińczyków i żeby w niej przetrwać, trzeba naprawdę ciężko pracować. Dla sióstr to szok: wcześniej były bowiem pięknym dziewczętami pozującymi artystom do kalendarzy.

Książka, mimo ukazywania ciemnej strony życia, moim zdaniem, ma bardzo pozytywne przesłanie. Uproszczę, ale pokazuje ona, że tak długo, jak żyjemy,wszystko jest możliwe. Autorka unika happy endów, w książce właściwie ich nie ma, ale pokazuje też, że życie nie jest linią prostą, lecz kołem, że to, co przeżywamy, owszem, dotyka nas indywidualnie, ale wcześniej już ktoś to przeżył... więc nawet najgorsze zmartwienia można przetrwać. The trick is to keep breathing - że już strywializuję do końca.

Bardzo mi się podobała ta opowieść... opowieść o dorastaniu, siostrzanej miłości, o tym, że jedno traumatyczne wydarzenie może zaważyć na całym życiu i tajemnicach, które ujawnione, rujnują je. To także powieść o chińskich dzielnicach w Ameryce i i roli chińskich imigrantów w społeczeństwie amerykańskim w latach 1937 - 1957.

Oczywiście polecam, chociażby dlatego, żeby Chiny przestały kojarzyć się wyłącznie z tym, co wymieniłam na początku.

Lisa See, Dziewczęta z Szanghaju, wyd. Świat Książki, Warszawa 2010, s. 365.

czwartek, 6 maja 2010

"Dobra szwaczka musi być odważna" (Szwaczka - Frances de Pontes Peebles)


"Szwaczkę" skończyłam czytać dosłownie minutę temu i od razu usiadłam przed komputerem. Będzie więc relacja na gorąco :)

Zapragnęłam przeczytać tę książkę, kiedy zobaczyłam ją na którymś blogu, nie pamiętam już na którym. Zaintrygował mnie tytuł, spodobała mi się okładka, a kiedy przeczytałam jej opis na stronie Wydawnictwa Muza, stwierdziłam, że nie ma to tamto: przeczytam i koniec! Z dumą przyznaję, że kolejny raz literacka intuicja mnie nie zawiodła.

Bohaterkami "Szwaczki" są dwie siostry: Luzia i Emilia. Luzia jest kaleką, wyszydzaną przez rówieśników. Jej przyszłość jawi się niejasno: jako kaleka nie ma szans na założenie rodziny. Emilia pragnie wyrwać się ze wsi, marzy jej się, że będzie prawdziwą doną. Aby przygotować się do tej roli, czyta czasopisma dla pań, która łopatologicznie uczą, jak stać się damą. Siostry dzieciństwo spędzają razem, kiedy wkraczają w dorosłość, zostają rozdzielone. Luzia przyłącza się do cangacerios, ludzi wyjątych spod prawa, można rzec: anarchistów i rozbójników. W krótkim czasie staje się jedną z najważniejszych osób w grupie, które dobrze wie, do czego służy pistolet. Emila trafia do wymarzonego miasta, zostaje żoną człowieka, o którym nic nie wie i który zdaje się tak samo zagubiony jak ona. Miasto rozczarowuje ją, małżeństwo nie daje satysfakcji, ludzie, których spotyka, są obłudni i dwulicowi.

Akcja książki rozgrywa się w Brazylii, na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych. XX wieku. Autorka opisuje nie tylko kawał historii państwa, ale też ówczesną modę, zwyczaje, mentalność.

"Szwaczka" to jednak przede wszystkim przepiękna historii uczucia, jakie wiąże dwie siostry. Pozornie są one skrajnie różne, jednak łączy je upór, chęć zmian, obie próbują wypracować sobie niezależność. Obu pomaga umiejętność szycia, dzięki której próbują się zaaklimatyzować w nowym środowisku. Obie są niczym ptaszki w klatce, z której nie ma ucieczki. Chociaż żyją w skrajnie różnych środowiskach, są spętane konwenansami i nakazami, co kobiecie wypada, a co już nie. Emilia i Luzia to kobiety silne: jedna rzuca wyzwanie swojemu otoczeniu nosząc awangardowe jak na tamte czasy sukienki, druga walczy na równi z mężczyznami, wyrzekając się swojej kobiecości.

Podobała mi się ta książka okrutnie. Zachwycił mnie epicki rozmach, spodobało mi się przedstawienie niekiedy tych samych wydarzeń z dwóch punktów widzenia. I w końcu udało mi się trafić na grubą książkę, która wciągnęła mnie od pierwszej do ostatniej strony i ani przez moment nie czułam znudzenia. To jedna z tych pozycji, które specjalnie czyta się wolno, aby opowieść trwała, i trwała, i trwała... Paradoksalnie jednak, kartki przewraca się szybko, aby wiedzieć, co wydarzy się na następnej stronie.

Gorąco polecam! Zresztą nie tylko ja: kiedy szukałam recenzji tej książki w necie, trafiłam na tekst Bernadetty Darskiej, która zdaje się być zachwycona tak samo jak ja. Na okładce można przeczytać napis: Isabel Allende poleca, Gabriel Garcia Marquez chwali. Kto z Was, drodzy Czytelnicy, da się porwać tej opowieści jako następny :)?

F. de Pontes Peebles, Szwaczka, wyd. MUZA, Warszawa 2010, s. 654.

środa, 5 maja 2010

Alternatywa dla Edwarda Cullena (Wampir z Ropraz - Jacques Chessex)


Jakiś czas temu mądrowałam się w jednym z komentarzy, iż jestem już lekko znudzona cukierkowatym przedstawianiem wampirów w literaturze. Że "Zmierzch" może i jest w jakiś sposób oryginalny, ale teraz powstaje tyle książek o zbliżonej tematyce, iż robi się to nudne. Zdeklarowałam się: poszukam jakiejś alternatywy, gdzie wampir będzie prawdziwy, nie będzie się w nikim zakochiwał i nie będzie skakał po drzewach.

...a że kto szuka, ten znajdzie, to znalazłam i ja. I sama nie wiem, czy jestem z tego zadowolona.

"Wampir z Ropraz" to historia okropna, a co gorsza, oparta na autentycznych wydarzeniach. W małej miejscowości, dochodzi do zbezczeszczenia grobu młodej, pięknej kobiety. Autor szczegółowo opisuje, co zastano w trumnie po jej otwarciu. W krótkim czasie dochodzi do dwóch podobnych incydentów - co również zostaje plastycznie opisane. Szybko znajduje się idealny kozioł ofiarny: młodzieniec o czerwonych oczach i wystających zębach. Dużą część książki autor poświęca właśnie jemu, jego historii i psychice. I już to by mi wystarczyło, aby stwierdzić, że naprawdę trzeba mieć talent, aby w tak niewielkim objętościowo utworze zmieścić aż tyle makabry. Mężczyzna był bowiem z dzieciństwie gwałcony, głodzony, bity. Jest odmieńcem, nijak nie pasującym do otoczenia.

To jednak nie koniec. Autor pokazuje, jak rodzi się strach, jakie demony pojawiają się na styku wiary i zabobonu oraz jakie mroczne sekrety skrywają małe, zamknięte społeczności.

Nie wiem, czy mi się ta książka podobała czy nie. Nie wiem, czy ją polecam. Doczytałam ją do końca, gdyż ma tylko 90 stron - więcej nie dałabym rady. Wiem, że znalazłam postać wampira w literaturze, która od Edwarda Cullena różni się jak dzień od nocy. Tylko nie wiem, czy dokładnie o to mi chodziło.

J. Chessex, Wampir z Ropraz, wyd. W.A.B., Warszawa 2009, s. 90.